Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno
Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Magom wszystko wolno
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Magom wszystko wolno: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Magom wszystko wolno»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Magom wszystko wolno — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Magom wszystko wolno», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Stasa udało się sprowadzić na brzeg tylko dzięki wysiłkom instruktora, który miał już serdecznie dość i musiał zamykać szopę. W drodze do domu mąż wydawał się w pełni szczęśliwy. Posępny Alik też się rozweselił - ojciec żartował z nim i bawił się w berka. Na wesołe psoty ojca i syna oglądali się przechodnie. Julia szła z tyłu i myślała, że miniony dzień był niczego sobie, że chodzenie do pensjonatu jest ciekawsze, niż tłoczenie się na miejskiej plaży i że dobrze byłoby zjeść coś ciepłego.
Po grubym, łykowatym pniu biegała ruchliwa wiewiórka. To nurkowała w mrok, to ukazywała się z powrotem; Alik próbował ja nakarmić, bez rezultatu.
Łabędzie spały dokładnie pośrodku stawu - chowając głowy pod skrzydła i wyginając w pętle puszyste szyje, wolno dryfowały w ledwo wyczuwalnym prądzie.
Rankiem następnego dnia w „Północnej Stolicy”, wielkim i gwarnym hotelu wznoszącym się naprzeciw targowiska, pojawił się nowy gość - gruby, zamożny ziemianin, który wpisał w księdze meldunkowej nikomu nieznane nazwisko, zaś jako cel przyjazdu podał „rozrywkową podróż”. Podobnych rozrywkowych gości było w „Stolicy” wielu i liczyłem, że na grubasa nikt nie zwróci uwagi.
I na początku tak było.
Zamykając się w pokoju, zrzuciłem (potwornie ciężką) powłokę, buty i płaszcz. Nie rozbierając się padłem na łóżko, na wymyślnie haftowaną narzutę: numer był półtora raza droższy niż moje apartamenty w „Suśle”, mogłem teraz jednak liczyć na pewną anonimowość. Tylko na pewną, gdyż żadnego doświadczonego maga moja powloką nie zmyli.
Dobrze, że na świecie nie ma zbyt wielu naprawdę doświadczonych magów.
Leżałem z założonymi za głowę rękami i patrzyłem, jak palce moich nóg poruszają się w skarpetkach. Bezsenna noc dawała o sobie znać - myśli płynęły spokojnie, zdyscyplinowanie, żadna nie śmiała wybić się ponad pozostałe, wznieść się na poziom szlachetnego szaleństwa i uzyskać w ten sposób status Idei.
Po półtorej godziny wylegiwania wstałem, umyłem się w zimniej wodzie z wiaderka, zmieniłem koszulę, przywdziałem powłokę skorego do zabaw tłuściocha i udałem się do miejskiej ekscelencji.
* * *
Najpierw - pod postacią grubasa - zrobiłem przechadzkę po centrum; potem, znajdując zupełnie przyzwoity drewniany wychodek na tyłach jakiegoś biura, zrzuciłem powłokę i udałem się do magistratu. Zaprowadzono mnie do poczekalni, w której musiałem przemęczyć się piętnaście minut; jestem pewien, że przez cały ten czas ekscelencja obserwował mnie przez dziurkę w gobelinie i próbował dowiedzieć się, kim jestem, jaki mam stopień i czym się wsławiłem. Informatorzy ekscelencji najwidoczniej dobrze wywiązywali się ze swoich obowiązków, gdyż witając się ze mną, uśmiechając i proponując, bym usiadł, ekscelencja doskonale wiedział już o zaklęciu Kary, którego szczęśliwym posiadaczem stał się niedawno jego gość.
- Mmm, panie Hort zi Tabor, ma pan może ochotę na wino, śmietankę albo ciastka?
Ekscelencja był dwumetrowym drągalem o szerokich, jak U kowala, ramionach. Kiedy opuszczał zaczerwienione, nieco opuchnięte powieki, jego twarz wyglądała na zmęczoną i dobrą; niemal przez cały czas jego oczy były ukryte i tylko dwa czy trzy razy spojrzał mi prosto w oczy. Nie, gospodarz gabinetu nie był magiem - lecz aż się zjeżyłem pod tym spojrzeniem, jak tchórz, który wyczuł wnyki.
- Dziękuję, wasza ekscelencjo. Niedawno jadłem śniadanie... Poza tym nie chcę niepotrzebnie zajmować panu czasu.
Ekscelencja skinął głową; jego oczy zamknęły się niemal całkowicie i tylko ledwo dostrzegalny błysk między spuchniętymi powiekami uświadamiał mi, że nie należy się odprężać.
Kontynuowałem:
- Najprawdopodobniej nie słyszał pan o mnie wcześniej, ekscelencjo. Jestem dziedzicznym magiem ponad rangą i jestem wystarczająco zamożny, by nie musieć dla nikogo pracować. Jednak całkiem niedawno mój przyjaciel, baron, którego imię niczego panu nie powie, poprosił mnie o pomoc w prywatnym śledztwie. Ja zaś z kolei zwracam się o pomoc do pana. Wie pan, że w mieście znikają ludzie?
Spuchnięte powieki uniosły się na sekundę - oczy ekscelencji, dwa mosiężne guziki, nieprzyjemnie wpiły się w moją twarz.
Sekunda - i powieki znowu były przymknięte. Potężna, długa ręka uniosła się, by w zamyśleniu potrzeć skroń:
- Na wstępie uściślijmy może, panie dziedziczny magu, kogo pan reprezentuje w tym gabinecie?
- Siebie - odparłem bez zastanowienia. - Siebie, Horta zi Tabora, posiadacza zaklęcia Kary, które kładzie na mnie obowiązek podjęcia pewnego śledztwa.
- Przykro mi, panie zi Tabor - ręka ekscelencji opadła na boczne oparcie fotela, całkowicie zakrywając wyrzeźbioną w nim lwią łapę - posiadanie żadnego magicznego artefaktu nie daje panu przewagi nad urzędnikiem państwowym. Służę miastu i królowi i nie mogę udostępnić panu żadnych dokumentów dotyczących działalności wymiaru ścigania czy wymiaru sprawiedliwości Północnej Stolicy. Bo przecież tego pan ode mnie oczekiwał?
- Tak - przyznałem po chwili ciszy. - Potrzebne mi są pewne materiały i dlatego chciałem pana najpokorniej prosić, wasza ekscelencjo...
Przerwano mi. Bardzo rzadko ktoś ośmielał się mi przerywać, nigdy zaś - bezkarnie.
- Przykro mi - powiedział ekscelencja bez śladu współczucia w głosie. - Magistrat nie wydaje dokumentów osobom prywatnym. - Proszę mi wybaczyć. - I gospodarz gabinetu wstał, dając do zrozumienia, że audiencja jest skończona. - Nie podniosłem się.
- Ja również proszę o wybaczenie, wasza ekscelencjo... Mam jednak dowody pewnego, mmm... lekceważenia, z jakim władze miejskie traktują ofiary porwań prostych mieszkańców stolicy. I mam możliwość już dzisiaj podać do wiadomości mieszkańców i króla dowody owego lekceważenia...
Blefowałem. Nie miałem żadnych dowodów.
- Miesza się pan w nie swoje sprawy. - Ekscelencja przerwał mi po raz drugi, tym razem dość bezceremonialnie. - Jestem zmuszony prosić pana o opuszczenie ratusza, panie dziedziczny magu.
Zza niepozornej zasłonki za jego plecami wyłoniło się dwóch strażników - jeden trzymał w rękach naciągniętą kuszę, drugim był mag pierwszego stopnia i zdaje się, że w rękawie ukryte miał berło bojowe.
Niech będzie zdrowa moja sowa. Cóż takiego powiedziałem, cóż uczyniłem, by zasłużyć na podobne traktowanie?!
- Wydaje mi się, panie ekscelencjo - powiedziałem, ledwie rozlepiając wargi - że nie bierze pan pod uwagę pewnych okoliczności.
I powoli, by nie sprowokować uzbrojonych mężczyzn, położyłem dłoń na otwartym futerale z atrapą.
Zaklęciu Kary jest obojętne, czy jesteś ekscelencją, czy włóczęgą. Zaklęcia Kary nie obchodzi, czy jesteś uzbrojony, czy też nie; moja ręka dotknęła gliny, zaczęło więc działać prawo zmniejszonej podatności. Jak mówił pan przewodniczący - „jakiekolwiek szkodliwe oddziaływanie na pana będzie utrudnione, a sama próba podjęcia takiego oddziaływania będzie się łączyć z groźbą utraty życia przez osobę napadającą”. W tłumaczeniu na język ludzki oznacza to, że zarówno kusza, jak i berło, zwrócą się przeciw swym właścicielom.
Hm, chętnie bym coś takiego obejrzał.
Grałem na zwłokę.
Był to czas mojej wszechmocy - poszarzała twarz ekscelencji, białe twarze maga i kusznika... ich życie było w moich rękach i, widzi sowa, powstrzymać się przed wymierzeniem Kary było równie trudno, jak przerwać miłosne zabawy na chwilę przed spełnieniem.
Na skronie ekscelencji wystąpiły kropelki potu. Wiedział, że nie skorzystam z Kary - jednak spoglądanie w twarz okrutnej śmierci było najwidoczniej średnią przyjemnością.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Magom wszystko wolno»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Magom wszystko wolno» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Magom wszystko wolno» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.