Odrzucił go ruch łokcia.
— Jest tu człowiek, który wie, co robi — gwałtownie odrzekł urzędnik. — Czy chce pan, bym aresztował i pana?
Celestyna, rzuciwszy się na łóżko, gorzko zapłakała; Rita drżąc bezsensownie powtarzała, rozglądając się wokół z pełnym politowania uśmiechem.
— Odejdźmy, odejdźmy stąd! Mój Boże, jaka potworność!
Jednak Butz z oczami nagle nabiegłymi krwią zatupał nogami, chwycił i cisnął krzesło.
— Nie ważyć mi się, nie pozwolę! — krzyknął zapalczywie.
— Milczeć! — głośno powiedział żandarm.
Butz wylękniony nagle zamilkł z wyrazem pełnym skruchy, skurczył się i przysiadł.
Teraz, kiedy zostało właściwie powiedziane wszystko, co najstraszniejsze, nastąpiła, jak to bywa w chwilach szybkiego i gwałtownego zdarzenia, krótka cisza, przypominająca potworny, nieruchomy, lecz wyrazisty i na zawsze zapamiętany obraz. Wszystkie spojrzenia skierowały się na uwięzioną, próbującą daremnie wyrwać się z rąk czterech krępujących jej ruchy policjantów. Płacząc, z otwartymi, nienawistnymi oczyma, z pogardliwie zaciśniętymi, ale pełnymi łez ustami, w chwili, gdy twarz drżała i cierpiała zupełnie już bezwolnie, Tawi przestała w końcu wyrywać się i wykręcać ręce, ale na ile jeszcze mogła, zacisnęła gwałtownie pięści i zdecydowanie potrząsnęła nimi. Mówiła oddychając z trudem.
— Żądam — powiedziała z rozpaczliwą zapalczywością — żebyście wyjaśnili mi swój żart! Dziś jest moje święto, dzień moich urodzin, a wy wzięliście mnie za uliczną złodziejkę? Oto moi goście, moi przyjaciele, co oni o mnie pomyślą?!
— Tawi, głuptasku! — przerwała jej wycierając łzy Alicja. — Nie mów głupstw!
— Pomyślimy, że jesteś zapalczywa jak dziecko — dodał ściskając jej rękę Murrey.
— Posłuchaj, spieranie się z tymi ludźmi jest bezcelowe. Zostaniemy tu i poczekamy na ciebie. Daj spokój i jedź. Pomyłka jest zbyt oczywista. Diabli wiedzą, co oni tam naplątali.
— Jedno słowo — powiedziała Tawi do człowieka kierującego aresztowaniem. — Jaka jest przyczyna waszej obrzydliwej misji?
— Otrzyma pani wyjaśnienie na miejscu — odpowiedział człowiek w czarnym mundurze. — Działam zgodnie z poleceniem i sam nic nie wiem.
— Łże pan — odrzekła z gniewem i goryczą dziewczyna — łże pan, bo przywykł pan łgać. Co pan robi tutaj z tym całym oddziałem? Pytam ponownie, po co ta podłość?
— Dość tego — powiedział urzędnik — proszę się pożegnać i bez sprzeciwu udać się na dół. Zostanie pani odwieziona. A was moi państwo — zwrócił się do gości — również zatrzymam na jakiś czas. Przeprowadzona zostanie rewizja.. Dopóki nie będzie zakończona, nikt stąd nie wyjdzie.
— Pozwólcie mi ich uściskać na pożegnanie — powiedziała Tawi do żandarmów. Podeszła po kolei do przyjaciół, ściskając ich serdecznie, a gdy przyszła kolej na Murrey'a i Ralfa, wspięła się na palce i całując pomazała wszystkich łzami. Żołnierze nie odstępowali jej ani na krok; podano jej kapelusz, ciepły żakiet. Włożyła drżące ręce w jego zniszczone rękawy, pośpiesznie zapięła się; w odpowiedzi na pożegnalne okrzyki posłała całusy, pomachała ręką, wyszła wśród brzęku szabel i stukotu butów, a zauważywszy, że urzędnik odwrócił się zniecierpliwiony w jej kierunku, spokojnie pokazała język.
Tawi zacisnąwszy zęby, połykając łzy i zataczając się, jak gdyby popychana zabójczym wiatrem, szybko przeszła wzdłuż ganku, pośród stojących dookoła żołnierzy. Na dole na podwórzu chybotały się lampy i stukały końskie kopyta; spoza drzwi sąsiednich mieszkań wyglądały dzieci i kobiety, uczepione razem, jakby im także groziło jakieś nieszczęście. Ze strachem i zaciekawieniem patrzyli na ponurą twarz dziewczyny. Tawi ostatkiem sił pomachała ręką i bezradnie uśmiechnęła się do tych, których znała. Kiedy jej kroki zrównały się z drzwiami, spoza których dobiegał głos i promienie światła, wówczas ostro zatrzaskiwały się i dolatywały spoza nich głuche przekleństwa. Żołnierze śpieszyli się: dwóch szło z przodu, usuwając z drogi i przypierając do ściany tych wszystkich, którzy przypadkowo znaleźli się w pobliżu, tylko Kwang, stojący nieruchomo pośrodku przejścia z pykającą fajką w zębach, ustępował z drogi zbyt wolno, tak że żandarm z groźbą chwycił za szablę.
— Nic nie myślę! — zdążył krzyknąć Kwang do dziewczyny. — Do widzenia po zwycięstwie.
Tawi spojrzała na niego przerażonymi oczami, tak że zrozumiał całą jej trwogę.
— No tak — dotarło do niej — złapali ją jak ptaka w klatkę i nic więcej.
Jeszcze tylko te mroczne, lecz gorące słowa grzały ją jak poryw ciepłego wiatru, gdy nagle wszyscy zatrzymali się; na schody wbiegł żołnierz, krzycząc:
— Kareta odjechała! Przed domem oszalały wszystkie konie, spłoszone wyrwały się, woźnica nic nie mógł zrobić. Szarpnął lejcami i poniosły.
Zgiełk okrzyków przytłumił te słowa; tymczasem wychodzący żandarmi zbili się w gromadę, a kiedy już zapanował jako taki ład, zabrzmiały spieszne rozkazy. Tawi z głębokim zadowoleniem spostrzegła, jak część żołnierzy opuściła ją i zbiegła po stopniach w dół.
— O proszę! — powiedziała przez zęby. — Konie są mądrzejsze od was.
Pozostali żołnierze, nie szczędząc szturchańców, odprowadzili ją na oświetlone z okien podwórze, gdzie wskakując w siodła z trudem powstrzymywali przestraszone czymś konie, które pieniąc się i szarpiąc biły kopytami.
— Co tu robić!? — zapytał ktoś ze złością.
— Posadź dziewczynę na siodło — krzyknął inny. — Bądźcie ostrożni i pamiętajcie, że o wypadek nie trudno.
— Broń w pogotowiu!
— Stój! Aresztowaną do środka!
— Czego się boisz? — dał się słyszeć ostrożny szept.
— Tego nikt nie wie, tu sam diabeł się nie rozezna.
Tawi podprowadzono do konia, pochylony w siodle żołnierz wyciągnął ku niej rękę; inny z tyłu nagle i silnie podsadził dziewczynę. Ona szarpnęła się, kopiąc z rozpaczą nogą w bok konia, który raptownie skoczył przed siebie, wyminął bramę i znalazł się na ulicy, skąd donośny i bezładny tętent oraz parskanie i rżenie dawały wszystkim do zrozumienia, że jeździec ledwie panuje nad zwierzęciem. Wówczas to rozległy się wściekłe okrzyki biegnących wokół żołnierzy, którzy rzucili się, by czym prędzej zażegnać incydent.
— Diabeł nie dziewczyna — powiedział ten, kto przytrzymał Tawi.
— Nie chcę — rzekła ponuro, walcząc z obezwładniającym coraz bardziej jej ruchy uściskiem czyichś rąk. Dłużej sprzeciwiać się już nie miała siły.
— Co za noc! — rozległo się nad jej uchem.
— Dajcie bliżej lampę — ktoś krzyknął z boku.
— Nie mogę sobie poradzić — powiedział z siodła żandarm, z którym powinna była jechać Tawi. — Stańcie po bokach i przytrzymajcie za uzdę tego diabła.
Było ciemno jak w worku; ani gwiazd, ani księżyca; rzadkie latarnie przedmieścia migotały z daleka. Wiał porywisty wiatr. Wydawało się, że w takim mroku na zawsze zapomni się o tym, co się zdarzyło tego dnia, że zniknęło wszystko oprócz stukotu kopyt i ludzkich głosów. Lampa podana pośpieszną ręką, oświetliła Tawi, hełmy przytrzymujących ją żołnierzy i zadarty w górę łeb konia z poplątaną uzdą i obłędem w ogromnych oczach — z jego pyska ciekła piana. Rozlegające się jeszcze gdzieniegdzie wrzaski i krzyki stawały się coraz bardziej odległe; w końcu siłą wrzucono dziewczynę na siodło, znalazła się w nim prawie bezwładna, przytrzymywana w talii żelazną niczym obręcz ręką; paliła ją twarz od wyschniętych łez.
Читать дальше