to sekretarka siedząca za biurkiem zemdlała.
– Cholera, miałem zapytać, czy nie pożyczyłaby pęsety, bo kule chcę powyciągać – mruknął Igor i od niechcenia wsadził sobie mały palec w jedną z dziur w piersi. – A przecież nie będę nieprzytomnej kobiecie po torebce grzebał. Może jestem wampirem, ale nie złodziejem.
– A ja bym poprosił plasterek z apteczki, bo głupio tak z dziurą we łbie wychodzić na ulicę – dodał jego przyjaciel.
Rozległy się kolejne trzy łomoty – to pomdleli zwykli ochroniarze.
Pozostali trzymali się jakoś, choć na spodniach dwóch wykwitły nagle mokre plamy.
– Było małe nieporozumienie, ale już wszystko sobie wyjaśniliśmy –
burknął Żaba z bardzo kwaśną miną. – Oni wychodzą, a wy wracajcie do swoich obowiązków. A, byłbym zapomniał. Ze trzech niech goni po mopy, ścierki, gips, farbę i folię budowlaną. Tam trzeba zrobić jak
poprzednio mały remont. Łuski pozamiatać, dziury w ścianach pogipsować, zamalować, podłogę umyć i kolegom pomóc się ogarnąć.
– Wskazał biuro. – A najlepiej, kto zemdlał, tego docućcie i niech teraz za karę sprząta! – I jakby rozbawiony tym pomysłem uśmiechnął się nieoczekiwanie całą hipopotamią mordą. – Teges, niech ktoś skoczy do kosmetycznego po ten plasterek na czoło dla pana wampira, na koszt firmy.
Ma koleś poczucie humoru, pomyślał Marek. Tyle że dość specyficzne.
Mały fiat połykał kilometry szosy. Marek prowadził, Nefrytowski z gnatem na kolanach „uważał na drogę”, a Igor, wbity w tylne siedzenie, pilnował ortalionowej torby z forsą. Co jakiś czas z niedowierzaniem macał przez tkaninę paczki banknotów.
– Jeśli ludzie Żaby ruszyli za nami w pościg, to skierują się na Kraków – puszył się były ubek. – Firmy z Warszawy nie będą podejrzewali. Podziwiajcie mój fortel.
– Zacznę podziwiać, jak dojedziemy w jednym kawałku – mruknął
ślusarz. – Swoją drogą, jak się chcemy tym zajmować na poważnie, to trzeba skombinować lepsze auto, bo mój maluszek, choć trochę go podrasowałem, więcej niż sto trzydzieści nie pojedzie. Jak zaczną nas ścigać, mamy pozamiatane.
– A gdyby inny silnik?
– Tu już jest inny silnik. Po prostu aerodynamika tej trumny na kółkach sprawia, że nie da się więcej wycisnąć.
– Za rok o tej porze kupimy terenowego mercedesa – obiecał major.
– A jutro nowe dresiki wam przywiozę.
– I kamizelki kuloodporne – dodał spawacz. – Bo jak za każdym razem tak nas będą dziurawić, to wkrótce będziemy wyglądali jak jakieś zombiaki.
– Zrobi się.
– Mam tylko nadzieję, że reszta dłużników nie będzie taka twarda –
burknął Marek. – Zauważyliście, że facet niczego się nie boi?
– No, was się przecież przestraszył.
– Na chwilę. Pozbierał się w ciągu może minuty, przekalkulował, że trzeba jednak forsę oddać. Ale tak naprawdę to jakby wcale jej nie oddał.
– Co ty gadasz? – zdziwił się prezes, klepiąc torbę. – Prawdziwe dolary. Kwota też się zgadza.
– Ale my jeszcze nie dojechaliśmy do domu, a ten cały Żaba już kombinuje, jak te pieniądze wycisnąć z Walcoka po raz drugi, i to z procentem. Niech pan uwierzy mojemu doświadczeniu. Przez sto lat napatrzyłem się na rozmaitych bazarowych cwaniaczków, ten jest najgorszy ze wszystkich, jakich dotąd widziałem. Tacy jak on nie odpuszczają.
Gdy zajechali na Kawęczyńską, było nieco po siedemnastej. Gosia upiekła dla majora pizzę, a na wampiry czekało już po szklaneczce dobrze schłodzonej krwi alkoholika. Ubek siadł za stołem –
pałaszował, aż mu się małe uszka trzęsły.
Igor zdjął koszulę i położył się na wersalce, a dziewczyna zabrała się do wyciągania mu kul. Marek miał więcej szczęścia, w większości przypadków przeszły na wylot.
– Z tą windykacją, generalnie rzecz biorąc, świetnie nam poszło –
pochwalił Nefrytowski. – Wprawdzie dla nas tym razem tylko dziesięć procent, bo to przysługa dla znajomych, ale robota lekka, łatwa i przyjemna. A do tego zero ryzyka. Bo co to dla was kilka dziurek.
– Gadaj za siebie – odwarknął Igor. – Że coś nas nie zabija, to nie znaczy, że nie boli. No i na wampirach każda taka rana goi się przez wiele miesięcy.
– W każdym razie nasza firma zarobiła właśnie na czysto kilkanaście tysięcy dolarów. Pomyślałem, że może warto zainwestować część zysków i poszerzyć ofertę PolEXpolu.
– To znaczy? – zainteresował się Marek.
– Macie taką kumpelę, co to ją wołacie Ślicznotka.
– Ona nie jest człowiekiem, a w dodatku jest głupia jak but i kompletnie niewyżyta seksualnie – skrzywił się ślusarz. – Choć na przykład, gdybyśmy chcieli reklamować importowane ciuchy, to się
nada, bo figurę ma niczego sobie.
– Jakie tam ciuchy – machnął ręką prezes. – Mam znacznie lepszy pomysł. Ściągniecie ją, weźmie się do tego Gośkę i założymy agencję towarzyską.
– Co to niby jest agencja towarzyska? – zdziwiła się Gosia.
– Dom publiczny – wyjaśnił major. – Nie ma co kręcić nosem, moja panno. Jest kapitalizm, kto nie pracuje, ten nie je. Robota jak każda inna, a łatwa, lekka i nieźle płatna. Popędu płciowego i tak nie masz, więc ci obojętne, kto cię bzyka, w ciążę nie zajdziesz, a AIDS
i pozostałych chorób wenerycznych się nie boisz, bo i tak nie żyjesz.
Marek westchnął jakoś szczególnie ciężko, a potem wyjął z szuflady pistolet z tłumikiem i dwukrotnie strzelił majorowi w pierś.
– Auć – syknął Igor, bo przestraszona wychowanka niechcący dźgnęła go pęsetą w i tak już przestrzeloną wątrobę.
Uderzenie pocisków wywaliło byłego majora wraz z krzesłem.
Leżał teraz skulony pod ścianą i gapił się na nich zdumiony. Z kącika ust pociekła mu krew.
– Od dawna ci się należało, bydlaku – warknął wampir i nie celując, wpakował mu trzecią kulkę.
Oczy ubeka wywróciły się białkami na wierzch, z dziur w piersi i brzuchu tryskała jucha. A potem wierzgnął, zacharczał po raz ostatni i znieruchomiał na zawsze.
– Rondelek jest w szafce, ale butelki na krew trzeba dopiero wyparzyć – powiedział Igor, patrząc, jak kałuża pod ciałem powoli rośnie.
– Daj spokój, brzydziłbym się pić z ubeka – prychnął ślusarz.
Ściągnął z pawlacza swoją specjalną walizkę. Dziewczyna na sam jej widok poczuła dreszcz. Igor domyślnie pokiwał głową. Marek tymczasem założył gumowe rękawiczki, maskę przeciwgazową i jeszcze jedne rękawice – tym razem skórzane. Najpierw wyjął
osikowy kołek.
– Poświęcony jeszcze przez biskupa Fulmana z Lublina – pochwalił
się i kilkoma uderzeniami młotka wbił go nieboszczykowi w serce.
Potem fachowo podciął gardło sierpem, do dziur po kulach wstrzyknął po sto gramów wody święconej doprawionej azotanem
srebra i zatkał ząbkami czosnku, ręce i nogi spętał srebrnym łańcuszkiem, a na koniec wbił w środek czoła srebrny gwóźdź.
– Może to zbyteczna ostrożność, ale wolałem niczego nie zaniedbać
– wyjaśnił. – Dzięki tym zabiegom nie ma absolutnie żadnych szans, żeby odrodził się jako wampir. Zawińmy trupa w dywan, i tak dawno już trzeba było kupić nowy. Zakopiemy ścierwo w nocy na wałach…
A przed pogrzebem to jeszcze łeb upitolimy sierpem i położymy w nogach.
– I tak nie pasowałby do tych nowych czasów – zauważył
filozoficznie Igor, patrząc na zwłoki. – A może wręcz przeciwnie, pasowałby aż za dobrze?
– Ale z czego teraz będziemy żyć? – bąknęła dziewczyna.
Читать дальше