– Gdybym nie wiedział, że to niemożliwe, sam pewnie dałbym się nabrać – powiedziałem z uznaniem – Trzeba przyznać, że sprytnie to sobie wykombinowali. A kiedy wyginęli ostatni alchemicy?
– No cóż. W czasach Sędziwoja, a więc w początkach siedemnastego wieku byli jeszcze dość liczni. Stopniowo jednak ich liczba malała. Słynny Józef Balsamo, zwany Caligostro, napisał swojego czasu list do któregoś z książąt kurlandzkich, chyba Jakuba Kettlera, list ze szczegółowym przepisem na Kamień Filozoficzny, ten ciekawy dokument zachował się zresztą… W osiemnastym wieku na dobrą sprawę wymarli. Zastąpili ich chemicy. Na polu oszukiwania bliźnich w osiemnastym i dziewiętnastym wieku prym wiedli hipnotyzerzy, zwolennicy magnetyzmu zwierzęcego i innych obłąkanych nauk. Alchemicy nigdy jednak nie zniknęli bez śladu. Obecnie w Europie Zachodniej istnieje nawet Towarzystwo Alchemiczne.
– Zdumiewające. Przecież mamy dwudziesty wiek!
– I co z tego? – uśmiechnął się – We Francji zarejestrowanych jest czterdzieści dziewięć tysięcy lekarzy i pięćdziesiąt tysięcy jasnowidzów oraz wróżek…
– Rozumiem przepowiadanie przyszłości, ale alchemia – skrzywiłem się.
– Widzisz, Pawle, w jądrze naszego Słońca pod wpływem morderczej grawitacji zachodzą procesy syntezy pierwiastków. Wodór staje się helem, hel węglem. Podczas wybuchów gwiazd supernowych powstają także metale ciężkie. Uran, złoto, platyna… Do przemiany pierwiastków potrzeba jest przypuszczalnie mordercza grawitacja i temperatura. Wyobraź sobie teraz, że dostarczasz nie gigantycznej ilości energii naraz, tylko niewielkich, a za to latami. Jest jakieś doświadczenie alchemiczne, opisane przez średniowiecznych angielskich mnichów, w którym oliwnym kagankiem podgrzewa się mieszaninę siarki z czymś jeszcze, chyba z rtęcią. Podgrzewanie miało trwać dwa lata bez przerwy i w wyniku tej operacji miano otrzymać złoto, bez pomocy Kamienia Filozoficznego.
– Hmm. Czy zakon ten był bardzo majętny?
– No cóż, w sprawozdaniu zawarta była informacja, że biorąc pod uwagę ceny oliwy, produkcja złota tym sposobem jest nieopłacalna.
– Można by to sprawdzić – uśmiechnąłem się. – Zbudować piecyk z termostatem, gaz jest w kuchenkach. Po dwóch latach będę wiedział…
Szef uśmiechnął się.
– Pawle, Pawle – zapomniałeś o jednej rzeczy.
– O czym?
– Gaz jest w kuchence, ale płynie z sieci.
– No właśnie, jest dostępny bez przerwy…
– A rachunek za gaz? Pamiętasz, jak ładowałeś akumulator piły? A teraz policz, ile gazu pójdzie przez siedemset dni ciągłego podgrzewania…
Umilkł, a ja zamyśliłem się.
Analiza grafologiczna * Pożyczamy piecyk * Warsztat samochodowy * Starzy znajomi * Czy nasze zadanie zostało wypełnione?
Po księgę przyjechali o szesnastej. Przedstawiciel Biblioteki Narodowej w towarzystwie dwu uzbrojonych konwojentów. Wypełniliśmy protokół przekazania, dzieło zabezpieczono w stalowej kasecie przykręconej do podłogi samochodu. Wreszcie odjechali.
– Ulżyło mi – powiedział Szef – A teraz trzeba się przejść do muzeum.
No i powędrowaliśmy. Wicedyrektor Lucjusz powitał nas w swoim gabinecie.
– Przyszedł do panów list – wykonał dłonią gest w stronę komputera.
Uruchomiłem pocztę.
– To w sprawie tego listu z propozycją wymiany – zaraportowałem Szefowi. – Wysyłałem próbkę pisma znajomemu grafologowi.
– Pamiętam – uśmiechnął się pan Tomasz. – I co pisze?
– Krój liter jest perfekcyjnym, niemal podręcznikowym naśladownictwem siedemnastowiecznej kaligrafii, natomiast efekt ten psuje zastosowanie całkowicie współczesnego słownictwa i wiecznego pióra prawdopodobnie marki "Parker" ale napełnionego zielonym atramentem Watermana.
– Hmm…
– Podał także cechy charakteru wydedukowane z graficznej strony pisma.
– I jakież to?
– Wrażliwość, systematyczność w wyciąganiu wniosków, wierność wyższym ideałom, przewaga postrzegania intuicyjnego nad intelektualnym, umiejętność dążenia do dalekich celów, ostrożność, uczciwość. Dodał też że jeśli chcemy ją zatrudnić to będzie znakomitą oddana sprawie pracownicą.
– Czarna magia – westchnął szef.
– Być może – uśmiechnąłem się. – Ale grafologia tego rodzaju staje się coraz powszechniej stosowaną metodą weryfikacji kandydatów na kierownicze stanowiska.
Pan Samochodzik odwrócił się do dyrektora.
– Nasze działania weszły w kolejny etap – uśmiechnął się -
Potrzebujemy atanatora.
Dyrektor wzniósł oczy ku niebu.
– Tak po prostu potrzebujecie? – westchnął.
– Niestety, wymienienie go na "Niemą Księgę" okazało się niemożliwe – powiedziałem – Dlatego chcielibyśmy go wypożyczyć celem skopiowania.
– Oczywiście gwarantujemy jego całkowite bezpieczeństwo – dodał Pan Tomasz.
Dyrektor Lucjusz westchnął ciężko.
– Nie istnieje coś takiego jak całkowite bezpieczeństwo – powiedział w zadumie – Gdy wypożyczono z Muzeum Narodowego Damę z Łasiczką Leonarda da Vinci transportowano ją z zachowaniem wszelkich środków ostrożności, pod konwojem, specjalnym samolotem w niezatapialnej skrzyni…
– Wprawdzie nie dysponujemy niezatapialną skrzynią, ale sądzę, że jesteśmy w wystarczającym stopniu odpowiedzialni – powiedział Szef – Oddamy piecyk za cztery lub pięć godzin.
– Wystarczy jutro rano – uśmiechnął się – Ale i tak musicie podpisać pół tony papierków… a tak właściwie, to jak zarejestrujemy to wypożyczenie?
– Proszę zapisać, że piecyk posłuży jako wzór do skopiowania -
powiedziałem.
Kiwnął głową i uśmiechnął się.
– A co potem? Będziecie ważyli Kamień Filozoficzny?
– Tego jeszcze nie wiemy – mruknął Szef. – Nie dla nas ta kopia…
– No cóż, nie będę wnikał, ale pozdrówcie te dwie młode damy – powiedział.
Ruszyliśmy do magazynu. Piecyk stał tak jak kilka dni temu, zakurzył się tylko trochę. Szef otworzył klapę i wyjął ze środka szklaną kulę.
– To zostawimy na miejscu, żeby się nie stłukło – powiedział – Pawle, zmierz obwód w trzech płaszczyznach…
Zapakowaliśmy piecyk w gazety i okleiliśmy taśmą samoprzylepną. Niebawem opuściliśmy gościnne progi muzeum i wsiedliśmy do samochodu.
– Dokąd pojedziemy? – zapytałem, przekręcając kluczyk w stacyjce.
– Zgadnij. Pokaż, że nadajesz się na detektywa.
Zamyśliłem się.
– Przyjmijmy, że chcę skopiować taki atanator. Pojadę na politechnikę i poszukam na tablicy ogłoszeń informacji o człowieku, który studentom robi prototypy urządzeń mechanicznych wedle załączonego schematu…
– Pomysł sam w sobie niegłupi, ale chyba mam lepszy. Jedź na dworzec PKS-u.
Pojechałem. W jednej z wąskich uliczek koło dworca znajdował się niewielki warsztat samochodowy. Wjechałem na podwórze zawalone wrakami syrenek i maluchów. Jeep wyglądał nieco dziwnie na tle zabudowań pamiętających zapewne poprzednie stulecie. Z bliska warsztat wyglądał znacznie lepiej. Części samochodów leżały równiutko ułożone. Dachy pokryto nową papą, odrzwia i okiennice zrekonstruowano z ciemnego drewna. Rozglądałem się z zaciekawieniem. Ta grupa budynków zapewne dawniej była zajazdem. Przybywali tu chłopi z wozami i przeładowywali towary do wagonów, albo odbierali obładowanych kuframi dziedziców okolicznych majątków. W sporym budynku wspartym ciężko na drewnianych kolumienkach domyśliłem się karczmy. Drzwi otworzyły się i z wnętrza wyszedł sprężystym krokiem mężczyzna w czyściutkim kombinezonie mechanika. Na oko sądząc, mógł mieć jakieś pięćdziesiąt, pięćdziesiąt parę lat.
Читать дальше