– Widzicie, Nefrytow, bardzo podoba nam się wasz entuzjazm, to, jak przykładacie się do roboty, nawet jak to i owo naciągacie i naginacie. – Westchnął. – Powiem więcej. I wy wiecie, i ja wiem, że większość naciągacie i naginacie. Rozumiem, że dla swojego kierownictwa musicie produkować takie śmieci. – Machnął dłonią w stronę klatki z „krasnoludkiem”. – Ale teraz powinniśmy pomówić całkowicie szczerze. Jesteście jednym z naszych najlepszych ludzi i dlatego w ścisłym zaufaniu musimy wam powiedzieć, jak wygląda sytuacja… Socjalizm zbankrutował.
– No, to widać tak jakby na każdym kroku, ale to chyba nic takiego?
– Major machnął lekceważąco ręką. – Związek Radziecki nie dopuści do takiej kompromitacji i pokryje długi Gierka. Dla naszych sojuszników te głupie kilkaset milionów dolarów…
– Nie kraj zbankrutował, tylko socjalizm zbankrutował. Sojusznicy nam nie pomogą, bo oni też są pod kreską – wyjaśnił generał. –
W każdym razie politbiuro zebrało się w Moskwie i od miesięcy kombinuje, jak się wywinąć. Chodzi o to, żeby, jak to mówią, zjeść ciastko i mieć ciastko. Rozumiecie?
– Melduję, że nie.
– Pieriestrojka nie wypaliła. Mówiąc obrazowo, chciano poluzować trochę śrubę, a tymczasem okazało się, że cały gwint jest zerwany.
I gdy poluzowano, nakrętka odskoczyła. U nas też.
– A zatem…
– Są nowe dyrektywy, które przekazuję wam w tej chwili ustnie.
Koniec polowań na byty bionekrotyczne i wszelkiej maści innych.
Mądrość etapu, towarzyszu. W nowej sytuacji nie warto palić mostów między światem żywych a światem tych nie do końca umarłych.
– W nowej… sytuacji?
– Naradziłem się z towarzyszami z KC i skonsultowałem rzecz z Moskwą. Towarzysze w zasadzie są jednomyślni. Uważamy, że sytuacja powoli dojrzewa do tego, żeby dokonać daleko idącej konwergencji – westchnął generał.
Jego mina wskazywała, że także nie jest do końca przekonany do tej koncepcji.
– Eee… konwergencji czego z czym? – nie zrozumiał ubek.
– Chodzi o to, żeby połączyć partyjniaków, byłych partyjniaków i solidaruchów w jeden amalgamat, z którego następnie wiatr przemian dziejowych wytopi czyste złoto. Tak żeby w nadchodzących dekadach cała władza, wpływy i kasa pozostały w zaufanych rękach wybranych towarzyszy, a za to cała odpowiedzialność za kryzys, nędzę i nadchodzące bezrobocie spadły na naszych przeciwników ideologicznych – wyjaśnił generał. – Partia oczywiście wyjdzie z tej transformacji obronną ręką, a opozycję rzuci się na żer motłochowi.
Potem nasze znów będzie na wierzchu. To zresztą nie na waszą głowę,
Nefrytow. Chodzi tylko o to, że w momencie nadmiernego rozhuśtania emocji ludziom od nadmiaru wolności może palma odbić, zatem warto najcenniejsze kadry naszej ludowej ojczyzny dodatkowo zabezpieczyć.
– Chcecie zrobić z partyjniaków wampiry?! – Teraz dopiero major załapał, do czego zmierza jego zwierzchnik.
– Wampiry, albo nawet zombiaki. No, żeby od razu robić, to byłaby lekka przesada. Ale warto mieć w zanadrzu taką możliwość. Tak czy inaczej, trzeba je teraz trochę udobruchać. Rozumiecie, idzie o to, żeby nie zamykać sobie możliwości owocnej współpracy w przyszłości. Te upolowane – wskazał rząd czaszek – to były miejscowe, warszawskie?
– Nie, jakieś tałatajstwo z daleka.
– A tak poważnie? – Oczy błysnęły złowrogo.
– No, tak poważnie to stare czachy z cmentarza, którym wprawiliśmy odpowiednie zęby – powiedział z rezygnacją major. –
Mnie rozliczają z ilości, a tymczasem…
– Zombiaki?
– Mamy w Warszawie nie więcej niż cztery, może pięć sztuk.
W zasadzie niegroźne dla otoczenia, tylko śmierdzą.
– Syrenki?
– Sypiemy truciznę do rzeki. Ale po prawdzie z akt wynika, że ostatni egzemplarz zaobserwowali agenci przedwojennej „dwójki”. –
Nefrytow wił się jak piskorz pod świdrującym spojrzeniem Pierwszego. – To znaczy w sierpniu trzydziestego dziewiątego podobno znaleźli martwy egzemplarz, a z ciała wydobyli kule z niemieckiego schmeissera… Wedle legend syreny w magiczny sposób chroniły miasto, no i zaraz potem…
– Dziękuję, znam historię. Krasnoludki?
– Nie wiadomo, czy kiedykolwiek istniały.
– Ale truciznę po lasach rozkładacie? Tę, co ją kręcicie w laboratorium w piwnicy.
– Melduję, że tak, zasadniczo to rozkładamy, ale tylko pro forma trzy kilogramy rocznie w Lasku Bielańskim i Puszczy Kampinoskiej.
Oczywiście na papierze wygląda to odrobinę inaczej.
– Na papierze są trzy tony. I zapewne jest skuteczna jak diabli, skoro nikt nigdy nie widział krasnoludków. A zwierzęta leśne od tego nie pozdychają?
– Melduję, że krochmal zmieszany z barwnikiem spożywczym nie jest dla zwierząt szkodliwy.
– Rusałki?
– Brak danych.
– Ufoludki?
– Wszystkie obserwowane latające talerze to, jak ustaliliśmy, zamaskowane pojazdy zwiadowcze NATO, być może oparte na kradzionych technologiach Trzeciej Rzeszy. Ale to nie mój wydział.
– Diabły?
– Religia to też nie mój wydział.
– No tak. Wilkołaki?
– Cztery rodziny. Pod ścisłą kontrolą, choć to w zasadzie zbyteczne.
Wilkołactwo jest uleczalne, to znaczy – poprawił się major – wyrasta się z niego. Wilk żyje krócej niż człowiek i w końcu zdycha, a człowiek żyje spokojnie dalej i już się nie przemienia.
– A wampiry? Mam na myśli te prawdziwe.
– Wszystkie zewidencjonowane i pod kontrolą. Tak po prawdzie można by je zlikwidować, tylko nie ma po co. Są społecznie nieuciążliwe. A nawet pożyteczne, bo prawie wszystkie mimo przekroczenia wieku emerytalnego pracują. No, jedyny problem z Małgorzatą hrabiną Bronawską. Załatwić jej nakaz pracy?
– To córka towarzysza Brony? Nie, jej na razie nie ruszajcie. Wasze zadanie na nadchodzący kwartał to otoczyć wampiry opieką i ochroną, żeby im włos z głowy nie spadł. Uruchomicie kontakty w dyrekcji fabryki. Niech dostaną podwyżkę, speckartki żywnościowe…
– One nie jedzą.
– A… faktycznie. To talony na atrakcyjne produkty. Jakby było trzeba, zamówcie z banku krwi coś ekstra. Macie się z nimi zakumplować, powyciągać różne sekrety, a kiedy już będziecie wiedzieli, jak z partyjniaka zrobić wampira, nawiązujecie kontakt ze mną.
– Tak jest!
Major wyszedł z roboty kompletnie wykończony i skołowany.
Marzył już tylko o jednym – wrócić do domu, walnąć setkę czyściochy i poleżeć w wannie pełnej ciepłej wody, z gazetą, paczką zagranicznych petów i filiżanką kawy. Już miał wsiadać do auta, gdy spostrzegł na ławce znajomą postać. Skinął zapraszająco dłonią.
– I jak wyniki kontroli? – zaciekawił się konfident, wsiadając do fiata.
– Sam nie wiem – westchnął major, zapuszczając silnik. – Generał
niby nas pochwalił, ale nie do końca. Niby się ucieszył, że sprawnie likwidujemy zabobony, ale też zakazał ruszać tych z Kawęczyńkiej.
W ogóle gadał jakieś reakcyjne głupoty. O konwergencji partii i wampirów. W sensie, że niby szykuje się niewąska zadyma o znaczeniu historycznym, a nasze zadanie polega na tym, żeby w krótkich abcugach znaleźć sposób, jak z partyjniaka zrobić wampira.
Radek patrzył na niego i milczał zdumiony. Tylko po pulsowaniu żyłek na skroniach widać było intensywne procesy myślowe zachodzące w jego głowie.
– Partyjne wampiry? – Przez chwilę jakby smakował te słowa. – To arcyreakcyjne. Z drugiej strony, gdyby się nad tym głębiej zastanowić… Teza, antyteza, synteza, dia…
Читать дальше