Radek odkręcił. Woń marnego samogonu rozeszła się w chłodnym przedwieczornym powietrzu. Konfident, ponaglany przez towarzysza, pociągnął łyk zajeżdżającego drożdżami paskudztwa. Potem pociągnął
jeszcze jeden. I naraz faktycznie chyba poczuł się już lepiej, to znaczy odważniej. Wychłeptał kolejne cztery łyki, postawił butelkę obok krzyża i przyładował w trumnę, aż echo poniosło się między grobami.
– Co ty, głupi? – zirytował się wampir. – Trumny nigdy nie otwierałeś?
– No… jakoś się nie zdarzyło. To pierwszy raz – wyznał młody, czerwieniąc się jak panienka.
– No fakt, cmentarna dziewica z ciebie. To jest zbite albo skręcone, wal obuchem po krawędzi, to przy odrobinie szczęścia całe wieko zluzujesz i odskoczy. Pracuj spokojnie, rozejrzę się, czy nikt nas nie podchodzi, i zaraz wracam!
Gdy kamieniarz nadszedł, kapuś stał nad kupą strzaskanych desek z nieco przestraszoną miną. Górną część trumny rozwalił na kawałki.
Dolna też była tu i ówdzie uszkodzona. Szkielet lokatora grobu leżał
sobie w strzępach ubrania na resztkach wyściółki i pustymi oczodołami z zadumą patrzył w ciemniejące jesienne niebo.
– Nieźle poszło, ale za mocno waliłeś. Albo może trumna za słaba była, bo już do cna przepróchniała. No co, młody, wyciągaj czachę i bierzemy się do kolejnego klienta – pogonił Radka stary kamieniarz.
– Chyba nie chcesz tu nocować? Bo wiesz, nocą na cmentarzu nie jest bezpiecznie, różne paskudne stwory tu łażą. – Uśmiechnął się
ironicznie, pokazując wampirze kły.
– Ale to milicjant jest… to znaczy był. – Chłopak wskazał zetlałe resztki munduru opinające pożółkłe kości.
U boku kościotrup gliniarza miał przytroczoną pałę szturmową ZOMO i poszczerbioną plastikową tarczę. Widać pogrzebano go z ulubioną bronią. Radek się wzdrygnął. Czyżby miał przed sobą ofiarę solidarnościowej ekstremy?
Nie, to chyba niemożliwe, uspokoił sam siebie. Ten trup leży tu już kilka dekad.
– Ech, dzieciaku… A coś ty myślał? Po pierwsze, wrabiasz mnie w lewiznę, to muszę mieć gwarancję, że mnie po wszystkim nie podkablujesz. Obrobienie milicyjnego grobu to sprawa tak gruba, że nawet gdyby to była prowokacja, nie miałbyś żadnych szans się wywinąć. Po drugie, nie myślisz chyba, że dałbym się namówić na kradzież czaszek porządnych ludzi? Pachołek komuchów to jeszcze jak cię mogę, nie żal, ale od zwykłych umarlaków wara! No, golnij jeszcze samogonku i bierz tę czachę, nie ugryzie cię przecież –
zarechotał i ponownie jakby od niechcenia zaprezentował kły.
Radek wydoił butelkę niemal do końca. I naraz poczuł zaskakujący przypływ odwagi i opanowania. Trup w resztkach munduru przestał
robić na nim wrażenie. I co z tego, że milicjant? Był człowiek i nie ma człowieka. On już nikogo nie spałuje ani nie aresztuje. A czaszka to czaszka. Ostatni łyk bimbru spłynął gładko do żołądka. Ciśnięta z rozmachem butelka roztrzaskała się o figurę anioła.
– T-t-to f-f-faktycznie-e-e dzia-dzia-działa! – zdziwił się konfident.
Pochylił się i pociągnął. Jakieś resztki zaschniętych tkanek mocowały czerep do kręgosłupa, ale gdy dobrze szarpnął, czacha została mu w ręce.
– Być albo nie być, a najlepiej być i nie pić. A w każdym razie nie aż tyle naraz i bez zagrychy – mruknął wampir kpiąco, widząc, że Radek niczym Hamlet położył łup na dłoni i patrzy w puste oczodoły.
– Cze-e-eść, sta-ary, do-dość te-te-tego le-e-eże-nia w tru-u-m-mnie, so-o-ocjalisty-yczna o-ojczyzna, hik! bę-ę-ędzie mia-ała z-z-z cie-cie-bie je-e-eszcze po-o-ożyt-tek! – wybełkotał kapuś. – Wstawaj, strana ogromnaja… – zaśpiewał nieoczekiwanie czysto.
– Zamknij gębę, bo jeszcze nam kogoś na kark ściągniesz. Pakuj drania do worka i idziemy po następnego – ponaglił Dziadek.
– No wstawaj wreszcie, pieprzona hieno cmentarna! – Potrząsanie obudziło Radka ze snu. – Południe za pasem.
Uchylił powieki i zaraz z jękiem je zacisnął. Przed oczyma latały mu jasnozielone cienie, świat chwiał się w posadach. W gardle miał
pustynię, w żołądku coś go kłuło, jakby połknął iskrzącą świecę zapłonową.
– Kac morderca nie ma serca? Normalka po podłym samogonie, i to wydojonym bez zakąszania. Ale zaraz poratujemy. Mam dla ciebie sok z kiszonych ogórków i kefir, a potem proponuję mocną kawę – jakiś głos wwiercił mu się przez ucho niczym korkociąg i boleśnie dźgnął
w bezbronny mózg. – Klina raczej nie, bo widać, że nie przywykłeś.
Kapuś rozejrzał się półprzytomnie. Leżał w byle jakiej trumnie, postawionej w kącie warsztatu. Otaczały go kamienne i lastrykowe płyty, obok drzemała potężna piła tarczowa do ich cięcia. Ściany wymurowano krzywo z pustaków. Instalacje biegły po wierzchu – jak to zwykle w halach produkcyjnych. Nad stołem roboczym wisiała imponująca kolekcja dłut do granitu i kamieniarskich młotków. Radek wstał z trudem, zatoczył się i przytrzymał ściany. Stało mu się jakoś dziwnie. Spojrzał na swoje stopy. Na nogach miał ewidentnie cudze buty.
– Co to? – wychrypiał.
– Ściągnąłeś z nóg stalinowskiemu prokuratorowi. Niby jemu już niepotrzebne, a za życia był świnią, ale to jednak trochę nieładnie.
Próbowałem ci to wytłumaczyć na spokojnie, ale się uparłeś jak dzieciak – wyjaśnił wampir karcącym tonem. – Siekierka za kijek, dobre adidasy wymieniłeś na przegniłe barachło. A w ogóle to tak prywatnie ci powiem, że jak nie umiesz, to nie powinieneś tyle pić.
Narobiłeś wiochy na cały cmentarz. Ja tam nikomu nic nie powiem, zombiaki też na szczęście się nie pojawiły, ale mimo wszystko nie
powinno się takich szopek przy umarlakach odstawiać.
– Szopek?!
– Truposzczaków trzeba szanować, żeby zasłużyć na życzliwe przyjęcie, gdy sam znajdziesz się po tamtej stronie – gderał stary.
– To mnie nie dotyczy, jestem ateistą – burknął Radek. – Nie ma żadnej drugiej strony, ustają reakcje biochemiczne i pyk. Jedyna szansa to rozwój nauki, wtedy w odległej komunistycznej przyszłości partia zechce wskrzesić najwierniejszych.
– Ateista? No to się nieźle zdziwisz, jak już wyciągniesz kopyta –
zarechotał stary. – Tam masz umywalkę i ręcznik, doprowadź się do stanu używalności. Tylko wody z kranu nie pij, bo ujęcie blisko cmentarza, jeszcze ci zaszkodzi. Trupi jad i te sprawy.
Konfident opłukał zmaltretowaną twarz, wyszorował dłonie mydłem i pastą BHP. Sądząc po śladach błota, musiał grzebać w grobach gołymi łapami. Usiadł w kantorku przy stole, naprzeciw kamieniarza, i wychylił kilka łyków soku z kiszonych ogórków. Świat stał się odrobinę bardziej przyjazny. Zapił kefirem. Na kuchence gotował się imbryk z kawą, a obok bulgotał jakiś gar. Cuchnęło czymś paskudnym, smarami i mielonym kamieniem.
– Ale zdobyłem te czaszki? – upewnił się.
– Zdobyłeś. – Dziadek splunął na betonową wylewkę, która robiła tu za podłogę.
Kapuś przekręcił głowę, szukając wzrokiem jakiegoś kubka, żeby nalać sobie obiecanej kawy, i poczuł, że coś go jakby uwiera w szyję.
Sięgnął dłonią i pod palcami wymacał nad kołnierzykiem dwa plastry opatrunkowe.
– Nie obraź się, ale jak poszedłeś w dym, to i ja sobie trochę golnąłem. – Dziadek uśmiechnął się jakby przepraszająco i nalał mu kawy. – Normalnie alkohol na nas nie działa, ale gdy dodamy, że się tak wyrażę, czynnik ludzki… Nic ci nie będzie, normalne podsysanie jest dla ciepłych w zasadzie niegroźne. Będziesz miał małe luki
Читать дальше