Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi

Здесь есть возможность читать онлайн «Сергей Лукьяненко - Zimne brzegi» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zimne brzegi: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zimne brzegi»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Zimne brzegi — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zimne brzegi», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

- Siostro Orędowniczko... - tylko tyle mogłem wykrztusić.

Przestrzeni pod drugą klapą było znacznie mniej. Właściwie było to tylko wielkie wgłębienie. Za to nie puste - wypełnione pokrytymi rdzą sztabkami.

- Rozumiesz? - chwyciłem Marka za ramię. - Co? Mały? Czujesz?

Oczywiście zapach nie był tak przyjemny jak zapach przypraw. Za to bardziej podniecający.

Pochyliłem się i podniosłem jedną sztabkę. Ręce przyprószyła rdza. Drań z ciebie, kupcu! Nie dość, żeś kradzione skupował, to jeszcześ zostawił na zatracenie!

- Żelazo! - powiedziałem. - Na jedenastu zdrajców i jednego sprawiedliwego... to przecież żelazo...

- Dobre? - zapytał Mark.

- Kiepskie. Dziesiątej próby, może ósmej... ale...

Zważyłem cegłę na dłoni.

- Ale będzie tu ze dwa cetnary, może nawet trzy...

Biorąc pod uwagę ubożenie złóż, wychodziło na to, że mam przed sobą tyle żelaza, ile wynosiła dzienne wydobycie z jednej kopalni. Gdyby przenieść to żelazo na kontynent... nawet sprzedając przez wyjątkowo chciwych paserów...

Wyobraziłem sobie ogromny murowany dom w centrum Paryża nad Sekwaną obok portu pasażerskiego - własny powóz, strażnika przed wejściem... a nawet błazna nająłbym dla śmiechu...

Zjawić się w stolicy jak hrabia Monte Christo z książki? I zacząć światowe życie?

- Ile to jest warte? - zapytał Mark.

Ocknąłem się.

- Dużo. Nie, bzdura. Nic nie jest warte.

- Dlaczego?

- Zapomniałeś, kim jesteśmy? Żebyśmy tylko głowę unieśli cało. Nawet jedną sztabkę byłoby ciężko nieść. A gdyby nas złapali z żelazem przy sobie - obdarliby żywcem ze skóry. Wszystkie kradzieże w kopalniach zwaliliby na nas.

Nie kpiłem i nie straszyłem Marka. To była prawda. Nie będzie żadnego pożytku ze znalezionego skarbu. Ubranie, broń, garść monet - to by się przydało. A żelazo... tylko niepotrzebnie rozpala wyobraźnię.

- Nawet o tym nie myśl - powiedziałem surowo.

- Wcale nie myślę...

Chłopak nie zdawał sobie sprawy z wartości tego skarbu. Takiemu to dobrze. A mnie, jeśli wyjdę z tego cało, do końca życia będzie się śniła piwniczka wypełniona żelazem.

Niechby nawet niskiej próby.

Oczywiście za rok, dwa, za pięć lat, gdy wyczerpią się tutejsze złoża, strażników odwołają na kontynent, a ludzie się stąd wyniosą... wtedy można będzie wynająć statek albo jeszcze lepiej - kupić niewielki jacht. Przypłynąć, zabrać żelazo... Wtedy wszystko będzie - dom w mieście, powóz, ochrona, wino z najlepszych piwnic, szept kobiet na rautach: „Kim jest ów Ilmar? Tak tajemniczo się wzbogacił... jakie to romantyczne...”

Zresztą, Markowi też ta myśl przyjdzie niedługo do głowy. Albo z głupoty opowie przyjaciołom przy kuflu piwa - a potem zaśnie z nożem w piersi. Skarby czekają na jednego, dwóch to już zbyt wielu.

Ratuj mnie od pokuszenia, Siostro!

Żelazna sztabka była ciężka. Gdy wrzuciłem ją z powrotem do dołu, metal odpowiedział niezadowolonym jękiem. Mark drgnął, spojrzał na mnie zdumiony.

- Nie wsadzaj tam głowy, bo ci zmiażdży - syknąłem.

- Przepraszam...

- Gdyby cię wyrżnęło w skroń, to koniec, po tobie! To nie kamień, to żelazo!

- Przecież widzieliście, gdzie rzucacie - zauważył stropiony Mark. - Uważałem...

Im lepiej rozumiałem, co chciałem zrobić, tym bardziej mnie trzęsło. Zacząłem gorączkowo otrzepywać dłonie. W skórę wżarł się brud ze statku, szczurze łajno, krwawa żelazna rdza. Gdybym miał wodę... Rano wypiłem pół kubka. Kiedyś przy zejściu ze statku pozwalali się umyć...

- Nie gniewajcie się - poprosił Mark i trochę się odsunął. Pewnie coś błysnęło w moich oczach. - Ilmar...

Pochodnię trzymał odsuniętą, w lewej ręce. Głupiec. Pochodnia to też broń. Choć niewiele warta przeciw kindżałowi w sprawnej ręce.

- Wybacz, mały - powiedziałem. Zatrzasnąłem klapę, wziąłem z rąk Marka pochodnię, umocowałem na ścianie. Postałem chwilę, patrząc na niego. - Chciałem cię zabić, rozumiesz? Wybacz, zbyt wielka pokusa.

Na sekundę jego usta drgnęły, potem zacisnęły się. Milczał.

- Dobra, zapomnijmy o tym - machnąłem ręką. - Ty pomogłeś mnie, ja pomogłem tobie. Teraz musimy uciekać, a nie się kłócić.

- Mogliście mnie zabić - z powodu... tego? - wykrztusił zakłopotany Mark. - Z powodu pół setki żelaznych cegieł?

Ech, mały, mały... Tylko pokręciłem głową, patrząc na niego. Od razu widać - ciepłe łóżko, słodkie bułki. Nie wie, co to takiego nędza i śmierć.

Ludzie giną z powodu zardzewiałego gwoździa. Z powodu miedzianej monety. Ja nikogo nie zabiłem, ale w końcu - w czym jestem lepszy od innych?

- Przecież cię nie zabiłem - powiedziałem. - Dosyć. Wystarczy. Zapomnij.

- Myślałem, że skoro mnie nie porzuciliście... - Mark jakby rozmyślał na głos. - To jesteście gotowi ryzykować dla mnie głową. A wy dla pieniędzy jesteście gotowi rozbić mi głowę?

Rzeczywiście, głupio wyszło. Honor, cześć, nie wolno towarzysza porzucić - na to jestem gotów. A teraz ledwie się powstrzymałem, żeby dzieciaka nie zabić na stercie zardzewiałego żelaza.

Jak to jest?

Jestem gotów zaryzykować życiem, byle wszystko było zgodnie z sumieniem, jak przykazał Zbawiciel, jak Siostra kazała. Sam giń, ale towarzyszowi pomóż. Prosta zasada. Ale z powodu żelaza, którego nawet nie uda mi się stąd wyciągnąć, gotów jestem żelazem w skroń...

Dziwne, naprawdę dziwne. Człowiek to złe bydlę. Złe i głupie.

- Tak bywa - powiedziałem. - Nie gniewaj się, chłopcze. Dorośniesz, to zrozumiesz. Pokusa mąci rozum.

Mark milczał. Trzeszczała pochodnia, już objedzona przez płomień.

- Wystarczy - postanowiłem.

Żeby tylko strażnicy nie poczuli dymu... ech, wcześniej trzeba było myśleć. Cała nadzieja, że klapa jest dobrze ukryta. Zapach korzeni sączył się latami, wpijał w drzewo, żeby przeniknąć je na wylot.

Siadłem na zimnej podłodze pod ścianą, zacząłem nasłuchiwać. Cicho. Chyba w domu nikogo nie ma. Pozostawało tylko jedno - czekać.

- Powiedzcie, Ilmar, a gdyby na waszym miejscu był Sławko?

Uśmiechnąłem się krzywo. Jeśli ten tępy zabójca jeszcze żyje, pewnie mu nielekko.

- Leżałbyś martwy pod podłogą. Zresztą, może nie. Może zostawiłby cię do rana. Żeby się w nocy zabawić i mieć świeże mięso na rano.

Nie było widać kompletnie nic. Więc to, że chłopak drgnął, musiałem usłyszeć. Nigdy nie myślałem, że można tak głośno drgnąć.

- M-mięso?

- Aha. Tacy jak on albo będą uciekać do upadu, albo zaszyją się w norę na tydzień. Zjadłby cię jak nic.

No nie, skąd się biorą tacy jak on? Siedzi w ciemności ani drgnie, tylko w gardle coś mu bulgocze. Nigdy nie słyszał, jak mordercy uciekają z katorgi? To się u nich nazywa „zabrać cielaczka”. - A gdyby tu był Iwan?

Przypomniałem sobie, że tak zwali kowala.

- Nic by nie było. To człowiek prosty, dziki. Nie skrzywdziłby cię. Tylko on by nie uciekł, tu potrzebny jest spryt.

Mark, ukryty w ciemności, nadal myślał na głos:

- A czego spodziewać się po was, Ilmar?

- Teraz już niczego szczególnego. Jeśli nie rozgniewamy Zbawiciela, jeśli nie zapomni o nas Siostra - uciekniemy. Jeśli nas bardzo przyciśnie... - westchnąłem, ale uczciwie dokończyłem - to cię porzucę. Nie zabiję, pomogłeś mi.

Mark milczał. Chyba wystraszyłem go tym „mięsem”.

- Człowiek ze mnie niewybredny - powiedziałem - mogę szczurem przekąsić. Mogę z dżdżownic zrobić zapiekankę. Nie bój się. Nie jestem mordercą, tylko zwykłym złodziejem. Będzie na to wola Zbawiciela - uciekniemy.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zimne brzegi»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zimne brzegi» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Трикс (авторский сборник)
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Участковый
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Именем Земли
Сергей Лукьяненко
Сергей Лукьяненко - Конкуренты
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
libcat.ru: книга без обложки
Сергей Лукьяненко
Отзывы о книге «Zimne brzegi»

Обсуждение, отзывы о книге «Zimne brzegi» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x