Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno

Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Magom wszystko wolno» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Magom wszystko wolno: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Magom wszystko wolno»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Magom wszystko wolno — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Magom wszystko wolno», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Nagłe uczucie niepokoju przerwało moje gorączkowe rozmyślania. Nie od razu zdałem sobie sprawę, że zadziałało zaklinanie wartownicze, które umieściłem przy wejściu do hotelu; po kilku sekundach mój niepokój się wzmógł - odezwał się stróż, którego umieściłem w korytarzu.

Odwróciłem się twarzą do drzwi. Nie wstając z krzesła złączyłem dłonie i splotłem palce; mój ojciec nie uznawał berła, kańczuga, ani innych modnych zabawek. Mój ojciec był naturalistą i w tym samym duchu wychował jedynego następcę.

Czyżby któryś z magów ponad rangą zniżył się do służby państwowej? Nie, to raczej ten sam, który towarzyszył mi w archiwum. Pierwszy stopień, poparty bojowym berłem w szerokim rękawie.

A mój gliniany przyjaciel leży na stole... Gdzie?! Gdzie on się podział?! Czapka poleciała na podłogę, za nią szalik... A, jest, pod niedbale rzuconą serwetą... Sowo najmilsza, przez kilka sekund poszukiwań zrobiłem się mokry, niczym zagoniony koń!

Zadziałało wartownicze zaklęcie pod drzwiami, skoncentrowałem się - do wizyty jednak nie doszło. Ten, kto przyszedł do mnie w gości, potrafił przewidzieć, jak jestem go w stanie przywitać.

Już po wszystkim, odchodzi. Z korytarza słychać odgłos demonstracyjnie oddalających się kroków - podczas gdy wcześniej gość poruszał się zupełnie bezgłośnie. Kolejno ucichają trzy wartownicze zaklęcia. Zapada cisza, tylko gdzieś pod oknem przekrzykują się handlarki.

Nie był to, oczywiście, napad. Jedynie przymiarka, sprawdzenie plotki.

* * *

- Zdrowia i pomyślności pańskiej sowie, drogi Horcie zi Tabor! Zechce pan zdjąć powłokę, w naszym klubie nie jest przyjęte...

Staruszek dmuchawiec uśmiechał się wręcz po ojcowsku - złapałem się na tym, że jego uśmiech już mnie nie drażni; wręcz przeciwnie, ma nawet swój urok.

Odwróciłem się - oczywiście, lustro w szatni było nastrojone na ujawnianie powłok. Odbijał się w nim teraz uśmiechający się staruszek, polerowany wieszak - i gruby ziemianin, przy czym ten ostatni wyglądał jak góra rozpuszczającej się galarety - przez rozpływające się kontury wyraźnie prześwitywała czarna, stała postać.

Zamknąłem oczy, a gdy otwarłem je z powrotem, z lustra spoglądało na mnie moje własne odbicie: jedno oko żółte, drugie błękitne, znoszona kurtka i pokryte kurzem buty. Zjawiłem się w klubie ubrany niezgodnie z protokołem; staruszek z wyrzutem pokręcił głową i po chwili pojawił się skądś chłopiec z dwiema ogromnymi szczotkami - do odzieży i do obuwia. Podczas, kiedy mnie czyścił, uświadomiłem sobie z zakłopotaniem, że nie potrafię określić magicznego stopnia staruszka dmuchawca. Nie potrafię - i tyle.

- Oj - odezwał się chłopiec.

Na szczotce do odzieży wił się jasnoczerwony, cienki robak.

- Daj go tutaj - nieoczekiwanie sucho powiedział staruszek. Strzasnął robaka do okrągłego pojemnika na śmieci. Szczelnie zasuną! miedzianą pokrywkę.

Poczułem, jak krew napływa mi do uszu. Chłopiec nie wiedział, co zrobić z oczami, staruszek udawał, że nic się nie stało; ja zaś tylko mrugałem, próbując pojąć, jak udało mi się nie zauważyć siedzącego zaklęcia nitki. Kiedy mi je podwiesili? Wczoraj? Dziś rano? Za dnia? A więc ekscelencja (A komu innemu przyszłoby do głowy mnie śledzić?) już wie, że po kolei odwiedzam zdobyte w archiwum adresy.

Dzisiaj złożyłem wizytę pięciu ostatnim figurantom z mojego spisu. Teraz u mojego boku wisiał wypchany woreczek - okazyjnie kupiona skórzana sakiewka. Była pełna i ciężka; zabrzęczała głucho, gdy chłopiec przypadkowo zahaczył ją szczotką.

- A kysz.

Chłopiec zniknął razem ze swym orężem; niezręcznie rozłożyłem ręce:

- Zdarza się.

- Zdarza się - potwierdził staruszek, bez typowego dla siebie uśmiechu. - Zdrowia pańskiej sowie, panie zi Tabor. Najważniejsze jest zdrowie... I miło spędzić czas.

Wyczyszczony jak miedziak, urażony i zły, skierowałem się do dużej sali.

* * *

Pierwszą osobą, którą zobaczyłem po przestąpieniu progu, była dama z błyskotkami. Była w tym samym czarnym płaszczu, siedziała za tym samym stolikiem w głębi sali i wydawało się, że nie ruszała się stąd od naszego ostatniego spotkania. Że przez te wszystkie dni siedziała tutaj sącząc czerwone wino z wyrazem lekkiej odrazy na twarzy.

- O, nasz szczęśliwiec, zi Tabor! Zdrowia pańskiej sowie, przyjacielu!

Odwróciłem się gwałtownie; pozdrawiała mnie zupełnie mi nieznana kompania, panów magów było pięciu, ich poczerwieniałe twarze błyszczały pijaną, nachalną dobrodusznością. Moje kiwnięcie w odpowiedzi było suche jak bezgraniczna pustynia:

- Zdrowia waszym sowom, panowie.

Zostawiając kompanię za sobą, przywitałem się z kilkoma na wpół znajomymi bywalcami, wziąłem kielich lemoniady z tacy zasapanego lokaja - i spotkałem się wzrokiem z magiem pierwszego stopnia, siedzącym samotnie za ogromnym, obliczonym na dwadzieścia osób stołem.

Mag z magistratu pierwszy opuścił wzrok. Zacisnąłem zęby; przypomniał mi się czerwony robak na szczotce do ubrania, zmieszany chłopiec, staruszek dmuchawiec mówiący bez uśmiechu: „zdarza się”.

- Szanowny panie... przepraszam, ale nie znam pana imienia. Zdrowia pańskiej sowie. Czy mogę zamienić z panem kilka słów na osobności?

Wątpię, by się przestraszył. Wyraźnie się jednak spiął:

- Jestem do usług, panie Hort zi Tabor.

Wychodząc, przechwyciłem spojrzenie Ory Szantali. Obok charakterystycznego chłodu było w nim również zdziwienie.

- Czemu w toalecie? - ze zdziwieniem spytał mag z magistratu. - W klubie jest wiele pomieszczeń, w których moglibyśmy...

Nie słuchając go przestąpiłem próg ustronnego miejsca. Trzeba przyznać, że toaleta panów magów była urządzona lepiej, niż salon niejednego barona. Wśród materiałów wykończeniowych królowały marmur i aksamit.

Wciąż nie patrząc na pana szpicla, wyciągnąłem z futerału glinianą atrapę - narzędzie Kary. Przez chwilę podziwiałem szpetną zabawkę - po czym odwróciłem się w stronę swego rozmówcy i wyraz jego twarzy sprawił mi pewną satysfakcję.

- Panie Hort zi Tabor, te tanie aluzje...

Chlusnąłem szpiclowi w twarz kielichem lemoniady.

- Ssss...

Krople słodkawego napoju wciąż jeszcze zwisały mu z wąsów - a bojowe berło już było skierowane w mój brzuch; położyłem palec wskazujący na karku glinianego potworka:

- Oskarża się pewnego szpicla z magistratu o grubiańską ingerencję w prywatne życie dziedzicznego maga Horta zi Tabora...

Oskarżenie było zgodne z prawdą. Bojowe berło drgnęło, jednak nie kwapiło do schowania w rękawie.

- Zabiję na miejscu - wychrypiał oblany lemoniadą mag.

- Śmiało. - Uśmiechnąłem się. - I raz, i dwa, i...

- Nie odważysz się - wycedził przez zęby szpicel. - Zaklęcie Kary... przeciwko członkowi klubu...

- Wyrzucą cię z klubu - powiedziałem z takim przekonaniem, że samego mnie to zdziwiło. - Hańbisz tytuł maga dziedzicznego, odmieńcu.

Mój rozmówca silnie pobladł, nie stracił jednak przytomności umysłu.

- Szantażujesz mnie, jak wcześniej ekscelencję. Nie zrealizujesz zaklęcia w tym momencie!

- A jeśli? - zapytałem, wygodniej łapiąc atrapę.

Sekunda napięcia, długa jak struna, zawisła między nami.

Uśmiechałem się i to sprawiło, że mag z magistratu bladł coraz bardziej.

Berło opuszczało się coraz niżej; w końcu znikło w rękawie. Starając się nie odwracać do mnie plecami, szpicel wziął z marmurowej półeczki śnieżnobiałą serwetkę i zaczął wycierać oblaną lemoniadą twarz; jeszcze jeden śmiertelny wróg, pomyślałem beztrosko.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Magom wszystko wolno»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Magom wszystko wolno» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Marina Diaczenko - Zoo
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Tron
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Rytuał
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Miedziany Król
Marina Diaczenko
Sergej Dyachenko - Das Jahrhundert der Hexen
Sergej Dyachenko
Sergey Dyachenko - Vita Nostra
Sergey Dyachenko
Marina Diaczenko - Awanturnik
Marina Diaczenko
Marina Diaczenko - Dzika energia
Marina Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
libcat.ru: книга без обложки
Marina i Siergiej Diaczenko
Отзывы о книге «Magom wszystko wolno»

Обсуждение, отзывы о книге «Magom wszystko wolno» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x