Marina i Siergiej Diaczenko - Armaged-dom
Здесь есть возможность читать онлайн «Marina i Siergiej Diaczenko - Armaged-dom» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.
- Название:Armaged-dom
- Автор:
- Жанр:
- Год:неизвестен
- ISBN:нет данных
- Рейтинг книги:3 / 5. Голосов: 1
-
Избранное:Добавить в избранное
- Отзывы:
-
Ваша оценка:
- 60
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
Armaged-dom: краткое содержание, описание и аннотация
Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Armaged-dom»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.
Armaged-dom — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком
Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Armaged-dom», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.
Интервал:
Закладка:
I słucha go Pan przez dwadzieścia lat, aż wreszcie kończy się Jego cierpliwość. I zsyła na ziemię ogień, śmiercionośne wyziewy i morskie potwory.
I wtedy otwiera usta Doradca Światłości. „Oszczędź ich, Panie - mówi Jasny. - Spójrz, jak są przerażeni, jak patrzą na Ciebie błagając o litość, posłuchaj, jak przysięgają, że będą Cię szanować i że otworzą swoje serca dla miłości!”
I Pan znów nie wytrzymuje, mięknie jego serce, zsyła Wrota, żebyśmy w nie weszli i skryli się przed napaściami.
Ale teraz Jego serce nie zmięknie.
Odstąpił odeń Doradca Światłości, załamał się i upadł na duchu, od dwóch tysięcy lat patrząc w puste i szpetne ludzkie dusze. „Czy wy w istocie jesteście ludźmi? - zapytał Jasny. - Setki razy wstawiałem się za wami u Pana, ale tym razem nie będę, bo wszystkie moje prośby idą na marne! Pójdźcie więc precz w ogień wieczny, w kotły pełne siarki, w morze i w płomienie!”
I oto siedzi Pan na górze, a przy jego lewym uchu rozsiadł się Doradca Mroku, przy prawym zaś nie masz nikogo. Nikt się za nami nie wstawi! Powiadam wam więc, bracia, gotujcie się na śmierć, ponieważ nie otworzą się już żadne Wrota!
[Czasopismo „Nadzmysłowiec”, kolumna „Słowo łącznika”,
4-ty czerwca 21-go roku]
* * *
Nastanie nowego, dwudziestego pierwszego roku świętowano hucznie i burzliwie. Jakby przekroczono niewidzialną linię - i znów, jak w minionym cyklu, znikąd pojawiły się tłumy mrocznych proroków i zwiastunów zagłady. Przepowiadali straszną, ostatnią na ziemi apokalipsę, koniec świata i upadek cywilizacji. Świątynie, zwykle na poły puste o tej porze roku, teraz pękały od natłoku wiernych. Codziennie powstawały nowe sekty - nikogo już nie dziwiły pojawiające się na ulicach grupy młodych ludzi w brudnych, białych chlatnidach i habitach, które jeszcze niedawno były lnianymi prześcieradłami. Samozwańczy bosonodzy prorocy radzili, by troszczyć się nie o polisy ubezpieczeniowe, ale o dusze; co prawda, te rady różni ludzie pojmowali nieraz opacznie.
Jedna z pracownic Lidki zwolniła się z pracy i odeszła „do eremu”. Jak wygląda „erem” i gdzie można go znaleźć, Lidka nie wiedziała i wcale nie pragnęła się dowiedzieć. Sąsiadka z klatki schodowej przystąpiła do kolejnej Sekty Miłości - i niedługo trzeba było czekać, żeby stwierdzić, iż wychudła na szczapę, a jej oczy nabrały niezdrowego, szklanego, nieobecnego blasku.
Wszelkiego rodzaju psychozy osobliwie bujnie rozkwitały i gnieździły się wśród młodzieży. Nikt już nie chciał się uczyć ani pracować; narkotykowych dilerów łapano tuzinami, ale wciąż wyrastały tuziny nowych, ponieważ popyt na narkotyki śmignął w górę niczym rakieta. Zapanowała moda na samobójstwa; zapoczątkowana przez trójkę młodych ludzi, którzy zostawiwszy pożegnalne listy, wypłynęli jachtem w morze na odległość setki kilometrów od brzegu i przebili dno łodzi. Wypadkowi nadano rozgłos: i za przykładem pierwszej trójki desperatów podczas burzliwych dni całe flotylle łodzi wychodziły w morze, gdzie młodych samobójców wyławiały załogi kutrów patrolowych. Jednych zatrzymywano, innych nie nadążano wyciągać z wody, a po jakimś czasie fale przyganiały do brzegu wraki łódek ze starannie poprzebijanymi kadłubami.
Dalfiny nie podpływały blisko do brzegu, ale i za bardzo się odeń nie oddalały. Przy pomocy dobrej lornetki można było zobaczyć migające w wodzie grzbiety czarnych wrzecion - każdego dnia i w dowolną pogodę.
- Chyba już podłożyły swoje „miny” - warczał jakiś obserwator, który na chwilę odstąpił Lidce swoją lornetę. - Uch, bydlaki... wystrzelałbym wszystkie... I te ich przeklęte jaja - bombami głębinowymi...
I obserwator, i Lidka doskonale wiedzieli, że rozmowy o głębinowych bombach są czczą gadaniną. Jaja dalfinów zalegały na głębokościach, wobec których współczesny oręż był bezradny.
W zwykłych szkołach egzaminy przekształciły się w czystą formalność i tylko w liceum starano się jeszcze zachować jako taki poziom. Dyrektor i pedagodzy udawali, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Egzaminy toczyły się zwykłą koleją.
Andriej zdał na samych piątkach - z wyjątkiem matematyki, którą udało mu się wyciągnąć ledwie na cztery. Nie była to jego wina; matematyca uważała instytut profesor Sotowej za siedzibę szarlatanów i nie cierpiała jej syna.
- Nie przejmuj się - poradziła Lidka Andriejowi. - Na Akademii Medycznej matematyka się nie liczy...
Syn bez słowa zgodził się z tą opinią.
Bal maturalny odbył się z pełnym przepychem. Przy wejściu do szkoły - i na jej dachu - dyżurowali specjalnie na ten dzień wynajęci ochroniarze. Ich obecność była jak najbardziej wskazana, ponieważ jednoczesność balów we wszystkich miejskich szkołach sama w sobie była maleńką apokalipsą. Niewielkie ćwiczenia przed końcem świata.
W przeddzień uroczystości wszystkich mieszkańców miasta nie mających dzieci poproszono, żeby najbliższy wieczór spędzili w swoich czterech ścianach. I w żadnym wypadku żeby nie wychodzili z domu. Nie bez powodu mówiono, że matury starszych grup to szczęście, średnich - radość, a młodszych - szaleństwo.
We wszystkich szkołach przeprowadzono zebrania rodzicielskie, rodzicom radzono, żeby do rana nie opuszczali terytorium szkoły, nie spuszczali z oczu swoich dzieci i nie dopuszczali do żadnych spacerów czy przechadzek. A mimo wszystko wiadomo było, że nie da się uniknąć szumnego karnawału, nasilenia gwałtów i samobójstw, święta szaleńców w przeddzień końca świata; i nie bez podstaw dyrekcja liceum, które uznawano za twierdzę rozsądku i spokoju, postanowiła odgrodzić się od nocnych szaleństw kordonem ochroniarzy.
Całe przedsięwzięcie rozpoczęło się równo o dziewiątej; tym razem Lidkę posadzono przy prezydialnym stole, obok dyrektora. Patrząc na salę, chwytała zaciekawione, a niektóre wrogie i pełne nienawiści spojrzenia. Cała jej burzliwa działalność kilku ostatnich lat, pełna upokorzeń pielgrzymka po urzędniczych gabinetach i podjęcie współpracy z Szarym Kurduplem nie mogły przecież pozostać niezauważone - wszystko obrosło plotkami i otoczyło imię Sotowej nimbem wyjątkowej świni i oportunistki, która zdradziła naukowe ideały za miejsce na liście uprzywilejowanych.
Lidka miała szczerą nadzieję, że te plotki nie dotrą do Andrieja ani że nie padnie na niego ich cień. Wymogła na synu przysięgę, że nikt się nie dowie o jego metce i o tym, że on także został włączony do spisu. Nikt, nawet Sasza. Syn w końcu taką przysięgę złożył i Lidka trochę się uspokoiła - jeszcze się nie zdarzyło, by złamał dane jej słowo.
Uroczysta część balu dobiegła końca i z estrady ryknął, będący dumą szkoły, zespół muzyczny. Powstał jeszcze w czasach, kiedy ze względu na badania Lidki każdego dzieciaka rodzice pchali do szkoły muzycznej, żeby określić jego zdolności muzyczne, a przy okazji je rozwinąć - i przetrwał aż do tej pory, pod dawną nazwą „Lidia”.
Tysiące razy usiłowano zmienić mu nazwę. Ale nie wiadomo dlaczego, po zmianie nazwy zespół zawsze przepadał w rozmaitych konkursach i bywał zdejmowany z programów koncertowych; a po powrocie do starej nazwy wracało powodzenie i koniec końców wszyscy dali sobie spokój, zostawiając miano „Lidia” - tym bardziej, że niewielu już ludzi pamiętało, dlaczego zespół młodzieżowy, zamiast młodzieżowego miana, nazwano dość rzadkim kobiecym imieniem.
Członkowie zespołu podorastali, skończyli szkołą rok temu lub jeszcze wcześniej, zespół jednak do tej pory trwał i dawał koncerty. Lidka uznała to za dobry znak.
Читать дальшеИнтервал:
Закладка:
Похожие книги на «Armaged-dom»
Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Armaged-dom» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.
Обсуждение, отзывы о книге «Armaged-dom» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.