Nie ma nic ponad namiętności, jakie prędzej czy później mogą zawładnąć wszystkimi myślami i całą duszą człowieka, dotąd, być może, żyjącego bez specjalnych planów, ale mającego przeczucie i chęć spełnienia swej misji. Należało wyciągnąć go z łanu głów, poznać i wyróżnić spośród wielu podobnych doń twarzy, spośród sobowtórów łudząco podobnych do oryginału. Wydawało się, że to nie ma nic wspólnego z postępowaniem dziewczyny, której wyjazdy i przyjazdy odnotowane były w prasowej kronice towarzyskiej podniosłym stylem. Rzeczywiście, nie mogła dokonać tego przy całym uświadomieniu sobie osobowości i jasnym przeświadczeniu, co trzeba byłoby zrobić; pozostawało jedynie publiczne wyzwanie lub inwigilacja ludności kilku miast z odpowiednimi badaniami, co zajęłoby wiele lat.
Potrzebny człowiek zjawił się sam, jak gdyby oczekiwał na chwilę zupełnego wyczerpania, żeby zastukać, wejść i przemówić. Z pustej ulicy dolatywał stukot kół, stawał się coraz głośniejszy i Runa, odganiając sen, a dokładniej — martwą nieruchomość myśli, z jaką próbowała oderwać się na palącej policzki poduszce od rzeczywistości, przysłuchiwała się turkotowi niewidocznego pojazdu.
Kto to jedzie nocą? Dokąd? — pyta siebie, mimowolnie spostrzegając, że trwa w napiętym oczekiwaniu, że krew jej szaleńczo pulsuje; wydało się, że do niej właśnie kieruje się samotny turkot nocy. Brzmi coraz głośniej, wyraźniej i coraz szybciej. Ktoś śpieszył się. Runa wstała, wsłuchiwała się w terkot kół, ale ten nagle ustał naprzeciwko jej domu, po czym inny dźwięk, leniwy i mętny dobiegł do jej wytężonego słuchu — cichy jak brzęczenie komara daleki dzwonek, za chwilę ponowny dzwonek, już bliżej, potem stukot oddalonych drzwi, szmer i zamieranie niewyraźnych kroków. Nie wytrzymała już dłużej i zadzwoniła, czując z ulgą, jak czynność ta wyprowadza ją z odrętwienia.
Cicho pukając weszła pokojówka.
— Ktoś do pani przyjechał — powiedziała. — Nie mogliśmy nic zrobić. Z karety pokrytej herbami wyszedł człowiek i rozkazał bezzwłocznie przekazać pani list. „Jak tylko go przeczyta — powiedział — otrzymacie polecenie, by natychmiast zaprowadzić mnie do waszej pani”. Naradziliśmy się chwilę. On zaś widząc, że nie chcemy niepokoić pani, zaśmiał się i dał nam po kilka złotych monet. Domyśliliśmy się. że tak ważna osoba nie ośmiela się niepokoić pani bez przyczyny. Postanowiliśmy więc spróbować, pomyśleliśmy…
— Jak to! — mimowolnie oburzając się powiedziała Runa. — Tylko kilka złotych monet… Zobaczę ten list. Biada wam, jeśli jest zbyt błahy, jak na takie bezczelne odwiedziny.
Rozerwała kopertę, z wyrzutem spojrzała na pokojówkę, która jeszcze zdążyła, jąkając się, wybełkotać:
— Doprawdy nie wiemy, dlaczego wpuściliśmy go. On wie, co robi. Jest taki spokojny. Ma w sobie coś…
Runa już jej nie słuchała. Skierowała wzrok na atłasową kartkę, i zatrzymała go, wzruszona, na słowie: „Drud”. które każdemu innemu mogło wydać się bez sensu. Przeczytała kartkę: „Na tropie Druda” — nic więcej tylko tyle, lecz to wystarczyło.
— Proszę mi podać ubiór — powiedziała z pośpiechem do pokojówki, gwałtownie mnąc przy tym list, jak chusteczkę. — A tego człowieka zaprowadź do marmurowego pokoju gościnnego.
Wśród nocy zapłonęły zwrócone do ogrodu okna salonu, jaskrawe światło rozjaśniło posągi i dywany; wokół powiało nienaturalnym ożywieniem, wywołanym późną nocną godziną, skrywającą sedno tajemnicy. Runie z trudem udało się zapanować nad sobą i przybrać chłodny, nieruchomy wyraz twarzy. Wchodząc do salonu napotkała witające ją spojrzenie wąskich, półprzymkniętych oczu. Oczy te przekazywały niemal świdrujący ton równy nieprzyjemnemu, ostremu dźwiękowi; dookoła kości policzkowych śniadej twarzy wiły się siwe, opadające lokami na pierś włosy, przypominające osiemnaste stulecie. Krzywa linia gładkich ust pokrywała całą twarz mrocznym światłem, przywołując uśmiech Giocondy. Taka twarz mogłaby przestraszyć, gdybyśmy beztrosko nucąc, nagle ją ujrzeli. Był w czarnym surducie i trzymał czapkę w rękach. Runa zjawiła się z pytaniem na ustach, ale gdy tylko spojrzała na gościa, od razu zrozumiała, że jest to zbyteczne. Należało raczej przedłużyć prowadzoną rozmowę.
— Nie przedstawię się — powiedział nieznajomy — a także nie objaśnię pani, dlaczego dopiero teraz, a nie później i nie wcześniej zjawiam się tutaj. Wiem, że pani czekała na mnie, dlatego przyszedłem.
Drżąc, gestem zaprosiła go, by spoczął, i sama siadając zacisnęła ręce, oczekując na coś niezwykłego. Gość złożył na spiczastym kolanie żółte dłonie, stał się przez to jeszcze bardziej nieruchomy niż znajdujące się za nim marmurowe posągi Leandra i Hery, pełne bólu i śmierci. Bez zbędnych gestów kontynuował swoją mowę.
— Wiem, jak pani żyje, wiem, że pani życie pełne jest wiecznego strachu, że pani młodość gaśnie. I wiem również, że myślami biegnąc w jednym kierunku, zawsze myśląc o jednym i tym samym, bez cienia nadziei na pokonanie tego żaru, spalającego panią pośród przepięknego błękitu dnia, doszła pani do rozsądnego rozwiązania.
W słowach tych zaiste zawarty był stan jej duszy.
Jak się pan nazywa — cofając się zawołała Runa tak ochryple, że był to niemal krzyk. — Pierwszy raz pana widzę. A pan który raz? Czy rozmawiałam z panem? Gdzie? Proszę powiedzieć, kto mnie zdradził? Tak, ja już nie żyję, majaczę i ginę.
— Kim bym nie był — powiedział nieznajomy, z ponurym roztargnieniem, zmieniwszy swoją nieruchomą pozycję i delikatnie kiwając się — ja, jak i pani, jestem jego wrogiem, a więc przyjacielem pani. Odtąd, jeśli ta rozmowa przybliży nas, będzie nazywać mnie pani po prostu „Szefem”. Drud dłużej żyć nie powinien. Jego istnienia dłużej tolerować nie można. Wtrąca się w prawa przyrody i sam jest ich bezpośrednim zaprzeczeniem. W naturze skupione są gigantyczne siły, które w zależności od tego jak je wykorzysta, mogą spowodować katastrofy. Być może tylko ja jeden znam jego tajemnicę, on sam nigdy jej nie wyjawi. Pani spotkała go w czasie zabawy, w chwili błyskotliwego wyznania rzuconego wszystkim, lecz spotykając go w tłumie każdy widzi w nim zwykłego człowieka. Jednak jego wpływ jest ogromny,]ego kontakty — niezliczone. Nikt nie podejrzewa, kim jest, jeden, drugi, trzeci, dziesiąty otwiera mu ufnie drzwi. Włóczy się po artystycznych pracowniach młodych pijaków, sugerując lub urzekając ich pejzażami nie znanych nam planet; wygwizduje poetom oratoria i symfonie, wtedy gdy życie rozpaczliwie upomina się o swoje prawa; potakuje wynalazcom, zakłóca sny i wtrąca się w przeznaczenie. Nieruchawe życie, raz na zawsze dane jak wyraźny obraz — wzburza i zmienia, i śmiejąc się, ciągnie je w połyskliwą dal. Jednak mało tego, życie jest określone przez surowe prawo biedy i beznadziejne cierpienie, zimny lód zalega mocną pokrywą na jego niesłyszalnym biegu, a on rozłamuje ten lód, pozwalając przeniknąć słońcu w czeluście głębokiej wody. Poznaje i rozwiązuje wypadki z jego woli zaczynając mamić jak bajka. Świat jest pełen jego słów, subtelnych dowcipów, zabójczych. uwag, drgań duszy bez znajomości rozprzestrzeniającego je źródła. Ten człowiek powinien zniknąć.
Jeśli słaby nienawidzi — silny niszczy. Teraz pozostaje pragnienie i złoto. Poniesie pani niezbędne straty, być może niepotrzebne, ale niech pani pamięta, że nie ma ratunku bez walki — jednak nie pani zada ten cios. Zaczniemy z daleka, szczelnie zaciskając pierścień. Po świecie włóczą się Cyganie, którzy wiedzą to, co nie każdy wie. Są chciwi i skryci. Oprócz tego mam pod ręką kilku ludzi szczególnego rodzaju, pogrążonych, jak i ja, w rozpatrywaniu mglistych postaci życia, w migotliwym i ledwie dosłyszalnym jego drżeniu. Schodzimy po złotej ścieżce do tych oberwanych, włochatych koczowników, gdzie pod połami namiotu ukryte jest przebiegłe piękno i wiadomości najróżniejszego charakteru o tych drogach, na jakie powinniśmy wkroczyć. Oczywiście nie będziemy także gardzić oficjalną pomocą, ale ostrożnie i ze specjalną selekcją, żeby nasze poszukiwania nie stały się dostępne wszystkim. W tym wypadku nasze karty będą zmieszane i porażone tym przeciwieństwem, w jakim się znajdziemy — wraz ze swoim zadaniem wobec zastanej rzeczywistości.
Читать дальше