— W Krullu — odparł Rincewind.
Wpatrywał się z mocą w zamknięty teraz Bagaż, który potrafił jakoś okazać, że jest z siebie bardzo zadowolony. Połykanie ludzi zdarzało mu się dość często, ale zawsze po uchyleniu klapy wewnątrz była tylko bielizna Dwukwiata. Mag gwałtownie szarpnął wieko. Wewnątrz była tylko bielizna Dwukwiata. Idealnie sucha.
— No tak… — mruknął Tethis. Rincewind podniósł głowę.
— Co to? Czy przypadkiem nie ten statek, który zamierzają wysłać poza Krawędź? Z pewnością!
Strzała przeleciała mu przez pierś, wzbudziwszy niewielką zmarszczkę. Troll jakby nie zauważył tego. Za to Rincewind owszem. Wokół areny zaczęli się pojawiać żołnierze, a kilku zaglądało przez bramę.
Kolejna strzała odbiła się od wieży obok Dwukwiata. Na taką odległość pociski nie miały dostatecznej siły, ale to była tylko kwestia czasu…
— Szybko! — zarządził Dwukwiat. — Do statku! Nie ośmielą się do niego strzelać!
— Wiedziałem, że to zaproponujesz — jęknął Rincewind. — Po prostu wiedziałem!
Wymierzył Bagażowi kopniaka. Kufer odskoczył na kilka kroków i groźnie kłapnął wiekiem.
Włócznia zatoczyła łuk i wbiła się w deski przy uchu maga. Ten wrzasnął krótko i zaczął wspinać się po drabinie za pozostałymi.
Strzały gwizdały dookoła, gdy wspinali się na wąski pomost na grzbiecie „Śmiałego Wędrowca”. Dwukwiat prowadził. Biegł przed siebie, demonstrując przy tym — według Rincewinda — nazbyt wiele tłumionego podniecenia.
Pośrodku statku, na samym szczycie, tkwiła wielka spiżowa klapa z zaczepami dookoła. Troll i turysta przyklękli i zaczęli je po kolei otwierać.
W samym sercu „Śmiałego Wędrowca” od kilku godzin drobny piasek przesypywał się do starannie zaprojektowanej misy. Właśnie teraz wypełnił ją w stopniu odpowiednim, by opadła i trąciła precyzyjnie zbalansowany ciężarek. Ten zsunął się, wyciągając zawleczkę ze skomplikowanego mechanizmu. Ruszył łańcuch. Coś stuknęło…
— Co to było? — spytał niespokojnie Rincewind. Spojrzał w dół.
* * *
Grad strzał urwał się nagle. Tłum kapłanów i żołnierzy znieruchomiał, zapatrzony w statek. Jakiś niski, zdenerwowany człowieczek przecisnął się do przodu i zaczął coś wołać.
— Co to było? — spytał Dwukwiat, zajęty motylkową nakrętką.
— Chyba coś słyszałem — odparł Rincewind. — Słuchaj — dodał stanowczo. — Zagroźmy, że uszkodzimy tę maszynę, to nas wypuszczą. Jasne? Nie będziemy robić nic więcej, zgoda?
— Aha — mruknął niezbyt jasno Dwukwiat. Przysiadł na piętach. — Gotowe — stwierdził. — Teraz powinna się otworzyć.
Kilku muskularnych mężczyzn wspinało się po drabinie. Rincewind rozpoznał między nimi obu chelonautów. Nieśli miecze.
— Ja… — zaczął.
Statek drgnął. A potem, nieskończenie wolno, ruszył po szynach w dół.
Mag dostrzegł z tępą zgrozą, że Dwukwiat i troll zdołali podnieść klapę. Metalowa drabinka prowadziła do wnętrza kabiny. Troll zniknął w dole.
— Musimy stąd zejść — szepnął Rincewind. Dwukwiat spojrzał na niego z dziwnym, obłąkanym uśmieszkiem.
— Gwiazdy — westchnął. — Światy. Całe niebo pełne nowych światów. Miejsca, których nikt nie zobaczy… oprócz mnie. Wsunął się do włazu.
— Oszalałeś do reszty — rzucił chrapliwie Rincewind.
Z trudem utrzymywał równowagę; statek przyspieszał. Jeden z chelonautów spróbował pokonać szczelinę między „Wędrowcem” a wieżą, wylądował na oblej burcie, przez moment rozpaczliwie szukał oparcia i wreszcie spadł z krzykiem.
„Wędrowiec” posuwał się już całkiem prędko. Obok głowy turysty Rincewind widział zalane słonecznym blaskiem morze chmur i niesamowitą Krańcową Tęczę, zawieszoną kusząco w otchłani, wabiącą głupców, by sięgnęli za daleko…
Dostrzegł też grupę ludzi, którzy wspięli się na dolną część rampy startowej i w desperackiej próbie zatrzymania statku kładli na szynach potężną drewnianą belkę. Koła uderzyły o pień, ale pojazd tylko podskoczył, Dwukwiat puścił właz i runął do kabiny, a klapa zatrzasnęła się z przeraźliwym dźwiękiem dziesiątków małych zaczepów wskakujących na miejsca. Rincewind zanurkował ku nim i szarpał właz, jęcząc ze strachu.
Morze chmur zbliżyło się wyraźnie. Sama Krawędź, skaliste obrzeże areny, była przerażająco bliska.
Rincewind wstał. Pozostało mu już tylko jedno… i zrobił to: wpadł w panikę. Ślepy strach spadł na niego w chwili, gdy rolki trafiły na lekkie wygięcie szyn i statek, migocząc jak srebrny łosoś, poleciał w niebo i poza Krawędź.
Kilka sekund później zatupotały niewielkie stopy i Bagaż skoczył z brzegu świata. Wciąż przebierając nogami, zaczął spadać w głębiny Wszechświata.
Rincewind ocknął się i zadrżał. Był przemarznięty.
Więc to jest to, pomyślał. Kiedy człowiek umiera, trafia do zimnego, wilgotnego, mglistego miejsca. Do Hadesu, gdzie lamentujące duchy zmarłych przez wieczność wędrują smętnie po mokradłach, gdzie zwłoki fosforyzują, migocząc niepewnie w otaczającym… chwileczkę…
Z całą pewnością Hades nie jest aż tak niewygodny. A Rincewindowi było wyjątkowo niewygodnie. Plecy miał obolałe w miejscu, gdzie uwierał je jakiś konar, ręce i nogi piekły podrapane przez gałęzie, a sądząc po zawrotach głowy, musiał nią przed chwilą uderzyć w coś twardego. Jeśli to Hades, to z całą pewnością jest piekłem… chwileczkę…
Drzewo. Skoncentrował się na słowie, które wypłynęło gdzieś z głębi umysłu, chociaż był to nie lada wyczyn wobec dzwonienia w uszach i świateł migających przed oczami. Drzewo. Po prostu takie drewniane. Otóż właśnie: gałęzie, konary i reszta. I Rincewind leżący między nimi. Drzewo. Ociekające wodą. A dookoła zimna, biała chmura. W dole także. A to było dziwne…
Żył i leżał podrapany w niewielkim, ciernistym drzewku, zakorzenionym w szczelinie skały wystającej ze spienionej, białej zasłony Krańcowego Wodospadu. Ta świadomość uderzyła go niczym lodowy młot. Zadygotał. Drzewo zatrzeszczało ostrzegawczo.
Coś niebieskiego i niewyraźnego przemknęło obok, zanurkowało na moment w grzmiące wody, powróciło i usiadło obok głowy maga. Był to mały ptak o niebiesko-zielonych piórach. Połknął srebrzystą rybkę pochwyconą w wodospadzie i z zaciekawieniem spojrzał na przybysza.
Rincewind zauważył, że dookoła fruwa mnóstwo takich ptaszków.
Unosiły się, przemykały i krążyły bez wysiłku. Co chwila któryś wznosił dodatkowy pióropusz piany, porywając z wodospadu kolejny smaczny kąsek.
Kilka przysiadło wśród gałęzi drzewa. Opalizowały jak klejnoty; Rincewind był oczarowany.
Był też pierwszym człowiekiem, który zobaczył krańcołowców, maleńkie stworzenia, które od dawna już prowadziły styl życia niezwykły nawet na Dysku. Zanim jeszcze Krullianie zbudowali swój Obwód, krańcołowcy dopracowali się własnej skutecznej metody patrolowania krawędzi świata.
Ptaszki nie przejmowały się Rincewindem. On zaś doznał ulotnej, ale przerażającej wizji siebie, spędzającego resztę życia na drzewie, żywiącego się surowymi ptakami i spadającymi rybami, jeśli zdoła je pochwycić.
Drzewo poruszyło się wyraźnie. Rincewind jęknął czując, że zaczyna zsuwać się do tyłu; zdążył pochwycić jakąś gałąź. Tyle że prędzej czy później zaśnie…
Nastąpiła subtelna zmiana scenerii, niebo nabrało delikatnego purpurowego odcienia. Wysoka figura w czarnej pelerynie stanęła nagłe w powietrzu obok drzewa. W ręku trzymała kosę. Cień kaptura skrywał jej twarz.
Читать дальше