Nitrochlorobenzenu na skórze zostało akurat tyle, by wywołać natychmiastowe i obfite łzawienie.
– Ten rozkaz jest nieludzki – beczał Radek. – Po co w ogóle mamy ze sobą walczyć? Przecież pokojowa koegzystencja jest lepsza.
– A o tym to trzeba było myśleć, jak się zapisywałeś na konfidenta.
– Błagam, jest pan moją ostatnią nadzieją.
Dziadek Weteran na widok spazmującego kapusia z frasunkiem poskrobał się po głowie. Szloch był może trochę teatralny, ale przecież łzy wyglądały na prawdziwe. Wprawdzie serce nie biło mu od siedemdziesięciu lat, ale poczuł, że mięknie. Jeszcze przez chwilę bił
się z myślami, wreszcie westchnął ciężko.
– No, tylko bez mazgajstwa, dorosły chłop przecież jesteś! – mruknął
już zupełnie innym tonem. – Powiedz lepiej, po cholerę do mnie przylazłeś, to znaczy jak niby miałbym pomóc?
– Potrzebuję czaszek.
– Nie rozumiem? – zdziwił się były partyzant. – Skąd niby wytrzasnę ci czaszki wampirów?! Przecież swojej nie oddam! Że się tak wyrażę, jest mi potrzebna.
– Wystarczą ludzkie. Tu, z tego cmentarza za murem. Mam kumpla dentystę, który zrobi i wprawi sztuczne kły. – Radek nadal obficie ronił łzy, ale w duszy wszystko mu śpiewało. – Dla naczalstwa taki dowód wystarczy.
– No nie wiem… – zawahał się Dziadek. – Grzebać w grobach? To kompletnie niezgodne z prawem i z naszą etyką zawodową.
Kamieniarze ani grabarze nie zajmują się takimi rzeczami! No, czasem trafi się jakaś czarna owca i robi lewiznę dla studentów medycyny, ale na pewno nie ja!
– To jeden z największych cmentarzy w Europie. Milion truposzczaków tu leży. Braku pięciu czach nikt nawet nie zauważy –
kapuś zakwilił jak ptaszyna polna.
– Chyba żeby… – Stary wampir zmarszczył czoło, jakby coś rozważał. – No dobra, niech będzie i tak. Coś da się zrobić. Poczekaj tu.
– Zanurkował do swojego warsztatu, a po chwili wynurzył się uzbrojony w łom, dwa szpadle i worek.
Przebrał się w sprany roboczy drelich. Zmienił też mokasyny na solidne robociarskie trepy. Przez ramię przerzucił skórzaną torbę z jakimiś narzędziami. Na głowę wcisnął wyszmelcowaną cyklistówkę.
– Dobra, młody, idziemy – zarządził.
– Idziemy!? – zdumiał się Radek.
– Nie rób ze mnie frajera. Toż przecież nie odwalę za ciebie całej brudnej roboty.
– Ale tak wieczorem na cmentarz…
– A coś ty taki spietrany? Otworzymy kilka grobów, wyciągniesz sobie czachy, jakie zechcesz. Chyba że się wycofujesz.
– Yyyy… no idę…
Poszli przez chaszcze, minęli dwa konkurencyjne zakłady i niebawem znaleźli się pod cmentarnym murem z czerwonej cegły.
W jednym miejscu spływała po nim bujna kaskada dzikiego wina.
Wampir odchylił firankę pędów. W mur wpuszczono niewielką metalową furtkę. Była mocno przerdzewiała i wyglądała, jakby nie używano jej od całych dekad. Kamieniarz wyłowił z kieszeni masywny klucz i przez chwilę majstrował przy zamku. Zawiasy sprawiały wrażenie całkowicie zarośniętych korozją, ale uchyliły się bez najdrobniejszego zgrzytu. Droga na cmentarz stanęła otworem.
– Tylne wejście – burknął fachowiec, widząc pytający wzrok kapusia. – A może raczej boczne? W każdym razie zapasowa furtka, coby nie latać co chwila kilometr naokoło przez główną bramę. Tylko nikomu ani pary z gęby. Oficjalnie nie ma tu żadnego przejścia.
– Oczywiście.
Po drugiej stronie przejście też zasłaniała kaskada dzikiego wina…
Nekropola powoli pogrążała się w przedwieczornym mroku. Tuje rzucały długie, posępne cienie, pod drzewami było już prawie ciemno.
Tylko tu i ówdzie żółtym światłem pełgały pojedyncze znicze. Liście zasłały alejki.
– Ludzi o tej porze już nie będzie, trzeba jednak uważać na strażników. No i na zombiaki – zarechotał ponuro wampir.
– Zombiaki!?
– O tej porze raczej jeszcze nie wyłażą – burknął kpiąco Dziadek. –
Ale cholera wie ile nam zejdzie. Pięć czach zaiwanić to nie w kij dmuchał.
– Tu są zombie!?
– A coś ty myślał, partyjniacki synku? Sam powiedziałeś, że milion truposzczaków tu leży. Trup to trup, w większości przypadków spoczywa sobie spokojnie. Ale od każdej reguły jest wyjątek. Nawet jak tylko jedna dziesiąta promila nie ma ochoty grzecznie przebywać w grobie, to przy milionie trumien będzie ze sto sztuk.
Radek nerwowo przełknął ślinę.
– No dobra, nie trzęś tak portkami, zrobiłem cię w ciula, sto sztuk to tu łącznie było może, przez te wszystkie lata od założenia cmentarza.
Teraz to nie więcej niż dziesięć, no, może piętnaście. Jakby przyszły pogadać, udawaj wampira – doradził kamieniarz. – Bo jak rozszyfrują, że jesteś od tego debila Nefrytowa, będzie po nas! Mają z nim mocno na pieńku. Ciebie zabiją, łeb rozłupią i mózg zeżrą, a mnie dowalą od
serca.
– Mózg?!
– Ludzki, zwłaszcza świeży, najlepiej im smakuje. A nieczęsto jedzą takie delicje, bo na co dzień starają się nie leźć ciepłym na oczy i nie lubią zostawiać śladów swojej obecności. Ale jak kogo obcego dorwą nocą na swoim terenie, nie ma litości. Mózg wyżrą, a trupa wrzucą do pierwszego grobu z brzegu. Był człowiek i nie ma człowieka. Za sto lat przy innym pogrzebie może ktoś zwłoki znajdzie. Albo i nie. Fikniesz im, to przepadniesz jak kamień w wodę. I nie pomoże ci nawet ten papieski różaniec, który tłamsisz w kieszeni.
– Wycofuję się! Zawracajmy.
– Nie cykoruj, ze mną jesteś. Tylko ostrzegam, jakby co, gęba w kubeł i nawet nie piśnij. Ja będę z nimi gadał.
Prowadził kapusia zarośniętymi alejkami. Radek szybko stracił
poczucie kierunku. Nie miał pojęcia, gdzie jest ani która droga prowadzi do wyjścia. Wszystko wydawało się podobne. Ścieżki pomiędzy grobami, cmentarne tuje i stare drzewa. Groby były różnorodne. Zapadnięte ziemne mogiły biedoty, piaskowcowe pamiątki poprzedniej epoki, granity cinkciarzy i badylarzy. Wreszcie zatrzymali się przy zapaskudzonej lastrykowej płycie. Widać było, że od wielu lat nikt tego grobu nie doglądał.
– Ten będzie odpowiedni na pierwszy raz – burknął Dziadek.
Wyjął z torby gumowy młotek, obstukał nagrobek, by puściły cementowe wiązania, potem podważył łomem. Zazgrzytało i ich oczom ukazała się wąska szczelina.
– Razem – polecił wampir.
Odsunęli ciężką płytę, sapiąc z wysiłku. Widać było, że stary ma w tych czynnościach ogromną wprawę. Radek otrzepał rękawice.
Kamieniarz rozłożył plandekę. Pracując ciężko łopatami, wyrzucili ziemię, wreszcie obluzowali i rozebrali sklepienie krypty, zrobione z kilku betonowych kształtek. Z ciemnego wnętrza sklepionej piwniczki zionęło wilgocią i stęchlizną. Kapuś zadrżał. Długą chwilę wahał się, nim zajrzał do środka. Grób nie był specjalnie głęboki. Na murowanych ścianach rosły blade grzyby.
– Uszy truposzczaków, tak się je nazywa – powiedział stary. –
Trochę trujące, ale podobno jak się je zje, można przeżyć wizje krainy umarłych. Ja tam nie jestem szczególnie ciekaw, ale częstuj się, jak masz ochotę.
Radek w panice pokręcił głową. Trumna była po wierzchu nieco spróchniała, a od spodu nadgniła.
– No to do dzieła. Ja postoję na czatach, a ty otwieraj. – Wampir wetknął kapusiowi siekierę do ręki.
– Ja… ja nie mogę. Nie mógłby pan?
– Nie, nie mógłbym. To twoja wyprawa, młody! Albo wiesz co? –
złagodniał. – Faktycznie nie każdemu w smak taka robota. Golnij dla kurażu! – Dziadyga wcisnął mu w rękę flaszkę mętnego płynu.
Читать дальше