– My jesteśmy zajęte – powiedziała Stasia. – Ale ty, Pawle, mógłbyś skoczyć na górę i zaparzyć kawy.
Poszedłem posłusznie. Gdy po dwudziestu minutach wróciłem z dzbankiem aromatycznego napoju, obie siedziały wpatrując się atanator. Z otworu zabezpieczonego szybką padało jasne białe światło.
– Dosypałyście czystego radu? – zapytałem.
– Nie, masa przeszła w tak zwane królestwo Diany – wyjaśniła Kasia nalewając sobie szklankę. – To pierwszy etap. Gdyby teraz zamknąć dopływ gazu i ochłodzić urządzenie, otrzymalibyśmy gorszy gatunek kamienia filozoficznego – białą tynkturę.
– Do czego służy? – zapytałem.
– Och, zamienia dowolny metal lub niemetal w srebro – wyjaśniła.
– Srebro to też cenny kruszec – zauważyłem.
– Tak, ale złoto jest cenniejsze niż srebro, a jesteśmy już dość blisko – uśmiechnęła się. – Jeśli chcesz zapalić sobie fajkę, to przesiądź się bliżej wyciągu.
– Nie, nie potrzebuję. Palę fajkę tylko wtedy gdy muszę nad czymś
pomyśleć.
Nie wiem czemu, ale moja uwaga wywołała sporą wesołość.
– Co zrobicie, jak już będziecie miały kamień filozoficzny? – zapytałem.
– Kupię sobie własną wyspę u wybrzeży Kanady – powiedziała Kasia. – Dość dużą by jeździć po niej konno.
– A ja pójdę na kurs pilotażu – powiedziała Stasia. – I kupię własny
samolot. Będę latała…
Masa wewnątrz pociemniała.
– To jednak nie jest rad – uśmiechnąłem się.
– Nie widziałam nigdy radu – powiedziała Stasia. – Tylko słyszałam, że naświetla się nim chorych na raka.
– Twoje informacje są mniej więcej o sześćdziesiąt lat przestarzałe – uśmiechnąłem się. – Owszem, chorych się naświetla, ale przy pomocy kobaltu. I to bardzo cienką wiązką, żeby nie uszkadzać sąsiednich tkanek. Natomiast rad ciągle jeszcze używany jest do różnych badań naukowych. Oczywiście można by zrobić z niego też żarówkę, ale to było by marnotrawstwo.
– Żarówkę z radu? W jaki sposób? – zdziwiła się.
– Och, to bardzo proste. Do szklanej bańki wystarczy wsypać gram tego pierwiastka. Taki wynalazek świeci z mocą około sześćdziesiąt wat, a przy tym w ogóle nie trzeba podłączać tego do prądu. Tylko to paskudne promieniowanie.
– A gdyby użyć żarówki ze szkła ołowiowego?
– Za cienkie. Rad jest jedną z najbardziej promieniotwórczych substancji na naszej planecie…
– Lepiej leczyć ludzi kamieniem filozoficznym – mruknęła Stasia. – Jako eliksir życia, po rozpuszczeniu powinien leczyć także raka.
– Ale Setonowi jakoś nie pomógł – zauważyłem. – Miał go sporą ilość, a zmarł na skutek obrażeń poniesionych w trakcie tortur.
– Byłoby naiwnością sądzić, że lekarstwa leczą każdy przypadek -
powiedziała Kasia. – Przecież trąd czy gruźlica zabijają, jeśli choroba poczyni zbyt duże spustoszenia w organizmie przed rozpoczęciem leczenia…
– Ciemnieje i przechodzi w zielony – powiedziała Stasia.
– To niedobrze – zmartwiła się moja rozmówczyni. – Chyba, że przez turkusowy przejdzie do niebieskiego. A ty trzymaj kciuki – poleciła mi.
Zacisnęła dłoń na srebrnym krzyżyku i czekaliśmy w milczeniu.
– Robi się granatowe – zameldowała obserwatorka.
Zdziwiła mnie nagła zmiana w ich zachowaniu. Wyglądały na zdrowo
przestraszone. Kasia nalała sobie wody mineralnej z butelki i wypiła duszkiem. Dłonie jej drżały.
– Czerwienieje – odetchnęła z ulgą Stasia.
– A więc weszliśmy wreszcie w królestwo Wenery – powiedziała moja rozmówczyni. – W ostatniej chwili…
– Robią się kolory – zaraportowała Stasia śledząca przemiany wewnątrz jaja. – Takie jak tęcza.
– Tak zwany pawi ogon – wyjaśniła jej kuzynka. – To znaczy, że powoli się zbliżamy.
Mimo jej zapewnień przez następną godzinę nic specjalnego się nie działo. Znad masy unosiły się czerwonawe opary co dziewczęta określiły jako królestwo Marsa. Obudził się Szef.
– I jak tam produkcja kamienia filozoficznego? – zapytał zaciekawiony.
– Na razie bez większych przygód – powiedziała Kasia. – Zaraz powinniśmy wkroczyć w królestwo Apollona.
Korzystając z chwili, gdy druga z dziewcząt poszła na górę, zajrzałem ciekawie przez szybkę. W jaju, co było kiepsko widać, bowiem powierzchnia zmatowiała, znajdowała się masa przypominająca czerwone błoto. Substancja rozpurchlała się, z bąbli wytryskiwał jakiś gaz. Wreszcie Kasia zdecydowanym ruchem ręki przekręciła zawór z gazem.
– Niech sobie stygnie – powiedziała. – Za godzinę będziemy wiedzieli.
Wyjęła bańkę z ciekłym azotem i wycelowawszy dyszę w piecyk, wolno popuściła gazu. Piecyk utonął w mlecznych oparach.
– Nie podusimy się? – zapytał z niepokojem Szef.
– Azot jest obojętny – powiedziała Stasia.
W piwniczce zrobiło się nieco chłodniej. Piecyk stygł. Przeszliśmy na piętro, gdzie dziewczęta sprokurowały niewielkie śniadanie, czy też raczej należało by powiedzieć podkurek, jako że słońce jeszcze nie wzeszło. Szef jadł z apetytem, ja też po całonocnym czuwaniu czułem się głodny.
Dawne opisy kamienia filozoficznego * Co udało nam się uzyskać? * Strzaskanie jaja * Czerwona tynktura * Eliksir nieśmiertelności * Transmutacja * Ruszamy do domu * Złamany klucz
Dziewczęta tylko skubały, jakby napięcie nerwów nie pozwalało im jeść.
– Sądzicie, że naprawdę udało wam się otrzymać kamień filozoficzny? – zapytałem.
– Kamień filozoficzny to tylko zabobon – uśmiechnęła się przekornie Stasia. – Ludziom z tytułami naukowymi po prostu nie wypada wierzyć w takie bzdury…
– Jak powinno wyglądać? – zaciekawiłem się. – Zakładając na chwilę, że faktycznie uzyskałyście tynkturę. Czerwona bryłka?
– Ach nie – uśmiechnęła się Stasia. – Istnieje wiele relacji dawnych alchemików oraz przypadkowych ludzi, którym wpadł w ręce kamień filozofów. Van Helmont twierdzi, że był to ciężki proszek koloru żółto-szafranowego, wielu twierdziło, że jest żółty lub złocisty, ale ci najpoważniejsi utrzymywali, że jest barwy płatków maku.
– My też tak uważamy – uśmiechnęła się Kasia.
Po śniadaniu zeszliśmy do piwnicy. Piecyk pokrył się po wierzchu
szronem, ale jajo wewnątrz ciągle było ciepłe. Wydobyłem je ostrożnie przez szmatę i położyłem na specjalnie przygotowanej podstawce.
– Nie wybuchnie? – zaniepokoił się Szef.
– Ma wentylek w korku – uspokoiłem go.
– Ale zatkany – powiedziała Stasia spokojnie. – Ciśnienie mogło
odegrać ważną rolę. – Gdybyś, Pawle, mógł teraz wykręcić zawór…
Założyłem klucz na występy, ale mimo że próbowałem z całej siły, nie chciał drgnąć ani o cal.
– Chyba się zapiekło, albo nawet zalutowało – powiedziałem. -
Ostatecznie temperatura w piecyku była bardzo wysoka…
– Stłuczemy? – zaproponowała Kasia. – Na górze mamy chyba młotek.
– Przynieś – poleciła jej kuzynka. – Zabierz też butelkę, wiesz czego…
Po chwili dziewczyna wróciła z solidnie wyglądającym młotem i zakurzoną flaszką z ciemnego, brązowego szkła. Butelka kojarzyła mi się z apteką. Stasia spokojnie ujęła w dłoń młot.
– Wybacz – powiedziałem zabierając jej śmiercionośne narzędzie. – Może lepiej ja się tym posłużę. A wy wszyscy cofnijcie się na wypadek, gdyby jajo się rozerwało. Nie wiem, jakie może być wewnątrz ciśnienie.
Читать дальше