Żywcem żebra ci wyprują
I rosołu nagotują.
Nim kostucha cię utuli,
Obedrą jeszcze z koszuli.
- To mają być ci najlepsi fachowcy? - Paweł Niemirowski na widok Jakuba i Semena aż przetarł oczy ze zdumienia.
- No ba, stryjciu kochany, żebyś wiedział, jakich cudów dokonali. Wszystko mi przy winie opowiedzieli.
- Nie wątpię - burknął. - I co dalej?
- Jakie są rokowania? - zapytał konkretnie Jakub. - Co mówi medyk?
- Ano do jutra już ponoć nie dożyję - westchnął chory. - Zgon nastąpić może za godzinę albo dwie. Co planujecie?
- Zastawimy pułapkę - wyjaśnił Semen. - Ale nie tutaj. Za ciasno i za ciemno. Chyba żeby trochę przemeblować.
- Dobra - zakomenderował Jakub. - Łóżko pod ścianę. Stół i krzesła wynieść. Opróżnić szafę z papierów. Będziemy też potrzebowali największej balii, jaka jest w tym domu.
Uwinęli się z robotą w pół godziny. Pora była najwyższa - chory zaczął podejrzanie rzęzić. Nie musieli długo czekać...
Smoluch diabelskim zwyczajem pojawił się pośrodku pokoju z cichym cmoknięciem. Przez ułamek sekundy nie rozumiał, co się dzieje. Nogi do połowy łydki rwały go, jakby wkręcono je w ten nowomodny niemiecki wynalazek do mielenia mięsa. Spojrzał w dół i w jednej chwili zrozumiawszy, co się stało, zawył tak, że z okien posypały się szybki. W miejscu jego materializacji ktoś postawił sporą balię pełną święconej wody.
Wyskoczył w górę, aż rogami zaczepił o sufit, a potem ciężko upadł na podłogę tuż obok pułapki.
Spojrzał na swe nieszczęsne kończyny i zawył ponownie, tym razem ze zgrozy. Żrący płyn spowodował rozległe i dotkliwe oparzenia. Wodę święcono widać w pośpiechu, stężenie h2ośw w balii nie było jednakowe. Gdzieniegdzie spaliło mu tylko sierść, w innych miejscach wytrawiło dziury niemal do kości. Jedno kopyto właśnie mu odłaziło.
- Ochwacili mnie! - zawył.
- No, starczy tego, dorosły bies, a skowyczy jak szczenię.
Smoluch okręcił się na pięcie, tracąc połowę drugiego kopyta. Na szerokim parapecie w wykuszu okna siedział dziwny typek ubrany w pokryty ortalionem dresik. Na nogach miał gumofilce.
- Ktoś ty? - warknął diabeł, wysuwając szpony.
- Jakub Wędrowycz, do usług, ale nie twoich.
Bies wyciągnął z powietrza podręczny indeks lokalnych grzeszników i popatrując podejrzliwie na dziwnego kolesia, zaczął go wertować.
- Nie ma tu ciebie.
- Sprawdź w rozdziale dotyczącym dwudziestego wieku.
- O kurde! - Diabeł z frasunkiem poskrobał się po głowie. - A skądeś się tu wziął? To nie twoja epoka przecież.
- Wynajął mnie Samiłło Niemirycz.
- Samuel Niemirowski znaczy. - Bies znalazł odsyłacz. - Polski szlachcic obłożony klątwą, ekskomuniką, anatemą, banicją i infamią...
- Od kiedy zostałem atamanem, wolę imię Samiłło - odezwał się warchoł z kąta przy łożu stryja.
- Do tego ścigany listami gończymi przez starszyznę kozacką za bezprawne posługiwanie się tytułem...
Diabeł urwał i zatrzasnął księgę.
- A pies was trącał! - parsknął. - Nie na pogaduszki tu wpadłem, tylko po duszę tego maga i alchemisty. - Skinął dłonią w stronę łoża.
Chory jęknął.
- No wiem, my właśnie w tej sprawie - wyjaśnił Jakub. - Ja cię tam znam, ale pozostałym mógłbyś wyjaśnić, z kim mają przyjemność - dodał karcącym tonem.
- Asmodeusz, ale możecie mi mówić Smoluch. - Bies zatarł ręce. - A właściwie dla was, łachmyty, jaśnie wielmożny pan Smoluch. - Dodał sobie pół metra wzrostu i oblekł się w pozłocisty kontusz. - Zbierajcie się, za ten numer z balią zabieram was obu do piekła. I ciebie oczywiście też - warknął do chorego.
- Mości panie Smoluch - odezwał się watażka - wybaczcie, proszę, ten cebrzyk, w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, aby się na spokojnie dogadać i rozstać w przyjaźni.
Diabeł łypnął na niego przekrwionym okiem i spokojnie czekał na dalsze wyjaśnienia.
- Mój stryjaszek podpisał kiedyś taki nikomu niepotrzebny świstek - ciągnął niezrażony Samiłło.
- Oddajcie mi go,panie, a ja wam życie i zdrowie daruję.
- Chcesz, żebym oddał ci cyrograf tego czarnoksiężnika? - Diabeł machnął dłonią w stronę łoża umierającego. - Kpisz sobie chyba! Piekło poniosło ogromne wydatki, finansując te jego pseudobadania. Wiesz, jakich ilości energii wymaga nagięcie praw fizyki tak, by powiodła się transmutacja metali?
- Odrobina kreatywnej księgowości i z pewnością da się to wrzucić w koszta działalności. - Jakub wzruszył ramionami.
- Jak pozwolę mu się wymknąć, to mi po premii pojadą. - Czart pokręcił głową. - Więc sami rozumiecie, to nic osobistego. Taki zawód. Po prostu muszę wykarmić żonę i dziatki.
- Jak uważasz. - Jakub opuścił krócicę, której lufą drapał się za uchem, i wycelował w szatana. - Pan Samuel po dobroci prosił, ale się stawiasz, to pobawimy się teraz w bajkę o dobrym i złym glinie.
- Glinie? - nie zrozumiał diabeł.
- No, o pachołku magistrackim - Jakub dokonał przekładu terminu na język epoki. - Po dobroci nie idzie, no to trzeba będzie tak, jak od razu radziłem...
- Srebrna kula? - prychnął Smoluch. - Za dużoś się bajek starych bab nasłuchał. Zaboleć zaboli, ale wiesz sam, że diabły są nieśmiertelne... Poza tym cóż, to jest jedna kula.
- Brać go! - rzucił Samiłło.
Ciężka gdańska szafa wydała przeciągły jęk, gdy kopnięte od środka drzwi otwarły się na całą szerokość. Semen, Pańko, Ptaszek i Jersillo wystrzelili jednocześnie z ośmiu luf. Chmura kilkuset siekańców uderzyła w biesa. Zatoczył się, potknął i z chlupotem zwalił do balii ze święconą wodą. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, był dym unoszący się z licznych ran. Smoluch otworzył oczy, a dokładniej, tylko jedno. Drugie nie działało, pewnie zostało wypalone. Spróbował wstać, jednak szybko się zorientował, że rozpięto go na katowskiej ławie.
- Na Lucyfera! - Szarpnął się w więzach i zaraz gorzko tego pożałował.
- Nawet nie próbuj - ostrzegł go Jakub. - Związaliśmy cię poświęconymi ręcznikami do ikon. A jak się szarpał będziesz, to się zdenerwujemy i sobie krzyżem na kościelnej posadzce poleżysz.
- Co, u diab... - zaczął Smoluch, ale urwał w pół słowa. To akurat przekleństwo w jego sytuacji było odrobinę niestosowne. Zamiast tego rozejrzał się. Znajdował się w jakimś lochu, chyba w piwnicy pod kamienicą starego Niemirowskiego. Nadpalone strzępy kontusza wisiały na nim jak worek pokutny. Z licznych ran ciągle unosiły się smużki dymu. Ból był nieziemski.
- Czym mnie trafiliście... - wychrypiał. - Srebro tak nie rwie...
- Och. - Egzorcysta wzruszył ramionami. - Sam rozumiesz, że w tych ciężkich czasach trudno o uczciwe kule lane z kruszcu. Tedy pocięliśmy koszulkę z cudownej ikony na siekance... Sto lat w cerkwi wisiała, to i nabrała mocy. Nie tak jak relikwia, ale prawie. A że boli? Samiłło proponował dogadać się po dobroci. Nie chciałeś, więc teraz cierp sobie, skoroś głupi.
- Czego chcecie? - Czart szarpnął się w więzach.
- Toż już mówiłem - westchnął Wędrowycz. - Nie słuchałeś czy co? Oddaj cyrograf alchemika.
- Nie mam. Możecie mnie obszukać...
- Ty mi tu nie pierdol - warknął Jakub.
- Jasne, że w kieszeni nie nosisz, ale umierającemu pokazać musisz, zanim wyrwiesz duszę. Więc jakoś go wyciągasz z powietrza, tak jak tamtą księgę. - Machnął ręką w stronę stołu.
Smoluchowi aż zabrakło powietrza. Indeks grzeszników województw wschodnich leżał na dechach.
Читать дальше