* * *
Klik…
Zaryzykuj I Nazwij Mnie Tuptusiem wskoczył na szczyt wydmy i wyjrzał ostrożnie. Pokicał z powrotem.
— Wszędzie pusto — zameldował. — Żadnych ludzi. Same ruiny.
— Nasze właszne miejszcze — rzekł uszczęśliwiony kot. — Miejszcze, gdzie wszysztkie zwierzęta, niezależnie od rozmiaru i gatunku, mogą żyć wszpólnie w doszkonałej…
Kaczor zakwakał.
— Kaczor mówi — przetłumaczył Nazwij Mnie Tuptusiem I Giń — że warto spróbować. Skoro już mamy być inteligentne, to możemy korzystać z tej inteligencji jak należy. Chodźcie.
Nagle zadrżał. Powietrze nabrało metalicznego posmaku. Niewielki obszar wśród wydm zafalował jak od żaru.
Kaczor zakwakał znowu.
Nie-Tuptuś zmarszczył nos. Nagle trudno mu było się skoncentrować.
— Kaczor mówi… — zająknął się. — Kaczor mówi… mówi… kaczor… mówi… mówi… kwa? Kot spojrzał na mysz.
— Miau? — powiedział.
Mysz po mysiemu wzruszyła ramionami.
— Pii — zauważyła.
Królik niepewnie marszczył nos.
Kaczor zerknął na kota. Kot wpatrywał się w królika. Mysz spoglądała na kaczora.
Kaczor wystrzelił w powietrze. Królik zmienił się w znikającą szybko chmurkę piasku. Mysz pomknęła między wydmy. A kot, czując się o wiele szczęśliwszy niż przez ostatnie tygodnie, rzucił się za nią w pogoń.
* * *
Klik…
Ginger i Victor siedzieli pod Załatanym Bębnem przy stoliku w kącie.
— To były dobre psy — oświadczyła Ginger po długiej chwili milczenia.
— Tak — zgodził się smętnie Victor.
— Merry i Skallin kopali w ruinach przez całe wieki. Mówią, że na dole są jakieś piwnice i różne takie. Przykro mi.
— Tak.
— Może powinieneś wystawić im pomnik?
— Nie jestem pewien. Jeśli pomyślisz, co psy robią z pomnikami… Może śmierć psów też należy do Świętego Gaju. Sam nie wiem. Ginger obrysowała palcem dziurę po sęku w blacie stolika.
— Wszystko się skończyło — powiedziała. — Wiesz o tym, prawda? Nie ma Świętego Gaju. Już po wszystkim.
— Tak.
— Patrycjusz i magowie nikomu już nie pozwolą robić migawek. Patrycjusz był w tej kwestii bardzo stanowczy.
— Nie sądzę, żeby ktoś jeszcze chciał je robić — stwierdził Victor. — Kto teraz będzie pamiętał o Świętym Gaju?
— Co masz na myśli?
— Ci dawni kapłani stworzyli z tego taką niedopieczoną religię. Zapomnieli, o co naprawdę chodziło. Ale to bez znaczenia. Nie przypuszczam, żeby te śpiewy i ognie były konieczne. Trzeba zwyczajnie pamiętać Święty Gaj… jak on się dawniej nazywał? Trzeba jak najlepiej pamiętać Holy Wood.
— Jasne — uśmiechnęła się Ginger. — A do tego potrzebne jest tysiąc słoni.
— Rzeczywiście. — Victor parsknął śmiechem. — Biedny Dibbler — dodał. — W końcu ich nie zdobył.
Ginger przesuwała wokół talerza kawałek ziemniaka. Coś jej ciążyło — i to nie jedzenie.
— Ale było świetnie, prawda? — wyrzuciła. — Przeżyliśmy coś zadziwiającego.
— To prawda.
— Ludzie uważali, że to jest dobre. Prawda?
— O tak — zgodził się z powagą Victor.
— Czy nie wprowadziliśmy na świat czegoś wielkiego?
— Nie żartuj.
— Nie o tamto mi chodzi. Ale wiesz co? Bycie boginią ekranu nie jest takie wspaniałe, jak może się wydawać.
— Fakt.
Ginger westchnęła.
— Koniec z magią Świętego Gaju.
— Myślę, że mogło jej trochę pozostać — mruknął Victor.
— Gdzie?
— Pewnie dryfuje tu i tam. Szuka sposobów, żeby się zużyć.
Ginger zapatrzyła się w swoją szklankę.
— Co zamierzasz teraz robić? — spytała.
— Nie wiem. A ty?
— Może wrócę na farmę.
— Dlaczego?
— Święty Gaj był moją szansą, rozumiesz? W Ankh-Morpork nie ma zbyt wiele pracy dla kobiet. W każdym razie — dodała — nie takiej, jaką chciałabym podjąć. Miałam trzy propozycje małżeństwa. Ód całkiem ważnych ludzi.
— Naprawdę? Dlaczego? Zmarszczyła brwi.
— Wiesz, nie jestem taka znowu nieatrakcyjna…
— Nie to miałem na myśli — zapewnił ją pospiesznie Victor.
— Przypuszczam, że jeśli ktoś jest bogatym kupcem, chciałby mieć sławną żonę. To jak posiadać biżuterię. — Spuściła wzrok. — Pani Cosmopilite pytała, czy może wziąć któregoś z tych, których ja nie chcę. Powiedziałam, żeby sobie zabrała wszystkich trzech.
— Ja też nie lubiłem takich wyborów. — Victor wyraźnie poweselał.
— Ty też? Rozumiesz, jeśli to wszystko, co mam, to wolę nie wybierać. Czym możesz być, kiedy byłeś sobą, tak wielkim, jak to tylko możliwe?
— Niczym — przyznał Victor.
— Nikt nie wie, jakie to uczucie.
— Oprócz nas.
— No tak.
— Tak.
Ginger uśmiechnęła się. Po raz pierwszy Victor zobaczył jej twarz pozbawioną irytacji, gniewu, niepokoju i świętogajowego makijażu.
— Pomyślimy o tym jutro — powiedziała. — Mimo wszystko jutro będzie nowy dzień.
* * *
Klik…
Daleki grzmot przebudził sierżanta Golona ze Straży Miejskiej Ankh-Morpork ze spokojnej drzemki na posterunku przy głównej bramie miasta.
Chmura pyłu sięgała od horyzontu po horyzont. Obserwował ją w zadumie przez dłuższy czas. Rosła ciągle, aż w końcu wypluła ciemnoskórego młodego człowieka na słoniu.
Słoń podbiegł truchtem pod bramę i wyhamował ciężko przy murze. Colon nie mógł nie zauważyć, że chmura kurzu nadal sięga horyzontu i nadal rośnie.
Chłopak podniósł do ust zwinięte w trąbkę dłonie.
— Może mi pan wskazać drogę do Świętego Gaju? — krzyknął.
— Słyszałem, że nie ma już Świętego Gaju — odpowiedział Colon. Chłopak zastanawiał się przez chwilę. Potem spojrzał na trzymany w ręku kawałek papieru.
— A wie pan — zapytał — gdzie mogę znaleźć pana G.S.P. Dibblera?
Sierżant Colon powtórzył szeptem inicjały.
— Znaczy się Gardło? — upewnił się. — Gardło Sobie Podrzynam Dibbler?
— Czy jest u siebie?
Sierżant Colon obejrzał się na miasto za plecami.
— A kto go szuka?
— Mam dla niego towar. Gotówka przy odbiorze.
— Gotówka? — Colon zerknął na opadającą chmurę. — Chcesz tu coś gotować?
— Nie.
Wśród pyłu pojawiły się potężne szare czoła. Unosił się także bardzo wyraźny zapach, charakterystyczny dla tysiąca słoni wypasanych od wielu dni na polach kapusty.
— Zaczekaj tu! — krzyknął sierżant. — Przyprowadzę go.
Colon schował się w wartowni i szturchnął śpiącego kaprala Nobbsa, który w tej chwili stanowił drugą połowę czujnych sił bojowych, bez ustanku strzegących bezpieczeństwa miasta.
— Czego?
— Widziałeś dzisiaj Gardło, Nobby?
— Tak, był na Łatwej. Kupiłem od niego Kiełbaskę Gigant Niespodziankę.
— Wrócił do sprzedaży kiełbasek?
— Musiał. Stracił wszystkie pieniądze. O co chodzi? — Może wyjrzyj na zewnątrz, dobrze? — zaproponował spokojnie sierżant.
Nobby wyjrzał.
— To przecież… Pańskim zdaniem będzie tam tysiąc słoni, sierżancie?
— Tak. Powiedziałbym, że koło tysiąca.
— Tak pomyślałem: wygląda na około tysiąca.
— Ten chłopak twierdzi, że Gardło je zamówił — poinformował sierżant Colon.
— Poważnie? Idzie na całość z tymi Kiełbaskami Gigantami, nie ma co.
Spojrzeli sobie w oczy. Nobby uśmiechnął się złośliwie.
— Proszę, sierżancie — powiedział. — Ja pójdę i mu powiem. Dobrze?
Читать дальше