Irian wiedziała, że król Lebannen otwarcie posługuje się swym prawdziwym imieniem. On także powrócił z krainy śmierci. Jednakże fakt, iż podobnie czyni Mistrz Przywołań, nadal ją niepokoił.
— A… uczniowie?
— Także są podzieleni.
Pomyślała o Szkole, w której tak krótko przebywała. Z tego miejsca, z głębi Gaju ujrzała ją znowu: kamienne mury zamykające jeden gatunek istot i nie dopuszczające innych niczym zagroda, klatka. Jak ktokolwiek w tej klatce mógł zachować równowagę? Mistrz Wzorów przesunął cztery kamyki, układając na piasku półksiężyc.
— Żałuję, że Krogulec odszedł — powiedział. — Chciałbym umieć odczytać to, co kryje się wśród cieni. Słyszę jednak tylko liście powtarzające: “Zmiana, zmiana, zmiana". Wszystko się zmieni. Prócz nich.
Spojrzał tęsknie na drzewa. Słońce zachodziło. Mistrz Wzorów wstał, pożegnał ją cicho i odszedł, znikając wśród pni.
Dłuższą chwilę Irian siedziała na brzegu Thwilburn. Czuła niepokój wywołany tym, co usłyszała i o czym myślała, czego doświadczyła w Gaju. Martwiła się też, że jakakolwiek myśl bądź uczucie mogło ją tam dotknąć. Wróciła do domu, przygotowała sobie kolację: wędzone mięso, chleb, sałatę. Zjadła, w ogóle nie czując smaku. Potem wyszła nad wodę. Był ciepły, cichy wieczór, tylko najjaśniejsze gwiazdy przyświecały przez biały woal mgły. Irian zsunęła sandały i weszła do strumienia. W zimnej wodzie wyczuwała cieplejsze prądy. Zdjęła ubranie, męskie nogawice i koszulę — tylko to miała — i naga zanurzyła się powoli, czując, jak prąd napiera na jej ciało. W Irii nigdy nie pływała w strumieniach, nienawidziła też morza, szarego, zimnego, rozkołysanego. Lecz dziś cieszyła się tą bystrą wodą. Brodziła w niej i pływała, muskając dłońmi jedwabiste, gładkie kamienie i swoją jedwabistą skórę, nogi oplatały jej pędy wodnych roślin, a strumień zmywał wszelkie troski i niepokój, toteż unosiła się w nim radośnie, spoglądając w górę, ku białym, rozmytym ognikom gwiazd.
Przeszedł ją dreszcz. Woda stała się nagle zimna. Irian, wciąż odprężona, rozleniwiona, uniosła wzrok i ujrzała na brzegu czarną postać mężczyzny.
Zerwała się na równe nogi.
— Wynoś się! — krzyknęła. — Precz, ty zdrajco, parszywy łotrze! Wyrwę ci wątrobę!
Rzuciła się w stronę brzegu, chwytając garściami twardą, ostrą trawę, i wygramoliła się na górę. Nikogo tam nie było. Stała sama, rozpalona, trzęsąc się z wściekłości. Z powrotem zeskoczyła na dół, znalazła ubranie i naciągnęła je, wciąż klnąc pod nosem.
— Tchórz! Zdrajca! Sukinsyn!
— Irian?
— On tu był! — krzyknęła. — Ten padalec o zgniłym sercu, Thorion. — Szybko ruszyła w stronę Mistrza Wzorów, który stał obok domu, skąpany w blasku gwiazd. — Pływałam w strumieniu, a on mnie podglądał!
— To tylko jego bezcielesna postać. Nie zrobiłaby ci krzywdy, Irian.
— Postać z oczami, postać, która widzi! Niechaj będzie… — urwała, bo nagle zabrakło jej słów. Czuła się zbrukana. Zadrżała i przełknęła zimną ślinę zbierającą się w ustach.
Mistrz Wzorów podszedł bliżej i ujął jej dłonie. Ręce miał ciepłe, a ona była tak zmarznięta, że przytuliła się do niego, szukając ciepła. Stali tak chwilę, odwracając od siebie twarze, lecz ze złączonymi rękami. W końcu oderwała się od niego, wyprostowała i odrzuciła mokre włosy.
— Dziękuję — powiedziała. — Zmarzłam.
— Wiem.
— Ja nigdy nie marznę — dodała. — To przez niego.
— Powtarzam ci, Irian, on nie może tu przyjść. Nie może cię tu skrzywdzić.
— Nigdzie nie może mnie skrzywdzić. — W jej żyłach znów płynął ogień. — Jeżeli spróbuje, zniszczę go.
Mistrz Wzorów westchnął. Spojrzała na niego w blasku gwiazd.
— Podaj mi swoje imię. Nie to prawdziwe, ale jakieś, którym mogłabym cię nazywać, kiedy o tobie myślę.
Przez chwilę milczał, wreszcie rzekł:
— W Karego-At, gdy byłem barbarzyńcą, nazywano mnie Azver. Po hardycku oznacza to Proporzec Wojenny.
— Dziękuję — powiedziała.
***
Leżała bez ruchu w małym domku, oddychając dusznym, nieruchomym powietrzem. Czuła, że sufit na nią napiera. A potem nagle zasnęła głęboko. Obudziła się równie niespodziewanie, gdy niebo na wschodzie zaczęło dopiero jaśnieć. Podeszła do drzwi i ujrzała to, co uwielbiała najbardziej: niebo przed wchodem słońca. Odwróciła głowę i dostrzegła Mistrza Wzorów Azvera. Opatulony w szary płaszcz, spał smacznie na ziemi za progiem. Bezszelestnie cofnęła się do domu. Po jakimś czasie zobaczyła, że Azver wraca do swego lasu nieco sztywnym krokiem, drapiąc się po głowie jak ludzie, którzy jeszcze nie do końca się dobudzili.
Zabrała się do pracy, czyszcząc wewnętrzną ścianę domu, przygotowując ją do tynkowania. Nim słońce jasno zaświeciło w oknach, usłyszała pukanie do otwartych drzwi. Na zewnątrz stał człowiek, którego wzięła za ogrodnika, Mistrz Ziół, mocny, budzący zaufanie, a obok niego wychudzony, ponury, stary Mistrz Imion.
Podeszła do drzwi i wymamrotała słowa powitania. Onieśmielali ją owi mistrzowie z Roke. Ich wizyta oznaczała, że spokój dobiegł końca, że nie będzie już więcej milczących wędrówek po lesie u boku Mistrza Wzorów. Wszystko to skończyło się zeszłej nocy. Wiedziała o tym, ale nie dopuszczała do siebie tej wiedzy.
— Wezwał nas Mistrz Wzorów — oznajmił Mistrz Ziół. Sprawiał wrażenie zakłopotanego. Dostrzegając kępkę roślin pod oknem, dodał: — To aksamitnik. Zasadził go tu ktoś z Havnoru. Nie wiedziałem, że rośnie na wyspie. — Uważnie obejrzał roślinkę i schował do sakiewki kilka strączków.
Irian ukradkiem przyglądała się Mistrzowi Imion, próbując zgadnąć, czy jest tylko bezcielesną postacią, czy człowiekiem z krwi i kości. Nic w jego osobie nie sprawiało wrażenia niematerialnego, zdawało jej się jednak, że tak naprawdę go tu nie ma, a gdy stanął w ukośnych promieniach słońca, nie rzucając cienia, zrozumiała, że ma rację.
— Czy daleko stąd mieszkasz, panie? — spytała. Skinął głową.
— Pozostawiłem siebie w połowie drogi.
Uniósł wzrok. Mistrz Wzorów zbliżał się ku nim, czujny, przebudzony.
Powitał ich krótko.
— A Odźwierny? Przyjdzie?
— Powiedział, że lepiej będzie, jeśli zostanie przy drzwiach — odparł Mistrz Ziół. Zamknął ostrożnie sakiewkę o wielu kieszeniach i powiódł wzrokiem po pozostałych. — Nie wiem jednak, czy zdoła utrzymać pod korcem to mrowisko.
— Co się dzieje? — spytał Kurremkarmerruk. — Czytałem o smokach, nie zwracałem na nic uwagi. Lecz wszyscy chłopcy uczący się w Wieży odeszli.
— Zostali przywołani — powiedział sucho Mistrz Ziół.
— I co z tego? — rzucił Mistrz Imion równie oschłym tonem.
— Mówię tylko, co mi się zdaje. — Mistrz Ziół był wyraźnie zakłopotany.
— Nie krępuj się — zachęcił go stary mag. Tamten wciąż się wahał.
— Ta pani nie należy do naszej Rady — mruknął w końcu.
— Ale do mojej, owszem — wtrącił Azver.
— Przybyła w tym czasie do tego miejsca — dodał Mistrz Imion — a do tego miejsca w tym czasie nikt nie przybywa przypadkiem. Wszyscy wiemy jedynie, co nam się zdaje. Poza imionami kryją się inne imiona, panie uzdrowicielu.
Ciemnooki mag skłonił głowę.
— Dobrze — rzekł, z wyraźną ulgą przyjmując ich osąd. — Thorion wiele rozmawiał z innymi mistrzami i z młodzieżą. Tajemne spotkania, wewnętrzne kręgi, plotki, szepty. Młodsi uczniowie się boją. Kilku spytało mnie bądź Odźwiernego, czy mogą odejść. Pozwoliliśmy im, w porcie jednak nie ma ani jednego statku i żaden nie zawinął do Zatoki Thwil, odkąd tamten przywiózł cię, pani, i następnego dnia pożeglował na Wathort. Mistrz Wiatrów wzbudził wiatr z Roke. Nawet gdyby przybył tu sam król, nie wylądowałby na wyspie.
Читать дальше