— A jak wygląda taki palantir?
— Kula z mlecznego kryształu o wymiarach głowy dziecka.
— Aha, przynajmniej da się przenosić, to już plus… No to tak: siedem palantirów i Zwierciadło tworzą system i pojedynczo nie istnieją, prawda? Dlatego można zamiast tego Zwierciadła wrzucić do Orodruiny palantiry i uzyskamy ten sam wynik! A pan mi zaraz powie, gdzie ich szukać. Może tak być?
— Hm… Sprytne! Ale, niestety, technicznie niewykonalne. W każdym razie, ja tak oceniam. Przecież potrzebuje pan całej siódemki, bez wyjątku, ponieważ inaczej nic z tego nie wyjdzie, a niektóre palantiry są praktycznie nieosiągalne. U nas w Mordorze jest jeden, z nim nie ma problemu. Palantir Denethora, jak sądzimy, przejął Aragorn. Sarumana dostał się Gandalfowi… Do tych, przynajmniej teoretycznie, można by było dotrzeć. To już trzy. Ale jest jeszcze palantir elfów zachodnich. Tamtejszy Władca, Kirdan, przechowuje go w wieży na Emyn Beraid — a czy to lepsze od Lorien? Tyle że droga dalsza… No i na koniec — palantir Osgiliath, wrzucony niegdyś do wód Anduiny. Gdzie go teraz szukać? Do tego dwa arnorskie, z Annuminas i wieży Amon Sul — te są na zatopionym statku, na dnie Zatoki Lodowej. Jeśli pan chce, mogę panu podać dokładne namiary, ale nie widzę, jak miałoby to panu pomóc …
Haladdin poczuł, że palą go koniuszki uszu. Bezczelny z niego szczeniak! W ciągu trzech minut chciał rozwiązać zagadkę, którą największy matematyk wszech czasów rozgryza pewnie nie pierwszy już rok… Niesłychanie się więc zdziwił, gdy usłyszał słowa Sharha-Rany:
— Zuch z pana, Haladdinie… Jeśli mam być zupełnie szczery, to dopiero teraz się uspokoiłem: wygląda, że pan naprawdę wziął się za układanie tej łamigłówki, i już nic pana nie zatrzyma.
— Zgoda, zręcznie mnie pan wpuścił w tę sprawę — mruknął konsyliarz — nie ma co. A tak przy okazji, gdzie jest ukryty nasz, mordorski palantir? Pytam tak, na wszelki wypadek…
— Proszę się domyślić. Cerleg nauczył pana czegoś przez ten miesiąc, czyż nie?
— Ale zadania pan wymyśla! Niech przynajmniej wiem, kiedy go ukryto?
— Od razu po bitwie na Polach Kormallen, kiedy stało się jasne, że Mordor upadnie.
— Aha… — Pogrążył się na kilka minut w rozmyślaniach.
— No to rozważmy najpierw, gdzie na pewno być nie może: we wszystkich naszych schronieniach, bazach partyzanckich, i tak dalej, i tak dalej. Chyba nie muszę wyjaśniać?
— Mnie nie. Proszę dalej.
— W samym Barad-Dur, mimo jego wspaniałych kryjówek, na pewno nie był ukrywany — miasto czekał szturm i pożary…
— Logiczne.
— Przeprawić za granicę — trudno i niebezpiecznie. Po pierwsze, właśnie w tym czasie w okolicach Kormallen, można było tysiąc razy zginąć na drodze, po drugie, kto tam wie, jak będą się zachowywali agenci po porażce… Chociaż kuszące jest, nie powiem, ukrycie gdzieś, na przykład, w Minas Tirith!
— N-n-n-no? Dobrze, przyjęte.
— Pieczary, porzucone sztolnie, stare studnie — odrzucamy: dokoła takich miejsc zbiera się zazwyczaj więcej ludzi, niż by ktoś myślał. Z tego samego powodu nie można go utopić, przywiązawszy do jakiejś boi, w jakimś sympatycznym zalewie Nurn: rybacy są ciekawscy.
— Znowu racja.
— Krótko mówiąc, zakopałbym go gdzieś w bezludnym i nic nieznaczącym miejscu, w górach lub pustyni, dobrze zapamiętując punkty orientacyjne. Jest tu rzecz jasna pewne ryzyko: przyjdziesz tam po pięciu latach, a głaz, pod którym był ukryty, wraz z całym zboczem zmiotło do wody… Albo nie, zaraz! Mam jeszcze jeden znakomity wariant! Porzucone ruiny z prawdziwymi sekretnymi kryjówkami, daleko od najbliższych zamieszkałych punktów, ruiny, do których nikt normalny nie będzie się pchał — coś, jak Minas Morgul albo Dol Guldur.
— Ta-a-ak… — przeciągnął Nazgul. — Widzę, że ryzykownie jest z panem zadzierać… Wszystko się zgadza — Dol Guldur. Sam go tam odwiozłem. W tamtą stronę na szybowcu, z powrotem pieszo. Sam byłem, katapulty startowej nie miał kto uruchomić… Palantir znajduje się w trybie „odbiór” i jest niewidoczny dla pozostałych kryształów. Leży w kryjówce za sześciokątnym kamieniem w tylnej ściance kominka w Wielkiej Sali. Zaszyty jest w rogożę ze srebrnym splotem, przez co śmiało można go brać w ręce. Rygle w skrytce ukazują się przy jednoczesnym naciśnięciu na sąsiedni romboidalny kamień i na lewy dolny w kominkowej ściance sięgnąć go można tylko nogą. Proszę zapamiętać, powtarzać nie będę.
— A czy mogę wykorzystać ten palantir?
— A dlaczego nie?
— No, to jest magiczny kryształ, a pan powiedział, że z żadną magią nie powinienem mieć nic wspólnego.
— Kryształ jest magiczny — cierpliwie wyjaśniał Sharha-Rana — ale łączność nie. Jeśli będzie pan używał palantiru jako obciążenia do sieci, to schwytane ryby wcale nie staną się tymi, które spełniają życzenia.
— No to, proszę przy okazji powiedzieć, jak można z niego korzystać.
— Aż kim zamierza pan za jego pośrednictwem się komunikować? Z Gandalfem? Zresztą, to pańska sprawa… W zasadzie nie ma w tym nic skomplikowanego. Ma pan jakieś pojęcie o optyce?
— Na poziomie jednego roku uniwersyteckiego.
— Jasne. No to lepiej metodą „palcową”. Wewnątrz palantira są dwie stale płonące pomarańczowe iskierki. Łącząca je linia odpowiada głównej optycznej osi kryształu…
Haladdin w milczeniu słuchał instruktażu Nazgula, dziwiąc się jak precyzyjnie tamten rozmieszcza tę skomplikowaną i bardzo obszerną informację na półeczkach jego pamięci. Potem zaczęły się rzeczy w ogóle niepojęte — tempo objaśnień Sharha-Rany wzrastało, a może to czas spowalniał bieg — nie zdziwiłby się Haladdin już niczemu — i chociaż umysł konsyliarza przyjmował w jednej określonej chwili tylko jeden zwrot — hieroglif nie mający związku z kontekstem — to był całkowicie przekonany, że w potrzebnym momencie wszystkie te wiadomości o partyzanckich oddziałach w Górach Popielnych i pałacowych intrygach w Minas Tirith, o topografii Lorien i hasłach do kontaktowania się z mordorskirni rezydentami we wszystkich stolicach Sródziemia natychmiast pojawią się w jego pamięci. I kiedy opowieść niespodziewanie się skończyła, a obozowisko zalała grząska, jakby zgęstniała z zimna przedświtu cisza, pierwszą jego myślą było: natychmiast trzeba znaleźć w apteczce Eloara truciznę i odtąd nigdy się już z nią nie rozstawać. W życiu wszystko może się zdarzyć, a on teraz wie o takich rzeczach, że przenigdy, w żadnych okolicznościach nie powinien dostać się w łapy wroga.
— Haladdinie! — rzekł Sharha-Rana, głos był niezwyczajnie cichy i rwący się, jakby Nazgul tracił oddech z powodu długiej wspinaczki. — Podejdź do mnie…
„Chyba naprawdę źle się czuje — dotarło do Haladdina. — Jak mogłem tego nie zauważyć, głąb nieszczęsny… Co mu jest? Chyba serce…” Ta myśl — „serce widma” — dlaczego nie wydawała mu się głupia w tamtej chwili, ani potem, kiedy przestał mieć wątpliwości? Koniec! Na co, jak na co, ale na zgony napatrzył się przez te lata do syta. Głowa siedzącego kiwnęła się bezwładnie, a Nazgul dotknął dłonią ramienia klęczącego przed sobą człowieka.
— Wszystko zrozumiałeś? Wszystko, co ci powiedziałem? Haladdin tylko skinął głową — w gardle ugrzęzło mu coś chropowatego.
— Nic więcej nie mogę ci dać. Wybacz… Tylko jeszcze ten pierścień…
— Czy to przeze mnie? Przez to, że pan… dla mnie?
— Nic nie jest za darmo, Haladdinie. Poczekaj… Pozwól, że się o ciebie oprę… O tak. Czas już się skończył, ale zdążyłem. Mimo wszystko zdążyłem. Nic więcej nie jest ważne. Dalej pójdziesz sam…
Читать дальше