Podniosła się wreszcie i odeszła chwiejnym krokiem, dla zachowania równowagi opierając się o kamienie muru. Nie wiedziała, co niesie przyszłość, ale jeśli jej opinia miała jakieś znaczenie, przyszłość niosła między innymi kawę.
Kiedy mijała drzwi wieży, usłyszała z wnętrza kroki. Po chwili wyszedł Victor i zaraz za nim bibliotekarz.
Victor otworzył usta, żeby coś powiedzieć, i zaczął kaszleć. Orangutan odepchnął go na bok i mocno chwycił Ginger za rękę. Jego uścisk był ciepły i miękki, ale wyraźnie sugerował, że gdyby zaszła taka potrzeba, bibliotekarz z łatwością mógłby każdą rękę zmienić w tubkę galarety z kawałkami kości.
— Uuk!
— Już po wszystkim — powiedziała Ginger. — Potwór nie żyje. Tak powinno się to skończyć, jasne? A teraz muszę się czegoś napić.
— Uuk!
— Sam się uuknij! — Victor podniósł głowę.
— Nie jest… po wszystkim — oświadczył.
— Dla mnie jest. Przed chwilą widziałam, jak zamieniam się w… w Stwora z mackami. Coś takiego naprawdę może dziewczyną wstrząsnąć.
— To nieważne — wykrztusił Victor. — Źle zrozumieliśmy. Słuchaj, one spróbują przedrzeć się znowu. Musisz wrócić do Świętego Gaju! Będą przechodzić tamtędy!
— Uuk! — zgodził się z nim bibliotekarz i fioletowym paznokciem stuknął w książkę.
— No to poradzą sobie beze mnie — stwierdziła Ginger.
— Nie poradzą! To znaczy, i tak przejdą! Ale ty możesz ich powstrzymać! Przestań tak mi się przyglądać. — Szturchnął bibliotekarza. — No dalej, wytłumacz jej.
— Uuk — powiedział cierpliwie bibliotekarz. — Uuk.
— Nic nie rozumiem! — jęknęła Ginger. Victor zmarszczył brwi.
— Jak to? — zdziwił się.
— Jak niby mam rozumieć piski małpiszona? Victor odwrócił wzrok.
— Tego…
Bibliotekarz przez moment stał nieruchomo, niby niewielki prehistoryczny posąg. Potem bardzo delikatnie i wyrozumiale poklepał dłoń Ginger.
— Uuk — rzekł wielkodusznie.
— Przepraszam — powiedziała Ginger.
— Posłuchaj — tłumaczył Victor. — Źle zrozumiałem zapis. Nie chciałaś pomagać Stworom, próbowałaś je powstrzymać. Czytałem to w odwrotną stronę. Tam nie ma człowieka za bramą, tam jest człowiek przed bramą. A człowiek przed bramą… — zaczerpnął tchu — …to strażnik!
— Dobrze, ale przecież nie możemy się dostać do Świętego Gaju! To całe mile stąd.
Victor wzruszył ramionami.
— Idź, poszukaj korbowego.
* * *
Ziemia wokół Ankh-Morpork jest żyzna i w znacznej części pokryta polami kapusty, które pomagają miastu uzyskać jego niezwykły zapach. Szare światło przedświtu zalewało niebiesko-zieloną równinę i opływało dwójkę farmerów, którzy wcześnie zabrali się do zbiorów szpinaku.
Ich uwagę zwrócił nie odgłos, ale ruchomy punkt ciszy tam, gdzie powinien być dźwięk.
Był to mężczyzna, kobieta i coś, co wyglądało jak człowiek rozmiaru pięć w futrze rozmiaru dwanaście, cała trójka w rydwanie, który migotał podczas jazdy.
Minutę czy dwie później nadjechał wózek inwalidzki. Oś miał rozgrzaną do czerwoności. Pełen był ludzi wrzeszczących na siebie nawzajem; jeden z nich kręcił korbą przy dużym pudle.
Wózek był tak przeładowany, że pasażerowie wypadali od czasu do czasu i gonili go z krzykiem, póki nie zdołali wskoczyć z powrotem; wtedy zaczynali wrzeszczeć.
Ktokolwiek sterował, nie odnosił wielkich sukcesów — wózek zygzakował od brzegu do brzegu drogi, aż w końcu zjechał z niej zupełnie i przebił ścianę stodoły.
Jeden z farmerów szturchnął kolegę w bok.
— Widziołech takie na migawkach — powiedział. — Zawsze to samo. Wałom się tacy w stodole i wyjeżdżajom drugom stronom, coli w kurczokach.
Jego towarzysz w zadumie wsparł się na motyce.
— To bydzie niezły widok — stwierdził.
— Pewno, co bydzie.
— Bo ni mo tam, chopie, nic innygo, ino dwadzieścia ton gówków kapusty.
Trzasnęło; wózek wystrzelił ze stodoły w chmurze piszczących kurcząt i z szaleńczą prędkością skręcił z powrotem na drogę.
Farmerzy spojrzeli na siebie.
— Niech to pieron strzyli — mruknął jeden z nich.
* * *
Święty Gaj stał się lśnieniem na horyzoncie. Wstrząsy ziemi były wyraźnie silniejsze.
Migoczący rydwan wynurzył się zza kępy drzew i wyhamował na szczycie Wzgórza. Zbocze opadało łagodnie w dół, do miasta.
Mgła przesłaniała Święty Gaj. Wystrzeliwały z niej smugi światła i krzyżowały się na niebie.
— Spóźniliśmy się? — spytała z nadzieją Ginger.
— Prawie się spóźniliśmy — odparł Victor.
— Uuk — oświadczył bibliotekarz.
Czytał piktogramy, przesuwając paznokciem wzdłuż ich linii — z prawej do lewej, z prawej do lewej.
— Wiedziałem, że coś się nie zgadza — mówił Victor. — Ten śpiący posąg… strażnik. Dawni kapłani, śpiewający pieśni i odprawiający rytuały, żeby nie zasnął. Pamiętali Święty Gaj jak najlepiej potrafili.
— Aleja nic nie wiem o strażniku!
— Owszem, wiesz. Gdzieś w głębi siebie.
— Uuk! — zawołał bibliotekarz i stuknął w stronicę. — Uuk!
— Mówi, że prawdopodobnie pochodzisz od pierwszej najwyższej kapłanki. Uważa, że wszyscy w Świętym Gaju są potomkami… Widzisz, kiedy po raz pierwszy Stwory się przebiły, całe miasto uległo zniszczeniu, a ocaleni uciekli we wszystkie strony świata. Ale każdy przecież potrafi pamiętać nawet to, co się przydarzyło jego przodkom… Znaczy jest tak, jakby istniało takie wielkie morze wspomnień, a my jesteśmy z nim połączeni. I kiedy wszystko zaczęło się od nowa, zostaliśmy tu wezwani, a ty starałaś się wszystko naprawić. Niestety, zew był słaby i mógł do ciebie dotrzeć tylko we śnie…
Umilkł, bezradny.
— Uuk? — spytała podejrzliwie Ginger. — Zrozumiałeś to wszystko z jednego „uuk”?
— No, więcej niż jednego — przyznał Victor.
— W życiu nie słyszałam takich… — zaczęła Ginger i urwała.
Delikatniejsza od najdelikatniejszej skóry dłoń wsunęła się w jej rękę. Ginger obejrzała się i spojrzała prosto w twarz, przegrywającą porównanie z wypompowaną piłką.
— Uuk — powiedział bibliotekarz.
Przez chwilę patrzyli sobie prosto w oczy.
— Ale przecież — tłumaczyła Ginger — nigdy nie czułam się jak najwyższa kapłanka. Nawet troszeczkę.
— Ten sen, który mi opowiadałaś — wtrącił Victor. — Jak dla mnie był mocno kapłański. Bardzo… bardzo…
— Uuk.
— Eklezjastyczny — przetłumaczył Victor. — Właśnie.
— To tylko sen — zaprotestowała nerwowo Ginger. — Śnił mi się czasem, odkąd pamiętam.
— Uuk, uuk.
— Co powiedział?
— Że prawdopodobnie o wiele dłużej, niż pamiętasz. Przed nimi Święty Gaj błyszczał jak szron, jak miasto zbudowane z zestalonego światła gwiazd.
— Victor… — odezwała się Ginger.
— Tak?
— Gdzie są wszyscy?
Victor spojrzał na drogę. Tam, gdzie powinien widzieć ludzi, rozpaczliwie uciekających uchodźców… nie było nic. Tylko cisza. I blask.
— Gdzie oni są? — powtórzyła Ginger. Zobaczył jej minę.
— Przecież tunel się zawalił — powiedział głośno w nadziei, że stanie się to prawdą. — Zamknął przejście.
— Trolle szybko potrafiłyby oczyścić zawał.
Victor wyobraził sobie… Cthino. Pierwszą salę cthinową, działającą od tysięcy lat. I wszystkich znanych sobie ludzi, jak siedzą w niej przez kolejne tysiące. A nad nimi zmieniają się gwiazdy.
Читать дальше