Odczekała dziesięć minut, aż Magrat przybiegła ścieżką od Zwariowanego Gronostaja — wioski, której dobroduszni mieszkańcy przyzwyczajali się już do masażu uszu i kwiatowych wywarów homeopatycznych na każdą dolegliwość z wyjątkiem dekapitacji [7] Działały. Remedia czarownic zwykle działają, niezależnie od formy podania.
. Młoda czarownica była nieco zdyszana. Narzuciła jedynie szal na nocną koszulę, która — gdyby Magrat miała co odsłaniać — odsłaniałaby wszystko.
— Też poczułaś? — zapytała. Babcia skinęła głową.
— Gdzie Gytha? — zastanowiła się.
Spojrzały na ścieżkę wiodącą do Lancre, gromadki świateł w śnieżnym półmroku.
* * *
Trwała zabawa. Światło padało z okien na ulicę. Wąż ludzi wsuwał się i wysuwał z domu Niani Ogg. Z wnętrza dobiegał śmiech, trzask pękającego szkła i krzyki dzieci.
Było oczywiste, że życie rodzinne w tym domu przeżywane jest do granic wytrzymałości.
Dwie czarownice zatrzymały się niepewnie.
— Myślisz, że powinnyśmy wejść? — spytała niespokojnie Magrat. — Przecież nie byłyśmy zaproszone. I nawet nie przyniosłyśmy butelki.
— Mam wrażenie, że mają tam już zbyt wiele butelek — oświadczyła z dezaprobatą Babcia Weatherwax.
Jakiś człowiek wytoczył się na ulicę, czknął i zderzył się z Babcią.
— Szczęśliwej Nocy Strzeżenia Wiedźm, droga pani — wybełkotał, spojrzał na jej twarz i błyskawicznie wytrzeźwiał.
— Panno — syknęła Babcia.
— Najmocniej przepraszam… Babcia wyminęła go z godnością.
— Chodź, Magrat — rozkazała.
Hałas wewnątrz unosił się w okolicach progu bólu. Niania Ogg omijała tradycję Nocy Strzeżenia Wiedźm, zapraszając do siebie prawie całe miasteczko. Powietrze w pokoju przekraczało już zakres czujników zanieczyszczeń. Babcia nawigowała przez tłum, kierując się dźwiękiem chrapliwego głosu, tłumaczącego całemu światu, że w porównaniu z niewiarygodną liczbą innych zwierząt, jeż ma jednak sporo szczęścia.
Niania Ogg siedziała przy kominku z kwartą w dłoni i akcentowała wyliczanie machnięciami cygara. Na widok Babci uśmiechnęła się szeroko.
— Ho, ho, stara przyjaciółko — zaskrzeczała, przekrzykując gwar. — Jednak się zjawiłaś. Weź sobie drinka. Albo i dwa. Kogo ja widzę! To przecież Magrat! Przysuń sobie krzesło i kopnij tego drania kota.
Greebo, zwinięty w kłębek przy kominku i uchylonym okiem obserwujący zabawę, machnął leniwie ogonem.
Babcia usiadła sztywno: wyprostowane uosobienie przyzwoitości.
— Nie zostaniemy długo. — Zerknęła z ukosa na Magrat, która ostrożnie sięgała do miseczki orzeszków. — Widzę, że jesteś zajęta. Zastanawiałyśmy się tylko, czy może zauważyłaś… cokolwiek. Dziś wieczorem. Niedawno.
Niania Ogg zmarszczyła czoło.
— Najstarszy naszego Darrona wymiotował — przypomniała sobie. — Przypiął się do ojcowskiego piwa.
— Jeśli nie wymiotował wyjątkowo obficie — odparła Babcia — nie sądzę, żeby o to właśnie mi chodziło.
Nakreśliła w powietrzu skomplikowany okultystyczny symbol, który Niania całkowicie zignorowała.
— Ktoś próbował tańczyć na stole — powiedziała. — Spadł w sos dyniowy naszej Reet. Uśmialiśmy się setnie.
Babcia poruszyła brwiami i znacząco dotknęła palcem nosa.
— Sugerowałabym raczej sprawy mroczniejszej natury — rzekła posępnie.
Niania Ogg przyjrzała się jej z uwagą.
— Coś ci wpadło do oka, Esme? — próbowała zgadywać. Babcia Weatherwax westchnęła.
— Wyjątkowo niepokojące wydarzenia magicznej tendencji rozgrywają się nawet w tej chwili — oznajmiła głośno.
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy patrzeli na czarownice, z wyjątkiem najstarszego syna Darrona, który wykorzystał okazję, by kontynuować swe alkoholowe doświadczenia. Potem, równie szybko jak umilkły, kilkadziesiąt rozmów pospiesznie podjęło akcję.
— Może lepiej by było, gdybyśmy omówiły te sprawy na osobności — zaproponowała Babcia, gdy znowu zalała je fala uspokajającego szumu.
Trafiły do pralni, gdzie Babcia spróbowała opisać umysł, jaki spotkała.
— Coś tam jest: w górach, w lasach — podsumowała. — I jest bardzo wielkie.
— Wydawało mi się, że kogoś szuka — dodała Magrat. — Wywarło na mnie wrażenie dużego psa.
Babcia myślała przez chwilę. Owszem, jeśli się zastanowić…
— Tak — przyznała. — Coś w tym rodzaju. Wielki pies.
— Smutny.
— Poszukujący.
— I coraz bardziej zły — zakończyła Magrat.
— Właśnie — rzekła Babcia, patrząc z naciskiem na Nianię.
— Może troll… — podpowiedziała Niania Ogg. — Wiecie, zostawiłam tam ponad pół kufla — dodała z wyrzutem.
— Przecież potrafię wyczuć umysł trolla, Gytho — odparła Babcia.
Nie rzuciła tych słów gniewnie. Wypowiedziała je bardzo spokojnie i to właśnie sprawiło, że Niania się zawahała.
— Podobno w górach bliżej Osi żyją naprawdę wielkie trolle — stwierdziła wolno. — I lodowi giganci, i te wielkie, kosmate jak im tam powyżej linii wiecznych śniegów. Ale nie o nich ci chodzi, prawda…
— Nie.
— Aha.
Magrat zadrżała. Powtarzała sobie, że czarownica całkowicie panuje nad własnym ciałem i że gęsia skórka pod cienką nocną koszulą to tylko wytwór wyobraźni. Kłopot w tym, że miała doskonałą wyobraźnię.
Niania Ogg westchnęła.
— W takim razie lepiej popatrzmy.
I zdjęła pokrywę z miedzianego kociołka.
Niania Ogg nigdy nie używała swojej pralni, jako że wszystkie rzeczy prały jej synowe: plemię poszarzałych, cichych kobiet, których imion nie próbowała nawet zapamiętać. Pralnia zatem pełniła funkcje składziku starych, wyschniętych cebulek, przepalonych garnków i słojów fermentującego dżemu. Od dziesięciu lat nikt nie rozpalał ognia pod miedzianym kotłem. Woda pod pokrywą była atramentowoczarna i — jak głosiły plotki — bezdenna. Wnukom Niania Ogg opowiadała o żyjących w tej głębi potworach z początków czasu; wierzyła, że trochę strachu i bezsensownej grozy jest ważnym elementem magii dzieciństwa.
Latem wykorzystywała kocioł do chłodzenia piwa.
— Musi wystarczyć. Może powinnyśmy wziąć się za ręce — powiedziała. — Magrat, sprawdź, czy drzwi są zamknięte.
— Co chcesz zrobić? — spytała Babcia.
Znalazły się na terenie Niani Ogg, więc do niej należał wybór.
— Zawsze powtarzam, że dobra Inwokacja nigdy nie zaszkodzi — odparła Niania. — Od lat już tego nie próbowałam. Babcia Weatherwax zmarszczyła brwi.
— Ale przecież nie można — wtrąciła Magrat. — Nie tutaj. Potrzebny jest kociołek i magiczny miecz. I oktogram. I zioła, i różne rzeczy.
Babcia i Niania porozumiały się wzrokiem.
— To nie jej wina — stwierdziła Babcia. — Wszystko przez grimuary, które jej kupowali. — Zwróciła się do młodszej czarownicy. — To całkiem niepotrzebne. Trzeba użyć głowologii.
Rozejrzała się po starej pralni.
— Trzeba wykorzystać to, co jest pod ręką — stwierdziła.
Wzięła zbielałą kopyść i zważyła ją w dłoni.
* * *
— Przyzywamy cię i rozkazujemy z pomocą tego… — Babcia nawet się nie zająknęła — tej ostrej i straszliwej kopyści. Woda w kotle zafalowała lekko.
— Patrz, jak rozrzucamy… — Magrat westchnęła — dość zwietrzałą sodę i niezwykle twarde płatki mydlane ku twej czci. Doprawdy, Nianiu, nie sądzę…
— Cicho! Teraz ty, Gytho.
Читать дальше