— Wołam cię i nakazuję posłuszeństwo łysiejącą drucianą szczotką Sztuki i tarą Osłony — zakończyła Niania, wymachując jednym i drugim. Blacha falista odpadła od ramy.
— Cenię szczerość — szepnęła załamana Magrat. — Ale to jednak nie to samo.
— Posłuchaj mnie, dziewczyno — odparła Babcia. — Demony nie przejmują się zewnętrzną formą rzeczy. Liczy się tylko to, co myślisz.
Magrat spróbowała sobie wyobrazić, że prastara kostka szarego mydła jest najrzadszym z pachnących… zapomniała; może korzeni… w każdym razie z dalekiego Klatchu. Nie było to łatwe. Bogowie tylko wiedzieli, jaki demon zareaguje na takie wezwanie.
Babcia także była odrobinę niespokojna. Nie przepadała za demonami, a cała zabawa z inkantacjami i przyrządami przywodziła jej na myśl magów. Wszystkie te przedmioty pozwalały im czuć się ważnymi. Demony powinny się zjawiać, kiedy są potrzebne. I tyle.
Jednak protokół pozwalał gospodyni wybierać odpowiednie metody, Niania zaś lubiła demony, które były mężczyznami, a przynajmniej takie sprawiały wrażenie.
W tym momencie Babcia na zmianę kusiła i groziła Piekłu łokciem pobielałego drewna. Sama była zdziwiona własną śmiałością.
Woda zabulgotała, znieruchomiała, a potem z cichym puknięciem wezbrała i uformowała głowę. Magrat upuściła mydło.
Była to bardzo przystojna głowa, może o nieco okrutnych oczach i z nosem w kształcie dziobu, ale mimo to przystojna, o surowych rysach. Nie ma w tym nic dziwnego; ponieważ demon jedynie rzutuje własny obraz na tę rzeczywistość, może przecież zrobić to jak należy.
Demon obrócił się wolno: lśniąca czarna statua w niepewnym blasku księżyca.
— A więc? — powiedział.
— Kim jesteś? — zapytała śmiało Babcia. Głowa odwróciła się w jej stronę.
— Moje imię jest niewymawialne w twoim języku, kobieto.
— Ja to osądzę — odparła groźnie Babcia i dodała: — Nie waż się mówić do mnie: kobieto.
— Jak chcesz. Moje imię brzmi: WxrtHltl-jwlpklz — oświadczył demon z wyższością.
— Gdzie byłeś, kiedy rozdawali samogłoski? — wtrąciła Niania Ogg. — Stałeś za drzwiami?
— A zatem, panie… — Babcia zawahała się tylko przez ułamek sekundy — panie WxrtHltl-jwlpklz, zastanawia się pan pewnie, dlaczego przywołaliśmy pana tutaj.
— Nie tak powinnaś mówić — zauważył demon. — Powinnaś powiedzieć…
— Nie gadaj. Ostrzegam, że mamy miecz Sztuki i oktogram Osłony.
— Jak chcesz. Moim zdaniem wyglądają jak tara do prania i kopyść.
Babcia rozejrzała się. W rogu pralni stało w sagach drewno na opał, a bliżej wielki i ciężki kozioł. Spojrzała z naciskiem na demona i nie patrząc, mocno uderzyła kopyścią o grubą belkę.
Martwą ciszę, jaka zapadła, zakłócał jedynie odgłos dwóch gładko rozciętych połówek kozła, kołyszących się i rozpadających z wolna w stos drewna.
Twarz demona zachowała obojętność.
— Macie prawo do trzech pytań — oznajmiła.
— Czy coś dziwnego pojawiło się w królestwie? — spytała Babcia.
Głowa zastanowiła się.
— I bez kłamstw — wtrąciła gorączkowo Magrat. — Inaczej oberwiesz szczotką.
— Chodzi o coś dziwniejszego niż zwykle?
— Gadaj wreszcie! — zawołała Niania Ogg. — Nogi mi marzną.
— Nie. Nie ma nic dziwnego.
— Przecież wyczułyśmy to… — zaczęła Magrat.
— Chwileczkę, chwileczkę — przerwała Babcia. Przez moment bezgłośnie poruszała wargami. Demony są jak dżiny albo profesorowie filozofii: jeśli nie sformułuje się pytania dokładnie jak trzeba, z radością udzielą absolutnie precyzyjnej i całkowicie mylącej odpowiedzi. — Czy w królestwie jest coś, czego nie było przedtem? — zaryzykowała.
— Nie.
Tradycja mówiła, że można zadać tylko trzy pytania. Babcia próbowała ułożyć takie, które nie może być złośliwie źle zrozumiane. A potem uznała, że prowadzi tę rozmowę w niewłaściwy sposób.
— Co się tu dzieje, do licha? — spytała bardzo wyraźnie. — I nawet nie próbuj się wywinąć, bo cię ugotuję.
Demon jakby się zawahał. Nowe podejście wyraźnie go zaskoczyło.
— Magrat, kopnij tu trochę szczap, dobrze? — poleciła Babcia.
— Protestuję przeciwko takiemu traktowaniu! — W głosie demona zabrzmiała nuta niepewności.
— Nie mamy czasu nóg sobie tu wystawać przez całą noc. Takie słowne gierki są dobre dla magów, ale z nami to całkiem inna para kaloszy.
— Rozpalamy? Bo zimno — mruknęła Niania.
— Posłuchajcie — rzekł demon i tym razem w jego głosie pojawił się ton przerażenia. — Nie wolno nam tak zwyczajnie udzielać informacji z własnej woli. Istnieją przepisy.
— W tym dzbanku na półce znajdziesz trochę oleju, Magrat — rzuciła Niania.
— Jeśli wam teraz wyznam… — zaczął demon.
— Tak?
— Nikomu nie powiecie?
— Nie piśniemy nawet słówka — obiecała Babcia.
— Nasze usta są zapieczętowane — dodała Magrat.
— W królestwie nie ma nic nowego — wyjaśnił demon. — Ale kraina się rozbudziła.
— Co masz na myśli?
— Jest nieszczęśliwa. Chce króla, który o nią zadba.
— Jak… — zaczęła Magrat, ale Babcia uciszyła ją gestem dłoni.
— Nie chodzi ci o ludzi, prawda? — Lśniąca głowa otrząsnęła się. — Nie, tak myślałam.
— Co… — spróbowała teraz Niania. Babcia przytknęła palec do warg.
Odwróciła się i podeszła do okna pralni, pajęczynowego cmentarza wyblakłych motylich skrzydeł i much z zeszłego lata. Słabe lśnienie za oszronionymi szybami sugerowało, że wbrew wszelkiemu rozsądkowi wkrótce wstanie nowy dzień.
— Możesz nam powiedzieć dlaczego? — zapytała nie odwracając głowy. Wyczuwała jaźń całej krainy… To robiło wrażenie.
— Jestem tylko demonem. Co mogę wiedzieć? Tylko to, co jest, a nie jak i dlaczego.
— Rozumiem.
— Mogę już iść?
— Słucham?
— Proszę!
Babcia wyprostowała się znowu.
— A tak. Biegnij — rzuciła z roztargnieniem. — Dziękujemy.
Głowa się nie poruszyła. Tkwiła w miejscu niby hotelowy portier, który wniósł piętnaście walizek na piąte piętro, pokazał wszystkim, gdzie jest łazienka, poprawił poduszki i czuje, że wyrównał już wszystkie zasłony, które mógł wyrównać.
— Mogłybyście mnie odprawić? Jeśli można prosić… — powiedział demon, kiedy nikt jakoś nie zrozumiał aluzji.
— Co? — spytała Babcia, wyrwana z zamyślenia.
— Czułbym się lepiej, gdybym był właściwie odprawiony. W „biegnij” czegoś mi jednak brakuje.
— Hm… Jeśli ci to sprawi przyjemność. Magrat!
— Tak? — Magrat aż podskoczyła.
Babcia rzuciła jej kopyść.
— Pełnij honory, dobrze?
Magrat chwyciła kopyść za to, co — jak miała nadzieję — Babcia uważała za trzonek. Uśmiechnęła się.
— Oczywiście. Chętnie. Zaraz… Hm… Zniknij, ohydny potworze, w najczarniejszej otchłani…
Głowa uśmiechnęła się z zadowoleniem. Tak to powinno wyglądać.
Rozpuściła się w wodzie kotła niby wosk nad płomieniem. A ostatni wzgardliwy komentarz, niemal zagłuszony wirem, brzmiał:
— Bieeeegniiij…
* * *
Babcia wróciła do domu, gdy po śniegu sunął już różowy blask świtu. Kozy niepokoiły się w obórce. Szpaki hałasowały pod dachem. Myszy piszczały za kredensem w kuchni.
Babcia zaparzyła dzbanek herbaty; miała wrażenie, że każdy dźwięk rozbrzmiewa nieco głośniej niż zwykle. Kiedy upuściła łyżeczkę do zlewu, brzęknęło, jakby ktoś młotem uderzył w dzwon.
Читать дальше