- Przedwczorajszej - podpowiedział mu pacholik, wnosząc półmisek z pięcioma listkami przywiędłej kapusty.
- ...przedwczorajszej dysputy...
- Radziliśmy o tym, że nie ma pieniędzy i znikąd ich nie widać, tedy musimy pospiesznie wymyślić jakieś wredne, a przy tym dochodowe łajdactwo - powiedział Chińczyk.
- Uhum - mruknął sponiewierany przybysz z Afryki. - Ja postulat uczyniłem, aby znowu porwać burmistrza i zażądać okupu, a tyś radził złupić poselstwo weneckie. Nie mogąc dojść do porozumienia, osuszyliśmy tuzin butli małmazji. Jednakowoż...
Dziwny dźwięk przerwał uczoną rozmowę.
- Co to za hałas? - zdumiał się Niemirycz.
- Jakby ktoś walił pięścią w drewno - rozważał Ptaszek.
- Ktoś puka do pańskiej bramy - oznajmił Pańko.
- To niemożliwe. - Gospodarz pokręcił głową. - Czy ktoś w tym mieście jest na tyle nierozgarnięty, że po prostu zapukałby do moich drzwi?
Jego dwaj kompani roześmiali się. Ponury rechot długo odbijał się echem o wysokie sklepienie sieni.
- Z drugiej strony może to jakiś cudzoziemiec albo przybysz z krain, do których nie dotarła jeszcze moja sława. - Watażka opanował się. - Może i sakiewkę będzie miał przy sobie?
- To się chyba nie godzi tak pod własnym dachem gościa rabować - zaprotestował Pańko. - Z
drugiej strony nie wiem, czy można powiedzieć, że to własny dach, skoro hipoteka kamienicy od dawna w rękach Mojżesza.
- Pomyślimy później. Prosić!
Sługa wyjrzał przez judasza, a potem otworzył bramę. W progu stał starszy wiekiem mężczyzna, odziany w nieco sponiewierany granatowy żupan. Przy boku miał szablę.
- Wszelki duch! - Samiłło zidentyfikował gościa. - Toż to przecie stary Iwaszko, sługa stryja mego, Pawła. Witaj, gościu, w moich skromnych progach i siadaj z nami do stołu.
- Witaj, Samuelu. - Stary spojrzał na mocno postne potrawy i uśmiechnął się pod wąsem.
Wredny i ironiczny miał uśmiech.
- Pańko! - Watażka skinął na sługę. - Weź dukata z rezerwy, no wiesz, z tych pieniędzy przeznaczonych na wykupienie hipoteki od lichwiarzy, i skocz no na rynek...
- Panie, dwie niedziele temu ratę Żydom płaciliśmy.
- Coś zostało?
- Tak, jeszcze osiem złotych mamy im dołożyć, bo za mało przynieśliśmy.
- Pytam, czy w skarbonie coś zostało?
- Nic a nic, panie.
Tymczasem Iwaszko siadł na przeciwnym końcu stołu niż gospodarz. Obrzucił niechętnym spojrzeniem karła, potem równie niechętnym Mulata. Konfratrzy bratanka jego pana nie przypadli mu jakoś do gustu. Wredne gęby mieli. A i charakter, sądząc z pieśni śpiewanych po knajpach, równie paskudny.
- Cóż cię sprowadza, przyjacielu? - Niemirycz nalał gościowi do kielicha zalewy z kiszonych ogórków.
Nic innego w domu nie mieli.
- Wasz stryj umiera - oświadczył Maciej.
- Niech mu ziemia lekką będzie. - Samiłło udał, że ociera łzę. - Spadek zostawi?
- Zostawi - westchnął stary sługa. - Nawet wam to wszystko zapisał. Kamienicę w Lublinie, dwa tysiące dukatów gotówką, sklep pełen beczek najprzedniejszego półtoraka...
Ptaszek i Jersillo odetchnęli z ulgą.
- Kochany stryjaszek. - Tym razem Niemirycz poczuł, że chyba naprawdę się wzruszył.
- Ale jest jeden warunek! – Stary uderzył pięścią w stół. - Jak zapewne wiecie, stryj wasz parał się przez lat dwadzieścia szlachetną sztuką alchemiczną.
- Zawsze podziwiałem i szanowałem jego ogromną wiedzę. - Samiłło skłonił głowę.
Do tej pory nie mógł zapomnieć tego cudownego transu, w który zapadł po skosztowaniu stryjkowych dekoktów.
- Nikt nie wie o tym, że aby lepiej sztukę transmutacji metali opanować, stryj twój z diabłem spisał krwią własną cyrograf - powiedział przybysz, zniżywszy głos.
- Znaczy się zapisał duszę piekłu...
- Cicho! Bo w złą godzinę wymówisz! Sprawa jest poważna i na wasze ręce spada, bowiem zapis testamentowy mówi wyraźnie, że dobra odziedziczysz tylko i wyłącznie pod warunkiem, że cyrograf odzyskasz, tym samym wybawiając krewniaka od mąk piekielnych.
- Rezygnuję - westchnął watażka. - Żal tego dobra, ale z diabłem się wadzić rzecz to niebezpieczna.
- Dodam jeszcze, że w skład majętności wchodzą tajne udziały w dwu zamtuzach. Łącznie blisko trzy tuziny kurew tam siedzi... A może leży raczej? - dodał po namyśle Iwaszko.
Przez Niemirycza przebiegł jakby prąd. Nie znał stryja od tej strony. Udziały, i to w dwu... I poswaźbnić będzie można za bez durno, i pieniądz konkretny wpadnie.
- Pańko! Konia siodłaj!
- Ależ, panie...
- Rób, co mówię, szkoda każdej chwili. Ruszamy do Lublina. Trza mego kochanego stryja za wszelką cenę ratować!
- Panie...
- Czego znowu, durniu? - Samuel zaczął się wkurzać.
- Koń zeszłej niedzieli sprzedany, a i siodło od dawna zastawione...
Iwaszko bez słowa rzucił na stół kilka talarów.
Zamiast szabli widły noszą, Nimi ciebie wypatroszą. Kiszki z brzuchów
wywlekają I na kijek nawijają.
Obaj starcy wyszli z lasu na ugory.
- Wot te na. - Semen zatrzymał się w pół kroku.
Przed nimi stało co najmniej czterdzieści pali. Ciała rozłożyły się już dawno. Większość kości pospadała na ziemię, tylko nieliczne zwłoki trzymały się jeszcze kupy.
- U la, la - mruknął Jakub. - Cóż za brak poszanowania dla ludzkich szczątków! Po prostu grzech! Jak już odwalili kitę, to można ich było pościągać i zakopać. Albo chociaż kościotrupy pochować. Albo choć zwalić na jedną kupkę...
- Co to za czasy parszywe? - biadał kozak.
- Zdziczenie takie, pewnikiem średniowiecze jeszcze, bo jakby później, tobyśmy słyszeli o tym, no nie? Pamięć ludzka zaciera się powoli. Gdyby dziedzic tak chłopów wykończył, to jeszcze by ludzie o tym gadali po knajpach. A potem chłopi by się dziedzicowi tak odwdzięczyli, że w książkach by napisano.
- Może i napisano. - Semen wzruszył ramionami. - Tylko myśmy nie czytali.
- No fakt. Ja tam czytać nie umiem. To znaczy umiem, ale nie lubię - Jakub poprawił się szybko.
- Ty, to byli Tatarzy! - rzucił odkrywczo kozak.
- Skąd wiesz? - zdziwił się egzorcysta. - Jak poznałeś? Toż gęby już żaden nie ma.
- Tam, zobacz, czapka została, widziałem takie, jak pacyfikowaliśmy rewolucję na Krymie.
- Z Krymu przyleźli, znaczy się Ruskie albo Ukraińcy?
- Chanat krymski. Przyszli tu całą ordą i widać dostali wycisk od miejscowych - wyjaśnił Semen.
- No, to możliwie - zgodził się Jakub. - Dziadek coś o tym wspominał. Idziemy dalej, Wojsławice już niedaleko.
Niebawem wyszli na ulicę Krasnostawską. Prezentowała się niezbyt okazale. Na pagórku stała drewniana cerkiewka, poniżej kilka chałup. Mieszkańcy, ubogo odziani, bosi lub w łapciach, spędzali właśnie chude krowiny z pastwiska.
- Średniowiecze to to nie jest - zawyrokował Jakub.
- Skąd wiesz?
- Bo rycerzy i księżniczek nie ma. Chociaż kto wie, może na zamku siedzą? - Przysłaniając oczy dłonią, popatrzył na wieżę górującą nad okolicą.
- A co by robili rycerze w takiej zabitej dechami dziurze? - rzekł kwaśno kozak. - No nic. Co dalej? Napijemy się miejscowego samogonu i wracamy do siebie? - Widok wsi sprzed lat bardzo go rozczarował.
- Chciałeś pozwiedzać i już cię ciągnie z powrotem do naszej epoki? - prychnął Wędrowycz. - To po cholerę moc marnowałem?
Znajdą łyżkę, to z ochotą Wyłupują panu oko. Wezmę nożyk i do garnca
Zaraz wrzucę twoje jajca.
Samiłło wkroczył do izby stryja. Stary Paweł Niemirowski spoczywał w łożu. Twarz mu obrzękła, ciało pokrywały wrzody. Trudno było ocenić, czy to syfilis go pożerał, czy może zatruł się własnymi alchemicznymi dekoktami.
Читать дальше