— Póki nie zmieni się wiatr, hę? — wtrącił Mistrz Wzorów.
— Thorion twierdzi, że Lebannen nie jest prawdziwym królem, bo nie ukoronował go Arcymag.
— To bzdura niezgodna z historią! — rzucił stary Mistrz Imion. — Pierwszy Arcymag nastał całe wieki po odejściu ostatnich królów. Roke włada w imieniu króla.
— Och! — westchnął Mistrz Wzorów. — Dozorcy trudno jest oddać klucze, gdy do domu wróci właściciel.
— Pierścień Pokoju został uleczony — dodał Mistrz Ziół swym cierpliwym, znękanym głosem. — Proroctwo wypełniło się, syn Morreda przywdział koronę. A jednak brak nam pokoju. Gdzie popełniliśmy błąd? Czemu nie możemy odnaleźć równowagi?
— Co planuje Thorion? — spytał Mistrz Imion.
— Sprowadzić tu Lebannena — odparł Mistrz Ziół. — Chłopcy gadają o “prawdziwej koronie". Drugiej koronacji. Z ręki Arcymaga Thoriona.
— Niech się odwróci! — wykrzyknęła odruchowo Irian, czyniąc znak nie pozwalający, by słowa stały się ciałem. Żaden z magów się nie uśmiechnął, a Mistrz Ziół po chwili powtórzył jej gest.
— Jak mu się udaje zawładnąć nimi wszystkimi? — zapytał Mistrz Imion. — Mistrzu Ziół, byłeś tam, gdy Irioth rzucił wyzwanie Krogulcowi i Thorionowi. Jego dar był równie wielki jak Thoriona. Wykorzystywał ludzi, całkowicie nad nimi panował. Czy to właśnie czyni Thorion?
— Nie wiem. Mogę tylko rzec, że kiedy jestem z nim w Wielkim Domu, czuję, że nie można zrobić niczego, co nie zostało już kiedyś zrobione, że nic się nie zmieni, nic nie urośnie. Nieważne, jakich leków użyję, choroba zakończy się śmiercią. — Powiódł po nich wzrokiem zranionego zwierzęcia. — I myślę, że to prawda. Nie da się odzyskać równowagi, jeśli będziemy nadal łamać zasady. Posunęliśmy się za daleko. Kiedy Arcymag i Lebannen wkroczyli do krainy śmierci i powrócili — to nie było właściwe. Złamali prawo, którego łamać nie wolno. Thorion powrócił, by to naprawić.
— To znaczy, odesłać ich do krainy śmierci? — dokończył Mistrz Imion, a Mistrz Wzorów rzekł:
— Kto wie, jakie jest prawo?
— Istnieje mur — odparł Mistrz Ziół.
— Jego korzenie nie sięgają tak głęboko, jak korzenie moich drzew — powiedział Mistrz Wzorów.
— Masz jednak rację, nie odzyskaliśmy równowagi — wtrącił Kurremkarmerruk ostrym, twardym głosem. — Kiedy, gdzie posunęliśmy się za daleko? O czym zapomnieliśmy? Co przeoczyliśmy, do czego odwróciliśmy się plecami?
Irian patrzyła to na jednego, to na drugiego maga.
— Gdy równowaga zostaje zachwiana, trwanie w bezruchu nic nie da, tylko wszystko pogarsza — oznajmił cicho Mistrz Wzorów.
— Póki… — Uczynił szybko gest odwrócenia, unosząc otwartą dłoń i znów ją opuszczając.
— Co jest gorsze niż przywołanie samego siebie z krainy śmierci? — spytał Mistrz Imion.
— Thorion był z nas najlepszy. Śmiałe serce, szlachetny umysł.
— Mistrz Ziół przemawiał niemal w gniewie. — Krogulec go kochał, podobnie jak my wszyscy.
— Dopadło go sumienie — dodał Mistrz Imion. — Sumienie podpowiedziało, że tylko on może wszystko naprawić. By to uczynić, odrzucił własną śmierć, i tym samym odrzucił życie.
— Ale kto stanie przeciw niemu? — spytał Mistrz Wzorów. — Ja mogę jedynie ukrywać się w mym lesie.
— A ja w mojej wieży — dokończył Mistrz Imion. — Ty zaś, Mistrzu Ziół, i Odźwierny tkwicie w pułapce, w Wielkim Domu, wśród ścian, które wznieśliśmy, by nie dopuszczać do środka zła. Czy też, jak w tym przypadku, nie wypuszczać go na zewnątrz.
— Jest nas czterech przeciw jednemu — rzekł Mistrz Wzorów.
— Przeciw pięciu — poprawił Mistrz Ziół. Mistrz Imion westchnął.
— Czyżby do tego przyszło, że stoimy na kraju lasu zasadzonego przez Segoya i rozważamy, jak się zniszczyć nawzajem?
— Tak — powiedział Mistrz Wzorów. — To, co zbyt długo trwa niezmienione, niszczy samo siebie. Las jest wieczny, bo wciąż umiera i umiera; dzięki temu żyje. Nie pozwolę, by dotknęła mnie martwa ręka Thoriona, by dotknęła króla, który przyniósł nam nadzieję. Moimi ustami złożono nam obietnicę. Ja wymówiłem te słowa: “kobieta na Goncie". Nie pozwolę, by o nich zapomniano.
— Czy zatem powinniśmy wyruszyć na Gont? — spytał Mistrz Ziół, zarażając się pasją dźwięczącą w słowach Azvera. — Jest tam Krogulec.
— I Tenar od Pierścienia — dodał Azver.
— Może też cała nasza nadzieja — dokończył Mistrz Imion. Stali w ciszy, niepewni, pielęgnując skrywaną nadzieję. Irian także milczała, lecz jej nadzieja zniknęła, zastąpiona poczuciem wstydu i świadomością własnej małości. Oto mężni, mądrzy ludzie próbujący ocalić to, co kochają, choć nie wiedzą, jak to uczynić. Nie była mądra jak oni. Nie uczestniczyła w ich decyzjach. Odeszła na bok, a oni niczego nie zauważyli. Ruszyła brzegiem Thwilburn. W miejscu gdzie potok wypływał spomiędzy drzew, pienił się na kamieniach. Woda lśniła w słońcu, bulgotała radośnie. Irian miała ochotę się rozpłakać, ale łzy nie przychodziły jej łatwo. Patrzyła w wodę; wstyd powoli przeradzał się w gniew. Po chwili wróciła do trzech magów.
— Azverze — rzekła.
Odwrócił się do niej, zaskoczony, i postąpił krok naprzód.
— Czemu złamałeś dla mnie Regułę? — zapytała. — Czy to sprawiedliwe, skoro nie mogę stać się taka jak wy?
Azver zmarszczył brwi.
— Odźwierny wpuścił cię, bo o to poprosiłaś. Ja przyprowadziłem cię do Gaju, gdyż nim jeszcze w ogóle przybyłaś na Roke, liście drzew powtarzały mi twoje imię. Irian, mówiły, Irian. Nie wiem, czemu tu jesteś, ale nie przypadkiem. Mistrz Przywołań także to wie.
— Może przybywam, by go zniszczyć. Patrzył na nią w milczeniu.
— Może przybywam, by zniszczyć Roke. Na te słowa jego blade oczy rozbłysły.
— Spróbuj!
Przebiegł ją dreszcz. Nagle poczuła się większa niż Azver, większa niż ona sama, ogromna. Mogła wyciągnąć palec i zniszczyć go. Stał przed nią samotny, mały, odważny, ulotny człowiek, zbrojny jedynie w śmiertelność i swe człowieczeństwo. Głęboko zaczerpnęła powietrza. Cofnęła się.
Poczucie olbrzymiej siły zaczęło ją opuszczać. Lekko odwróciła głowę i ze zdumieniem spojrzała na własną rękę, podwinięty rękaw, stopy w sandałach pośród zimnej, zielonej trawy. Ponownie popatrzyła na Mistrz Wzorów; wciąż wydawał jej się słaby i kruchy. Żałowała go i szanowała. Chciała go ostrzec przed niebezpieczeństwem, jakie mu zagraża, nie mogła jednak znaleźć słów. Zawróciła na pięcie i poszła na brzeg strumienia Thwilburn. Tam przykucnęła, kryjąc twarz w dłoniach, nie dopuszczając go do siebie, nie dopuszczając całego świata.
Głosy pogrążonych w rozmowie magów były niczym szum rwącego strumienia. Strumień powtarzał własne słowa, oni także, lecz żadne z nich nie było tym właściwym.
Gdy Azver dołączył do pozostałych, jego twarz miała dziwny wyraz.
— Co się stało? — spytał Mistrz Ziół.
— Nie wiem. Może nie powinniśmy opuszczać Roke.
— Zapewne i tak nie zdołamy — odparł tamten. — Jeśli Mistrz Wiatrów zwróci je przeciw nam…
— Wracam tam, gdzie jestem — oznajmił nagle Kurremkar-merruk. — Nie lubię pozostawiać siebie samego niczym starego buta. Spotkamy się wieczorem.
I zniknął.
— Chciałbym przejść się trochę wśród twoich drzew, Azverze. — Mistrz Ziół westchnął głęboko.
— Idź, Deyala. Ja zostanę tutaj.
Читать дальше