Sprawdzała po kolei próg, futrynę, parapet, przyjrzała się podłodze, stolikowi i pulpitowi.
Wreszcie obmacała dermę na drzwiach.
- Nic podejrzanego. - Pokręciła głową.
- Dwie pary skrzypiec. - Jej kuzynka pociągnęła palcem po nowym futerale. - Te współczesne długo tu leżą nieruszane... Zakurzyły się wyjątkowo. Ale te drugie, choć też od jakiegoś czasu nie były używane, są mniej zakurzone - rozważała.
- Ciekawe... Może się zepsuły czy coś?
Stasia otworzyła zatrzaski. Skrzypce były zupełnie różne. W nowym futerale leżał
normalny, współczesny instrument, wyprodukowany w Czechach. Gdy rozpięła skórzane paski drugiego, ujrzały bardzo stary egzemplarz. Drewno było ciemne, prawie czarne.
Główka wyrzeźbiona została w kształcie głowy smoka.
- A niech mnie - mruknęła Stanisława. - Prawdziwe grobliczowskie... Marcina Groblicza lub któregoś z jego potomków - wyjaśniła, widząc pytający wzrok kuzynki. - Egzemplarz z moich czasów...
- Chcesz powiedzieć, że mają czterysta lat!?
- Tak. Tak mi się wydaje... No chyba że to perfekcyjna kopia. Oczywiście struny są nie takie, jak trzeba. Gdy byłam młoda, robiono je z odpowiednio wyprawionych jelit zwierzęcych, a tu ktoś wstawił normalne, prosto ze sklepu...
Wyjęła z torebki komórkę i uruchomiwszy wbudowaną latarkę, oświetliła wnętrze.
Pojawiła się niezbyt wyraźna sygnatura i wypalona data - 1604.
- Faktycznie czterysta lat - szepnęła kuzynka z szacunkiem. - Grywałaś na takich?
- Na podobnych. Tak wykwintnych nigdy nie miałam w rękach... No i w czasach, gdy ja się w to bawiłam, wyroby klanu Grobliczów były już cennymi antykami, poszukiwanymi przez najwyższej klasy wirtuozów. Ano, zobaczmy...
Ujęła skrzypce. Od razu poczuła, że coś jest inaczej niż zwykle... Instrument zdawał się drżeć pod jej palcami. Poprowadziła smyczek, ale i on sunął jakoś inaczej. Chwilę z nim walczyła, a potem pozwoliła mu układać się po swojemu. Popłynęła melodia. Dość nieoczekiwanie Stanisława przerwała w pół taktu i opuściła smyczek. Chwilę jeszcze gładziła drewno i odłożyła skrzypce. Na jej twarzy odmalował się wyraz troski...
- Ty... doskonale, genialnie wręcz grasz! - pochwaliła kuzynka. - Rewelacyjnie. Na ile oczywiście potrafię ocenić. Dlaczego nigdy nie mówiłaś? Czemu marnujesz talent...
- Miałam skrzypce w ręku po raz pierwszy od sześćdziesięciu... no, może pięćdziesięciu lat - przerwała jej alchemiczka. - Czy wiesz, co to znaczy?
- Eee...?
- Nawet kilkutygodniowa przerwa w ćwiczeniu daje skutki negatywne. Po paru latach bardzo trudno wrócić do grania. Trzeba się rozgrywać. Dostosować do instrumentu.
Przypomnieć sobie wszystko. Teraz twoja kolej.
- Ale ja...
- Przecież chwaliłaś się kiedyś, że brałaś lekcje na skrzypcach. Ile miałaś przerwy?
- Ponad piętnaście lat, ale...
- Graj.
- No ale sama mówiłaś...
- Nie targuj się jak przekupka z Kleparza, bierz instrument.
Katarzyna niepewnie ujęła skrzypce. Przyłożyła do ramienia. Palce same ułożyły się w prawidłowy chwyt. Niepewnie pociągnęła smyczkiem. I nagle struny rozśpiewały jej się pod palcami. Popłynęła melodia. Katarzyna bez trudu odnalazła rytm. Kuzynka słuchała przez chwilę i wreszcie powstrzymała ją niecierpliwym gestem.
- I jak?
- O... Sądziłam, że zapomniałam.
- Bo i zapomniałaś.
- Co ty chrzanisz? Nie słuchałaś czy co?
- Ślicznie grałaś, fenomenalnie, rzekłabym. Całkiem jak ta mała Lindsey Starling... Ale skoro twierdzisz, że nie zapomniałaś, to proszę, zagraj na tych drugich.
Dziewczyna ujęła nowy instrument. Złapała. Poprawiła chwyt. Palce nadal nie chciały się odpowiednio ułożyć. Na dzień dobry omal nie wybiła sobie smyczkiem oka. Pociągnęła po strunach, uzyskując jakiś żałobny jęk. Spróbowała raz jeszcze i z trudem, niemożebnie fałszując, wydobyła fragment melodii.
- Co jest nomen omen grane? - mruknęła. - Rozstrojone przecież nie są. Gram, jakby ktoś
kota za ogon ciągnął. A przed chwilą...
- Skutki przerwy. Ja miałam dłuższą, więc zagrałabym jeszcze gorzej.
- Czyli to... instrument? Tamte stare skrzypce?
- Taaak. Ostatnie pytanie, co zagrałaś? Na tych czarnych?
- E...? Hm... Melodię. Ale co to było? Pewnie kiedyś jej się uczyłam. Ale nie pamiętam tytułu. Nie wiem. Po prostu pierwsze, co przyszło mi do głowy.
- A zapis nutowy? Pamiętałaś, jak wyglądał, czy tylko kolejność dźwięków?
- Do czego zmierzasz?
- To, co grałaś, to suita, którą skomponował Marin Marais. Mocno zapomniany utwór sprzed niemal trzystu lat. Wątpię, żebyś się go uczyła w szkole. Nawet dla mnie byłby chyba za trudny.
- Nie znam tego nazwiska. Ale mogłam zapomnieć.
- Nie, po prostu nigdy się tego nie uczyłaś. Być może nigdy nie słyszałaś tej melodii.
Zagrały ją twoje ręce, nie ty.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Że właśnie znalazłyśmy przyczynę stanu Zuzanny. A w każdym razie pierwszą naprawdę mocną poszlakę.
- Te skrzypce są w jakiś sposób... zaczarowane? - Katarzyna spojrzała tęsknie na stolik.
- W zasadzie można tak powiedzieć, ale to byłoby ogromne uproszczenie. Wydaje mi się... Mam taką teorie... Wstępną.
- Powiedz, proszę.
- To nie jest magia. A w każdym razie nie magia w naszym tego słowa znaczeniu. Nie da się chyba takich zrobić intencjonalnie, podczas gdy rzucanie czarów i uroków to świadome działanie zakłócające porządek metafizyczny świata. - Stanisława zamilkła na chwilę. -
Każdy, kto gra na skrzypcach odpowiednio długo, zostawia w nich cząstkę swojej duszy... -
dodała. - Słyszałaś żydowskie legendy o dybukach?
- Gdy ktoś ginie nagłą i złą śmiercią, jego dusza może pozostać wśród żywych, a jeśli natrafi na kogoś podobnego do siebie, może go opętać - mruknęła Katarzyna. - To ma coś wspólnego?
- Bywa czasem tak, że dybuk opanuje człowieka całkowicie. Opęta kompletnie. Przejmie kontrolę, czy jak to powiedzieć... Ze skrzypcami może być podobnie. Kolejni właściciele coś na nich zostawiają. Mentalny ślad. Dotknięcie cudzej jaźni. Ale czasem, bardzo rzadko, jest coś więcej. Przejście, przez które wracają tamci. Albo próbują wrócić. Najpierw jest wspaniale, nowe melodie jakby same wskakują do głowy. Ale to już nie ty grasz, to oni grają
twoimi dłońmi. Odpychają cię. Czasem trochę, czasem bardzo daleko. Może być różnie.
Bywa, że duch odejdzie, ale też bywa, że odepchnie duszę i zostanie. Może się zdarzyć i tak, że odepchnie i odejdzie, ale i tak dusza sama nie wróci. I to jest chyba ten przypadek.
Przedmiot zatruwający myśli. Pamiętasz przygodę księżniczki Moniki? Znalazła medalion, powiesiła na szyi i to obudziło złą istotę z dawno zapomnianych ukraińskich legend...
- Pamiętam. Myślisz, że tu zachodzi podobny mechanizm?
- Ludzie raczej nie wariują bez powodu. Coś ich najpierw musi toczyć latami lub nagle złamać. Ewentualnie problem przychodzi z wnętrza głowy skutkiem uszkodzeń fizycznych lub zaburzeń biochemii mózgu.
- Masz jakiś pomysł, jak to odkręcić? - zapytała Katarzyna. - A może wystarczy wsadzić te skrzypce do pieca?
- Boję się, że to by było za proste. Trzeba raczej zrobić coś zupełnie innego. Ale chyba jesteśmy na tropie - powtórzyła Stanisława. - Trzeba ustalić, skąd je wzięła, od kogo dostała, po co ten ktoś je podarował, przypalić mu stopy pogrzebaczem i niech wyśpiewa, jak ten urok zdjąć.
- Od czego zaczniemy?
- Ustalmy, skąd je ma.
Читать дальше