- No, teraz to już nic nas nie łączy... Rzuciła mnie, pół roku próbowałem ją odzyskać. Ale zwariowała później. Wiosną mnie rzuciła, potem było lato i dopiero wtedy trach. Jakbym to ja ją rzucił, mógłbym myśleć, że to moja wina, bo to szok, zranione uczucia... Ale to ona mnie...
- westchnął. - Boże, taka dziewczyna, ładna, bystra, dowcipna, drugiej takiej już chyba nie znajdę w życiu... Czym ja, u diabła, jej zawiniłem!? - Bezradnie rozłożył ręce.
Obie czuły, że dzieciak mówi prawdę.
- Podała jakiś powód? - zapytała Katarzyna już łagodniej.
- Tak. Powiedziała, że zrywa ze mną, bo nie będzie miała teraz czasu na głupoty. Ja z sercem na dłoni, a ona, że to głupoty. . Naprawdę ją kocham! Będę czekał, może jak wyzdrowieje, to jej się odwidzi?
- Dobrze. A więc nie miała dla ciebie czasu. Hmm... A co robiliście razem, jak jeszcze ten czas miała?
- Biegaliśmy po górze Sobiesz. Tak dla odchudzania. To znaczy - poprawił się - ja dla odchudzania, a ona chciała sobie, jak to mówiła, wymodelować łydki. Czasem oglądaliśmy filmy po rosyjsku. No i na ciastka chodziliśmy, do kina, całowaliśmy się... Tak trochę.
- Bardzo czy trochę? - zapytała Katarzyna konkretnie.
- Trochę. Czasem pozwalała się objąć ramieniem. Raz jej położyłem rękę na kolanie, to jak mnie trzasnęła... Ale bardzo obrażona nie była, bo potem jeszcze dwa miesiące ze sobą chodziliśmy. .
Katarzyna westchnęła w duchu, słuchając tych wyznań. Szkoda dzieciaka, dostać kosza to nic przyjemnego, ale przecież nie on pierwszy i nie ostatni.
- Zerwała, bo nie miała czasu. A powiedziała, co konkretnie będzie robić? - zagadnęła milcząca dotąd Stanisława. - Albo może z kim będzie to robić?
- Nie. Myślałem, że coś charytatywnego, wolontariat czy coś. Ona się opiekowała takim staruszkiem. Chyba Nowak się nazywał. Parę razy z nią byłem drewna narąbać, bo u niego stał piec kaflowy. Ale on umarł miesiąc przed naszym zerwaniem i już chyba nic podobnego nie robiła. No i jeszcze Paulina.
- Kto to taki?
- Jej przyjaciółka. Z równoległej klasy. W gimnazjum ciągle chodziły razem.
Zakumplowane na maksa. Też się często spotykały, ale jak zerwała ze mną, to i dla niej jakoś też nie miała czasu. Dla nikogo już nie miała, i nawet na naukę. Parę razy przylufiła za brak pracy domowej. Belfrów to nawet dziwiło, bo dawniej to była z niej prawdziwa kujonka.
- Miała styczność z jakimiś narkotykami? - zapytała Katarzyna.
- U nas w szkole tego nie ma. To znaczy pewnie jest, bo podobno wszędzie jest, ale ja nie wiem nawet, kogo można by zapytać. A ona? Nigdy o tym nie wspominała. Piwo i wino tośmy razem parę razy po cichu i u niej, i w lesie... Ale niedużo, tak tylko, żeby się wesoło zrobiło.
- Masz jakieś własne teorie, co mogło jej się stać? - zapytała alchemiczka.
- Nie... - Bezradnie rozłożył ręce. - Ale jak pani wspomniała o narkotykach... To by chyba pasowało, no nie? Zmiany osobowości, nowe fascynacje, porzucenie dawnych znajomości...
Tylko że ja sobie nie mogę jakoś wyobrazić, że ona mogłaby sobie coś wstrzykiwać... Nie ten typ. Tak mi się wydaje. I nie wiem, kto mógłby jej dać albo sprzedać coś takiego. Ale jak znajdziecie, to zastrzelcie gada przy próbie ucieczki - dodał mściwie.
- Jak zajdzie potrzeba, to zastrzelimy. Dziękujemy za współpracę, jesteś wolny.
- Pomożecie jej?
- Spróbujemy - obiecała Stanisława.
Wysiadł i pomaszerował w stronę centrum miasteczka.
- I co powiesz? - zapytała Stasia.
- Chyba był szczery. Może co najwyżej ta jego ręka klepnęła nie kolanko, tylko inną część ciała, ale reszta wygląda zupełnie prawdopodobnie. Szczerze powiedziawszy, narkotyki pasują niemal idealnie. Tylko że psychiatrzy też pewnie o tym pomyśleli i zrobili testy. W
moczu czy włosach da się to wykryć bardzo długo. Dziewczyna jest czysta.
- A może jakaś sekta religijna? Ci mają niezłe metody prania mózgu...
- W pokoju nie było śladów, ale przejrzę jej komputer. Mogła się z kimś kontaktować przez sieć. Szkoda - powiedziała Katarzyna, patrząc w ślad za odchodzącym chłopakiem. -
Liczyłam, że będzie coś wiedział albo że naprowadzi nas na sensowny trop... Trzeba sprawdzić tę Paulinę. Może ona coś będzie wiedzieć. Dziewczęta zdradzają sobie różne sekrety, których nie powierzają kumplom płci męskiej. Nawet takim, z którymi piją wino w lesie i podstawiają kolanka do pogłaskania. A na razie wracajmy na kwaterę.
*
Zdzisław rąbał drwa na podwórzu. Zuzanna siedziała opodal na ławce, trzymając w dłoni jakiś tomik. Wiatr lekko rozwiewał jej włosy.
- Jaki ładny jesienny widoczek - zadumała się Stanisława. - Dziewczyna z książką...
Czachórski albo któryś z Gierymskich z pewnością umieliby namalować piękny obraz z takim motywem.
Katarzyna zaparkowała. Wysiadły z auta. Gospodarz podniósł pytająco wzrok.
- Próbujemy znaleźć przyczynę. Przesłuchałyśmy jej byłego chłopaka - zameldowała. -
Niestety, nie wycisnęłam z niego nic sensownego. Sprawdzę teraz jej komputer. Może tam będzie jakiś trop.
- Proszę bardzo...
- Tak jeszcze zapytam... Czy miała robione testy na obecność śladów narkotyków albo substancji psychotropowych?
- Z tego, co wiem, psychiatrzy, gdy ją badali, robili analizy krwi, moczu i włosów, ale co konkretnie, musiałbym sprawdzić w dokumentacji, a ona jest we Wrocławiu. Powiedzieliby chyba, gdyby znaleźli coś podobnego...
- Z pewnością.
- Przy okazji wyklucza to twoją hipotezę z poniemiecką flaszką pełną jakiegoś świństwa -
westchnęła Stanisława.
- Chyba że był to związek chemiczny, którego nie wykryły testy.
Znowu znalazły się w znajomym pokoiku. Katarzyna siadła za biurkiem i odpaliła komputer. Grzebała w plikach może kwadrans. Wreszcie, nie kryjąc irytacji, wyłączyła urządzenie.
- I co? - zagadnęła Stanisława.
- Praktycznie nic. Skrzynka mejlowa zapchana spamem, nie ściągała poczty od wielu tygodni. Jakieś wypracowania szkolne. Trochę nagrań skrzypcowych, chyba jej własne aranżacje, ze trzy tysiące fotografii okolicy... Nie robiła sobie fotek nago i nie wysyłała ich chłopakowi. Nie znalazłam żadnych sekciarskich materiałów, w historii przeglądania nie ma podobnych linków.
- Ciekawe.
- Wyświetliłam też historię tworzenia plików. Kuso. To znaczy jest trochę, ale wiosną liczba dramatycznie spada. Jakby w ogóle przestała uruchamiać kompa.
- Może trzeba by przejrzeć te mejle dokładniej? - zasugerowała alchemiczka.
- Wydaje mi się, że nie ma potrzeby. Przeczesałam je pod kątem kilku słów kluczowych.
Zdjęcia zgrałam na gwizdek, przejrzymy wieczorem. Część cyknięto tu, w bezpośredniej okolicy. Zobaczymy, czy nie ma na nich wejścia do nieznanych lochów na górze i ukrytej pod ziemią hitlerowskiej aparatury ogłupiającej - zażartowała Katarzyna. - Ale musimy zbadać
jeszcze tę jej pracownię...
- Pracownię?
- Zdzisław wspominał wczoraj, że wygłuszali...
- A rzeczywiście. Kanciapa na strychu? - usiłowała sobie przypomnieć Stanisława. -
Myślisz, że tam właśnie pod parapetem ukryła swój sekretny dziennik?
- Kto wie? Sekretny dziennik, powiadasz? Oj, to byłby świetny materiał...
Wyszły z pokoju. Drzwi obok prowadziły faktycznie do niewielkiego pomieszczenia.
Miało może dwa na trzy metry. Oświetlało je niewielkie okienko. Obok okna stał pulpit, na parapecie piętrzył się stosik nut. Na stoliku leżały dwa futerały, jeden zupełnie nowy, drugi stary, obciągnięty czarnym, mocno już zetlałym płótnem. Katarzyna zaczęła rewizję.
Читать дальше