Zawsze była niespokojna, kiedy uczestniczyła w formach zorganizowanej magii. Czy też, jak sama to określała, nie mogła dojść do siebie. Chodziła po całym domu, szukając czegoś do roboty i zaraz o tym zapominając. Krążyła tam i z powrotem po zimnych kamieniach posadzki.
W takich chwilach umysł wyszukuje sobie najdziwaczniejsze zajęcia; próbuje w ten sposób uniknąć swego zasadniczego celu, to znaczy myślenia o ważnych sprawach. Jeśliby ktokolwiek to widział, byłby zdumiony poświęceniem Babci, gdy podejmowała takie czyny jak czyszczenie podstawki pod dzbanek na herbatę, wyrywanie starych orzechów z patery na owoce na szafie czy wydłubywanie trzonkiem łyżeczki skamieniałych okruchów chleba ze szczelin w podłodze.
Zwierzęta mają umysły. Ludzie też je mają, chociaż ludzkie umysły są niewyraźne i zamglone. Nawet owady mają: maleńkie, wyraźne punkty światła w mroku bezumysłowości.
Babcia uważała się za kogoś w rodzaju eksperta od umysłów. I była prawie pewna, że takie obiekty jak krainy ich nie mają.
Przecież nie są żywe, na miłość bogów… Kraj jest, no, jest…
Zaraz, zaraz. Jakaś myśl zakradła się dyskretnie do umysłu Babci i pokornie czekała, aż zwrócą na nią uwagę.
Istniała możliwość, by te głuche lasy mogły posiadać umysł. Babcia usiadła z kawałkiem antycznego chleba w dłoni i spojrzała w zadumie na kominek. Okiem duszy spojrzała dalej, na okryte śniegiem aleje drzew. Tak… Nigdy dotąd nie przyszło jej to do głowy. Oczywiście, ten umysł składałby się ze wszystkich małych umysłów, które w nim żyły: owadów, ptaków, niedźwiedzi, a nawet wielkich, powolnych umysłów samych drzew.
Usiadła w fotelu na biegunach, który sam z siebie zaczai się kołysać.
Często wyobrażała sobie las jako rozciągnięte na ziemi stworzenie — choć tylko metteforycznie, jak by to określił mag. Stworzenie latem senne i mruczące trzmielami, ryczące i złe w jesiennych wichurach, zimą zwinięte w kłębek i śpiące. Teraz pomyślała, że las jest nie tylko zbiorem innych istot, ale też istotą samą w sobie. I jest żywy, choć nie w taki sposób, w jaki jest żywa na przykład ryjówka.
I jest o wiele powolniejszy.
To z pewnością ważny fakt. Jak często bije serce lasu? Może raz na rok… Tak, to chyba rozsądna ocena. Las wokół domu czeka na jaśniejsze słońce i dłuższe dni, które przepompują miliony garnców soków na kilkaset stóp ku niebu w jednym systolicznym uderzeniu zbyt potężnym i głośnym, by było słyszalne.
W tej właśnie chwili Babcia przygryzła wargę.
Właśnie pomyślała słowo „systoliczny”, a z pewnością nie należało ono do jej słownika.
Ktoś był w jej głowie razem z nią.
Coś.
Czy to ona przed chwilą myślała o tym wszystkim, czy ktoś to pomyślał poprzez nią?
Wbiła wzrok w podłogę i starała się zachować swoje myśli dla siebie. Coś jednak podglądało je tak łatwo, jakby głowa Babci była ze szkła.
Babcia Weatherwax wstała i rozsunęła zasłony.
Stały na tym, co w cieplejszych miesiącach było trawnikiem. I każdy wpatrywał się w nią.
Kilka minut później otworzyły się frontowe drzwi domku. To niezwykłe wydarzenie; jak większość Ramtoperów, Babcia zawsze używała jedynie kuchennego wyjścia. W życiu człowieka są tylko trzy okazje, kiedy wypada przejść przez drzwi frontowe, ale wtedy go przenoszą.
Drzwi otwierały się nie bez trudności, ciągiem bolesnych szarpnięć i uderzeń. Kilka płatków farby opadło w zaspę przed progiem. Zaspa się zapadła. I wreszcie, kiedy drzwi były już w połowie otwarte, zacięły się.
Babcia przecisnęła się z trudem przez szczelinę i wstąpiła na dziewiczy śnieg. Włożyła na głowę swój spiczasty kapelusz, a na ramiona narzuciła długi czarny płaszcz. Nosiła go, kiedy chciała, by każdy, kto ją zobaczy, nie miał żadnych wątpliwości, że widzi czarownicę.
Przed domem, zasypany śniegiem, stał stary kuchenny stołek. Latem przydawał się, by usiąść na nim i zajmować się pracami domowymi, jednocześnie nie spuszczając oka z traktu. Babcia wyciągnęła go, zgarnęła śnieg z siedzenia i usiadła z godnością. Rozstawiła szeroko nogi, a ręce wyzywająco założyła na piersi. Wysunęła podbródek.
Słońce wzeszło już wysoko, ale jego światło w Dzień Strzeżenia Wiedźm wciąż było słabe i różowe. Połyskiwało na wielkim obłoku pary, unoszącym się nad zebranymi stworzeniami. Nie ruszały się, choć od czasu do czasu któreś stukało kopytem czy drapało się.
Nagle Babcia dostrzegła w górze jakiś ruch. Nie zauważyła tego wcześniej, ale gałęzie wszystkich drzew w jej ogródku były tak obciążone ptakami, aż wydawało się, że to wiosna przyszła za wcześnie, choć niezwykła, bo czarno-brązowa.
Grządki, gdzie latem rosły zioła, zajęły wilki. Siedziały albo leżały z wywieszonymi jęzorami. Za nimi przykucnął kontyngent niedźwiedzi, a obok pluton jeleni. W metaforycznych ławach zasiadły roje królików, łasic, werminii, borsuków, lisów i rozmaitych stworzeń, które — mimo że całe życie przeżywają w krwawym układzie drapieżnika i ofiary, zabijania i bycia zabijanym pazurem, szponem i klem — określane są zwykle jako leśny ludek.
Zapominając o swych zwykłych kulinarnych powiązaniach, tkwiły wszystkie na śniegu i wpatrywały się w nią nieruchomo.
Dwa spostrzeżenia od razu przyszły Babci do głowy. Jedno, że jej goście prezentowali niemal pełny przekrój leśnego życia. Drugie — nie mogła się powstrzymać, żeby o drugim nie powiedzieć głośno.
— Nie wiem, jakie to zaklęcie — rzekła. — Ale coś wam powiem: kiedy przestanie działać, niektóre maluchy będą musiały się pospieszyć.
Żadne nie drgnęło. Żadne nie wydało dźwięku, z wyjątkiem podstarzałego borsuka, który z wyraźnym zakłopotaniem opróżnił pęcherz.
— Posłuchajcie — odezwała się Babcia. — Co mogę na to poradzić? Niepotrzebnie tu przyszliście. On jest nowym władcą. To jego królestwo. Nie mogę się wtrącać. Nie wolno się wtrącać, nie wolno mieszać się w ludzkie rządy. Sprawa musi sama się rozstrzygnąć, na dobre albo na złe. Taka jest podstawowa zasada magii. Nie można chodzić po świecie i rozkazywać ludziom zaklęciami, bo wciąż trzeba by używać tych zaklęć więcej i więcej.
Odetchnęła zadowolona, że starożytna tradycja odsuwa od władzy adeptów Sztuki i Mądrości. Pamiętała, jakie to uczucie mieć na głowie koronę, nawet przez kilka sekund.
Nie, takie rzeczy jak korony niedobrze oddziaływały na mądre osoby. Lepiej zostawić królowanie ludziom, którym przy próbie myślenia brwi spotykają się nad nosem. W pewnym sensie o wiele lepiej się do tego nadawali.
— Ludzie muszą sami to rozstrzygnąć — dodała. — To ogólnie znany fakt.
Zauważyła, że jeden z większych jeleni spogląda na nią z wyjątkowym powątpiewaniem.
— No tak, owszem, zabił dawnego króla — przyznała. — To przecież naturalne, prawda? Sami dobrze wiecie. Przetrwanie tego… jak mu tam… Przecież nie wiecie nawet, co to jest następca… chyba że uważacie go za gatunek królika.
Zabębniła palcami po kolanie.
— Zresztą stary król nie traktował was chyba przyjaźnie? Urządzał polowania i w ogóle…
Trzysta par oczu przewiercało ją wzrokiem.
— Nic wam nie przyjdzie z tego patrzenia — spróbowała jeszcze raz. — Nie mogę się wtrącać do spraw królów tylko dlatego, że ich nie lubicie. Do czego by to doprowadziło? Zresztą nigdy nie zrobił mi krzywdy.
Starała się unikać wzroku pewnego zezowatego gronostaja.
— No dobrze, jestem samolubna — oświadczyła. — Takie właśnie są czarownice. Życzę miłego dnia.
Читать дальше