Marina i Siergiej Diaczenko - Czas Wiedźm
Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Czas Wiedźm» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Czas Wiedźm
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Czas Wiedźm: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Czas Wiedźm»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Czas Wiedźm — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Czas Wiedźm», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
Ale czerwonego przycisku Klaudiusz nie dotknął, natomiast starannie włożył pudełko do wewnętrznej kieszeni, uruchomił samochód i cicho, bardzo wolno ruszył przed siebie - tam, skąd dochodziła woń matki. W stronę wsi Podralce.
* * *
Tuż przed północą pochód osiągnął swoje wspaniałe apogeum. Niebo, stało się bębnem, grzmiało i każde uroczyste uderzenie stawało się wymachem ciemnoczerwonej lśniącej tkaniny; na drodze Iwgi znalazła się równina, okrągła niecka z miękkimi trawiastymi zboczami, z twardym wyasfaltowanym dnem, z olbrzymim budynkiem w środku. Budynek przykryty był ciemnym szklanym dachem, a nieopodal płonęło ognisko ze złożonych w stos, jak drewno, samochodów. W straszliwym żółtym świetle miotały się po kręgu, kręciły się,
jakby wciągane przez wir, uwolnione, oszalałe konie.
Rytm zmienił się. Iwga stanęła.
Głuche rżenie. Nierówny stukot kopyt, ledwo słyszalny, oddalony, lecące grudy gruntu, odblask pożarów; Iwga przymknęła oczy. Konie wykonywały swój wspaniały taniec. Paradne przejście, rozwiane grzywy, mokre grzbiety, wytrzeszczone oczy...
Iwga zrobiła krok do przodu, pozwalając wirowi wciągnąć i siebie. Schwytać, nieść po spirali, do środka, do osi, do słupa trąby kręcącej wstęgami niegasnącego ogniska. Bawiącej się tam, w niebie, wśród gwiazd, zabawiającej się stertą żelaznego złomu i trzema osobowymi samochodami, którym udało się uniknąć ogniska, porwanymi z asfaltowego parkingu.
Konie kręciły się coraz wolniej i wolniej, niektóre już się ledwo wlokły, opuściwszy głowy, opuściwszy do ziemi jasne grzywy. Iwga ostro, niemal boleśnie odczuła, że jej nowe ciało już jest tu.
- Matko! Nowo narodzona matko!
Morze czułości. Morze płonących oczu. Morze dotknięć, raz lekkich i niemal niewyczuwalnych, raz bolesnych i silnych, ale jednakowo szczęśliwych, gorących, szczerych; święto odzyskanego sensu.
Iwga drgnęła.
Trąba, wciągająca ją w lej, teraz jej się podporządkowała. Zlała się z nią, wciągnęła w siebie, zawisła nad jej głową i Iwga, odrzuciwszy do góry głowę, widziała przez wirujący lej - gwiazdy...
Miłość ulatywała od niej, jak ulatuje z letniej powierzchni rzeki poranna mgła. Jak ulatuje zapach rozpalonego ludzkiego ciała. Jak bije blask od księżyca. Sama z siebie, naturalna i prosta, sama z siebie.
Nie rozróżniała ich twarzy. Wszystkie jednakowo należały do niej, jej dzieci i cząstki jej istoty, komórki jej nowego ciała, palce, włosy, oczy. Ze zdziwieniem czuła, jak ożywa, uczucie to było tak silne, że nie wytrzymała i pozwoliła sobie na wymknięcie się z powrotem, do powłoki rudowłosej dziewczyny, w oczach której odbijał się dysk księżyca.
Minęła otwierające się przed nią szklane skrzydła drzwi, poczuła na twarzy powiew od ogromnego klimatyzatora, uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.
Ciemność pękła. Budynek jarzył się światłem, cały, aż po szklaną kopułę, aż po najodleglejszy kąt, utonął w wesołym elektrycznym świetle, pewnym siebie świetle wiecznego dnia, pojęcia nie mającego o żółtym księżycu, świecach i kopcących pochodniach. Ocknęły się i zahuczały, popełzły do góry i na dół gumowe schody, ruszyły się skrzydła wentylatorów, zapłonęły mocne niebieskawe monitory, ustawione tu i tam, w najbliższym z nich Iwga zobaczyła swoje odbicie, z nieruchomą bladą twarzą, płonącymi oczyma i kulą ognistych włosów, wśród których co jakiś czas błyskała mała zygzakowata błyskawica.
Iwga roześmiała się. Obrazy nakładały się; rudowłosa dziewczyna pojawiła się jako nieproszona gospodyni porzuconego przez ludzi supermarketu. A ona, ta prawdziwa, której ciało kształtuje się teraz w wirze na środku stepu, w ramie oszalałych koni - pojawiła się jako nieproszona gospodyni do tego wielkiego świata...
Chociaż teraz już wie, że wcale nie jest taki duży.
Szła między półkami i stelażami, między pstrą różnorodnością szmat i głośników, lalek, skóry, chromu i niklu, porcelany, luster, jasnych pudełek i żywych kwiatów; na podwójnym łożu, pachnącym lnem i lakierem, leżały otwarte, swobodnie splatając strony, bezwstydne pornograficzne magazyny i wspaniały atlas anatomiczny. Na dnie nadmuchiwanego dziecinnego basenu stała, stykając się głowami, para ciemnoczerwonych rybek-mieczników; Iwga szła, a wraz z nią poruszał się środek ogromnego wiru, trąby, w
której kręciły się konie. Nad jej głową wisiał ciemny słup, wyciągający ku górze języki płomiennych wstęg; od czasu do czasu wir wciągał co się dało, zrywał z półek, po spirali wciągał swoją zabawkę do góry, przebijając przeźroczyste sklepienie, ciskając na uciekające w panice ruchome schody szklane odłamki i odbłyski światła księżyca. Te, co były jej dziećmi, również podporządkowały się wirowi - niepowstrzymanie ciągnęło je ku wnętrzu, do czarnego słupa, częścią którego teraz była; poruszały się jak konie na skraju leja - po kręgu, po spirali, zaczarowane, co sekundę zbliżając się do zawładnięcia sensem, zbliżając do czegoś
najcenniejszego na świecie, do jedynego, co teraz ma wartość - do matki...
Wir bawił się mnóstwem malutkich luster. Wir obsypywał supermarket błyskami - to damskie puderniczki bezsilnie otworzyły pokrywki, jak perłopławy, rozwarte przy pomocy noża, otwierały pyszczki, gubiły białe krążki puszków, a te wypełniały powietrze drobniutkim pyłem, błyskając lusterkami.
Skarb nad skarby, pomyślała Iwga, zachwycona lotem niepotrzebnych, ale tak ładnych przedmiotów. Skarb nad skarbami - ten, który staje się jedynym...
Nieoczekiwane słowo zwróciło jej coś jak wspomnienia; światło latarki i ręce człowieka, mężczyzny, ręce z cienkimi sznurkami żył, z niemożliwą do odczytania siatką losu na wąskich dłoniach... Wir skręcił się mocniej, zwinął i wyrwał wspomnienia z jej głowy. Wyrwał i cisnął do jednej z czarnych promienistych dziur w szklanym suficie.
Weszła na okrągłe podium, gdzie stał wielki fotel z wysokim rzeźbionym oparciem. Kroczyła wolno i dostojnie, jakby się bała, że spadnie korona - koroną był czarny wirujący słup.
- Na nowo urodzona matka!
Uniosła ręce.
Światło zgasło. Księżyc patrzył przez rozbitą szklaną kopułę i gdzieś daleko, może na drugim końcu świata, uderzył dzwon.
- Na nowo urodzona matka!
- Do mnie, dzieci moje. Do mnie.
W rzeczywistości nie wydała żadnego dźwięku - ale wir nad głową zaczął się rozdymać, ze słupa stając się stożkiem, a potem kulą; pochwycone przez wściekły wir zerwało się ze swoich miejsc wszystko, co od wielu już lat wierzyło w swoją niewzruszoność.
Wszystkie te przedmioty, do tego czasu uważane za cenne, cała ta mieszanina żelaza i tkaniny, szkła i plastyku, wszystkie te sploty przewodów i sznurów, wzbiły się w powietrze, wciągane okrutnym korowodem; wśród odłamków fruwały, przewracając się i chichocząc, jej dzieci - wydawało się Iwdze, że własną ręką miesza w powietrzu tę mieszaninę. Wir rósł i rozrastał się, zrywał obicia ze ścian, wyrywał bloki, kręcił odłamkami cegieł i w końcu wydusił resztki szklanego dachu, splunął tym wszystkim w twarz księżycowi i księżyc na chwilę zmarkotniał, zaciągnięty czarną warstwą dymu i popiołu.
Fotel, na podłokietniku którego opierała się Iwga, nie stracił nawet suchego płatka róży, który dawno temu opadł na siedzenie. Fotel nie stracił ani pyłka; ubranie Iwgi nie szamotało się, jej nos wyczuwał świeży zapach nocy i przez odarte z tkanki żebra ścian widziała konie - wir utrzymywał je, przenosił nad ziemią, podchwytywał i opuszczał znowu, a one wstawały na nogi i biegły jak nakręcone, jakby bały się stracić rytm...
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Czas Wiedźm»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Czas Wiedźm» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Czas Wiedźm» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.