— To sen — przetarłszy oczy tupnęła nogą. — Drud zdążył już ją puścić. Obrzmiałe nogi zmusiły ją do oparcia się o stół; brzęknął żelazny kubek i potoczył się po podłodze. Stubbs podniósł go w milczeniu, bynajmniej nie ukrywając przepełniającej go radości.
Tawi drgnęła, wyprostowała się i przeniosła spojrzenie ze Stubbsa na Druda, po czym, zdenerwowana, odeszła kilka kroków, wzięła kubek i ponownie rzuciła na podłogę, przysłuchując się dźwięcznej blasze. Jego ostry dźwięk zdawał się rozjaśniać rzeczywistość.
— To nie sen — z wolna powiedziała dziewczyna siadając i składając ręce. Wszystko rozbłysło w niej nagłym olśnieniem.
Drud spojrzał na Stubbsa, dając znak ręką, żeby się oddalił. Tawi, ściskając ręce, przybliżyła się na dwa kroki, tak że Drud znalazł się teraz tuż obok niej.
— Proszę spojrzeć na mnie długo!
Spojrzał na nią w sposób, jak przypuszczał, oczekiwany, łagodnie i prosto. — Teraz proszę nie patrzeć na mnie.
— Bóg mi świadkiem, nie patrzę — z przejęciem wymówił Drud. — Siadaj i uspokój swoje serce. Odnajdziesz w nim wszystko.
— Proszę się nie ruszać i nie zachęcać mnie do rozmowy — ledwie dosłyszalnie powiedziała Tawi. — W przeciwnym wypadku coś się poplącze…
Jednak to, co się wydarzyło, było ponad jej siły. Drgnęła.
— Za dużo wszystkiego naraz — westchnęła patrząc na Druda z bladą i osowiałą twarzą.
Nie była w stanie ani zrozumieć, ani odczuć tego, co przeżyła, gwałtowny poryw życia rzucił nią na drugi brzeg, skąd przeciwległy majaczył tylko we mgle, a obecny wydawał się szokujący i milczący.
— Jeszcze boli mnie ręka, tak mocno ścisnął mnie żołnierz. I za co, pytam?
— Obserwowano cię, chcąc w ten sposób dowiedzieć się, gdzie można znaleźć Druda. Wymieniliśmy kilka słów w momencie, gdy moje dzwoneczki wywołały ogólną wesołość, ty zaś wspaniałym swoim sercem stanęłaś w obronie wyśmianego. Dlatego właśnie za tobą szedł, a potem jechał ów człowiek. Nazywam się Drud — czy słyszałaś o mnie?
Z jej twarzy nie znikły zamyślenie i rezygnacja, a żywe błyski oczu pokrywał cień błądzącego cicho roztargnienia. Jej zagubione myśli zlały się w bezkształtną plamę i Drud rozumiał to, lecz nie niepokoił się.
— Nie, nie słyszałam — dziewczyna powiedziała jak przedtem, bez przekonania. — A pan kim jest?
— Jestem człowiekiem takim samym jak ty. Chcę, żebyś była spokojna.
— Jestem spokojna. Jest mi dobrze z panem. Tu tak dobrze. A to, co? — Tawi niemrawo kiwnęła ręką. — Przecież to starodawny zamek? — To latarnia morska, ale ona, jak i wszystkie moje mieszkania — a jest ich sporo — będą twoje. Wszystko dla ciebie i z myślą o tobie.
Zamyśliła się, a potem roześmiała.
— Ach, tak! No cóż, cóż, czymże się wyróżniłam?
— Zapewne tym, o czym sama nie wiesz. Szedłem, a ty zatrzymałaś mnie. To prawda, że niewiele minęło czasu, jednak nastała pora żebym zaczął troszczyć się o ciebie i z otwartym sercem cię słuchać. My, samotni, podobni do mnóstwa innych ludzi, żyjemy na innych prawach. Godzina, rok, pięć lub dziesięć lat — czyż to nie wszystko jedno? Też myliłem się, lecz nauczyłem się nie mylić. Wzywam cię, dziewczyno, serce moje kochane, byś udała się w świat z pewnością niedostępny dla wszystkich. Tam jest cicho i oślepiająco jasno. Jednak zbyt samotnemu sercu blask ów przeszkadza jak błysk lodu. Czy będziesz wraz ze mną topić lód.
— Powiem wszystko… Wszystko powiem, lecz teraz nie mogę. — Tawi dyszała słabo i bezgłośnie, jej spojrzenie było jednak dziwnie spokojne; od czasu do czasu szeptała tylko coś do siebie lub kiwała głową. — Nie jestem wymagająca; wszystko mi jedno, chciałabym tylko, żeby nie było smutku.
— Tawi — powiedział Drud tak głośno, że dziewczyna zadrżała. — Tawi, ocknij się!
Spojrzała na swoje ręce, dotknęła oczu palcami.
— Czyż śpię?! Jednak zaiste wszystko wokół topi się we mgle. Co to? Co ze mną? Niech mnie pan ocuci!
Położył rękę na jej głowie, potem pogładził jak przerażone dziecko.
— Za chwilę, Tawi, za chwilę będzie tak jak zawsze; mgła rozstąpi się i wszystko przestanie być cudowne i dziwne; wszystko jest proste, gdy dwoje myśli o tym samym. Patrz, oto stół, a na nim chleb, jajecznica, dzbanek i filiżanka; w tym pomieszczeniu mieszka latarnik Stubbs, zły poeta, lecz dobry przyjaciel. Jest rzeczywiście moim przyjacielem i ja to sobie cenię. Tutaj zrodził się twój obraz, rok temu, nocą, gdy graliśmy na szklanej harfie z flaszeczek, a potem już zawsze widziałem ciebie, dopóki cię nie znalazłem. I to wszystko, podobnie rzecz ma się z innymi takimi samymi ludźmi. Tylko jednemu z nich, właśnie mnie sądzone było nie wiedzieć, co to odległość lub wysokość; pod każdym innym względem znacznie ustępuję Stubbsowi, jest silniejszy i zręczniejszy, a także doskonale nurkuje, czego ja nie mogę się nauczyć, i od czasu do czasu zazdroszczę mu tego. Jeśli chcesz to zawołam Stubbsa?
— Chcę — spojrzała z dołu na stojącego przed nią Druda, potem schwyciła jego rękę swoimi obydwoma rączkami i, mrużąc oczy, mocno potrząsnęła nią z napiętym wyrazem twarzy, po czym otworzyła oczy i wy-buchnęła śmiechem pełnym radości. — Pan jeszcze mi dużo pokaże?
— Wystarczająco dużo, żebyś nigdy się nie nudziła. Stubbs!
Otworzył drzwi i zaczął wołać.
— Idę, idę — powiedział Stubbs ze schodów, gdzie stał, czekając na przywołanie. Był uczesany, wymyty i mimo że działo się to nocą, jego spodnie były wyczyszczone benzyną i mydłem.
— Jak dobrze — powiedział. — Jaka wspaniała noc! Aż nie chce się oderwać oczu od gwiezdnych światów, i ja się im przyglądałem… Co powiedziałeś?
— Stubbs — przerwał mu Drud — siadaj; drugi raz już żegnamy się tak nieoczekiwanie. Ale jest ze mną życie, którego szukałem, i potrzebny mu dobry odpoczynek. Poza tym o latarni wiedzą ci, których nie lubimy. Dlatego też nie zatrzymam się tu dłużej, tylko coś zjem. Ale ty wkrótce zostaniesz powiadomiony i wówczas zjawisz się u mnie na zawsze.
— Dziękuję ci, mój Potężny. A jak się nazywa ten nowy przyjaciel?
Drud roześmiał się:
— „Wielki, maleńki przyjaciel”, tak się nazywa. Tawi- to jej imię. „Szybki strumień”, „Czarujący dźwięk”…
— Tak, mam wiele imion — wtrąciła Tawi — ale nie wszystkie zostały wyliczone. Pozostałe zresztą pan zna… A to prawda, jestem pana przyjacielem, ale czy aby na zawsze?!
— On to wie. On jest Potężny — powiedział Stubbs, napełniając talerz dziewczyny. Jednak nie mogła jeść, tylko wypiła w pośpiechu kawę i spoglądała na Druda i Stubbsa zajętych rozmową, Stubbs wypytywał przyjaciela, dokąd teraz się uda. Męczyła go ciekawość. Tawi była niezupełnie w jego guście, ale troska, jaką otoczył ją, kazała mu przyglądać się dziewczynie ze zdziwieniem listonosza, który otworzył zaszyfrowany list. Widać było mu sądzone przyzwyczaić i przywiązać się do niej bardzo szybko, znacznie szybciej aniżeli przypuszczał, w myślach zestawiając zawsze Druda z Wenerą z obrazu Tannhausera, rzadziej zaś z Dianą i jeszcze rzadziej z Psyche; niemniej jego wewnętrzne rozczarowanie było przyjemne.
Ciekawski jak koza Stubbs nie pytał tym razem o nic, wiedząc zawczasu, że i tak nie otrzyma odpowiedzi, ponieważ Drud nigdy nie śpieszył się do wyjawiania tajemnicy duszy tym, którzy nie w porę pytali. Jednak powiedział coś niecoś:
— Będziesz myślał, że ją uratowałem, gdy dowiesz się, jak było, o nie, ona w sobie nosiła wybawienie. Szliśmy jedną i tą samą drogą, dogoniłem ją, a ona odwróciła się i teraz pójdziemy dalej razem.
Читать дальше