RZECZYWISTOŚCI S. ZLEWAJĄ?
Orangutan pokiwał głową.
Victor skrzywił się i poprowadził swój oddział trzech świętogajowych guerillas — a właściwie dwójki guerillas i jednego orangutana — po wytartych stopniach na widownię.
Później zdał sobie sprawę, że Detrytus ocalił ich wszystkich.
Raz tylko spojrzeli na wirujące wizje na obscenicznym ekranie i…
* * *
Sen… Rzeczywistość… Wiara.
Czekaj…
* * *
…i Detrytus spróbował przejść przez nich na wylot. Obrazy, mające chwytać i rzucać sieć zachwytu na każdy świadomy umysł, odbijały się od wnętrza jego kamiennej czaszki i wypadały z powrotem. Nie zwracał na nie uwagi. Musiał łapać za ogon inne sroki [29] W języku trolli odpowiednia fraza brzmi „Musiał powalać inne rozszalałe niedźwiedzie grizzly”.
.
Stratowanie prawie na śmierć przez zaabsorbowanego trolla jest niemal idealnym lekarstwem dla osoby mającej kłopot z rozróżnieniem tego, co rzeczywiste. Rzeczywistość to coś, co ciężko przydeptuje plecy.
Victor poderwał się na nogi i przyciągnął do siebie pozostałych.
— Nie patrzcie! — ostrzegł samym ruchem warg.
Kiwnęli głowami.
Ginger mocno ściskała go za rękę, kiedy ostrożnie sunęli do przodu przejściem między siedzeniami.
Był tu cały Święty Gaj. Widzieli w rzędach znajome twarze, nieruchome w migotliwym blasku, z zastygłymi minami.
Victor czuł, jak paznokcie Ginger wbijają mu się w skórę. Tam siedział Skallin i Morry, Fruntkin z jadłodajni i pani Cosmopilite, garderobiana. Był Silverfish i rząd innych alchemików. Byli cieśle, korbowi, wszystkie niedoszłe gwiazdy, ludzie trzymający konie, czyściciele stajni i ci, którzy podawali do stołów albo stali w kolejkach i czekali, wciąż czekali na swoją wielką szansę…
Homary, pomyślał Victor. Było tu wielkie miasto, potem wielu ludzi zginęło i teraz stało się mieszkaniem dla homarów.
Bibliotekarz wyciągnął rękę.
Detrytus znalazł w pierwszym rzędzie Ruby i teraz usiłował poderwać ją z miejsca. Bardzo się starał, lecz jej oczy wciąż podążały w kierunku tańczących obrazów. Kiedy stanął przed nią, zamrugała tylko i odepchnęła go.
Potem na jej twarz powrócił wyraz pustki. Usiadła wygodniej.
Victor położył trollowi dłoń na ramieniu i wykonał gest, miał nadzieję, że pocieszający. Twarz Detrytusa była freskiem rozpaczy.
Zbroja wciąż leżała na kamiennym bloku, za ekranem, przed zaśniedziałym dyskiem.
Wszyscy czworo przeglądali się jej bezradnie.
Victor ostrożnie przejechał po niej palcem. Spod warstwy kurzu błysnęła żółta metaliczna smuga. Spojrzał na Ginger.
— Co teraz ?
Wzruszyła ramionami. To znaczyło: Skąd mam wiedzieć? Wtedy spałam.
Ekran nad nimi wydymał się już mocno. Ile zostało czasu, zanim przedrą się Stwory?
Victor spróbował potrząsnąć leżącym… powiedzmy: leżącym człowiekiem. Bardzo wysokim człowiekiem. W gładkiej złocistej zbroi. Ale równie dobrze mógłby się starać obudzić górę.
Spróbował uwolnić miecz, choć był dłuższy od niego i gdyby nawet zdołał go podnieść, łatwiej byłoby mu pewnie do walki używać barki.
Człowiek w zbroi ściskał miecz niewzruszenie. Bibliotekarz usiłował czytać książkę przy świetle ekranu. Gorączkowo przewracał strony.
Victor wypisał kredą na płycie:
NIE MASZ ŻADNEGO POMYSŁU?
Ginger odebrała mu kredę.
NIE! OBUDZIŁEŚ MNIE! NIE WIEM, JAK TO ZROBIĆ!!! COKOLWIEK BY TO BYŁO!!!
Czwarty wykrzyknik nie pojawił się tylko dlatego, że pękła kreda. Ułamany kawałek odskoczył, uderzył o coś i brzęknął cicho.
Victor wyjął Ginger z palców pozostałą część.
MOŻE ZAJRZYJ DO KSIĄŻKI, zaproponował.
Bibliotekarz kiwnął głową i spróbował podsunąć jej tomik. Powstrzymała go gestem, przez chwilę wpatrywała się w cień. Wzięła książkę.
Spojrzała na małpę, na trolla, na człowieka. Zamachnęła się i rzuciła książkę jak najmocniej. Tym razem nic nie brzęknęło cicho. Zabrzmiało wyraźne, niskie, bardzo donośne „boong” — coś potrafiło wydać głos w bezdźwięcznym świecie.
Ślizgając się po podłodze, Victor obiegł płytę. Wielki dysk był gongiem. Postukał w niego; odpadły płatki śniedzi, a metal zawibrował i zadźwięczał metaliczne od dotknięcia. Poniżej, w miejscu, które Victor odruchowo przeszukał wzrokiem, leżał sześciostopowy metalowy pręt z wielką kulą na końcu.
Chwycił go i podniósł z podpórek. A przynajmniej próbował podnieść — rdza spoiła je z prętem na stałe.
Bibliotekarz stanął z drugiego końca, spojrzeli sobie w oczy i pociągnęli razem. Skrawki rdzy wbiły się Victorowi w dłonie.
Nic nawet nie drgnęło. Czas i słone powietrze zmieniło młot gongu i jego podpórki w jedną metalową całość.
I wtedy czas nagle zwolnił, zmienił się w ciąg nieruchomych obrazów, niby klatki na błonie przesuwającej się przez pudło. Klik.
Detrytus sięgnął ponad głową Victora, chwycił pręt pośrodku i podniósł go, wyrywając podpórki z litej skały. Klik.
Wszyscy troje rzucili się na ziemię; Detrytus chwycił oburącz młot, napiął mięśnie i wziął szeroki zamach.
Klik.
Klik.
Klik.
Klik.
Pochwycony w serii ujęć, Detrytus zdawał się przemieszczać natychmiastowo przez… klik… nieco się różniące pozycje; obrócił się na twardej stopie, a głowa młota… klik… wykreśliła jasny łuk w ciemności.
Klik.
Uderzenie pchnęło gong tak daleko, że łańcuchy pękły i dysk huknął o ścianę jaskini.
Dźwięk powrócił szybko i w ogromnych ilościach, jak gdyby był gdzieś zatamowany, a teraz — uwolniony nagle — wypływał radośnie na świat i zatapiał uszy.
Boong!
Klik.
* * *
Gigantyczna postać na kamiennej płycie usiadła powoli; kurz spływał z niej strumieniami. Pod spodem lśniło złoto, nie pociemniałe przez lata. Złoty człowiek poruszał się wolno, ale stanowczo, jak popychany sprężyną. Jedną ręką ujął wielki miecz. Drugą chwycił za krawędź płyty, by łatwiej zachować równowagę, kiedy opuszczał na ziemię długie nogi.
Wyprostował się na pełne dziesięć stóp wzrostu, wsparł dłonie na rękojeści miecza i znieruchomiał na chwilę. Wyglądał całkiem podobnie jak wtedy, kiedy leżał na płycie, tym razem jednak emanował czujnością; wyczuwało się pulsujące w jego wnętrzu ogromne energie. Nie zwracał uwagi na czwórkę, która go obudziła.
Ekran przestał pulsować nieregularnie. Coś zauważyło obecność złotego człowieka i na nim skupiło całą uwagę. A to znaczy, że chwilowo nie poświęcało jej nikomu innemu.
Na widowni zaczął się ruch. Widzowie się budzili.
Victor pociągnął bibliotekarza i Detrytusa.
— Wy dwaj — powiedział. — Wyprowadźcie stąd wszystkich. I to szybko.
— Uuk!
Mieszkańcy Świętego Gaju nie potrzebowali zachęty. Jedno spojrzenie na kształty na ekranie, bezpośrednio, bez hipnotycznego otępienia, wystarczało, by każdy choć trochę mądrzejszy od Detrytusa nagle zapragnął się znaleźć daleko stąd. Przeskakiwali siedzenia, by jak najprędzej uciec z jaskini.
Ginger ruszyła za nimi, ale Victor ją powstrzymał.
— Jeszcze nie — powiedział cicho. — Nie my.
— O co ci chodzi? — spytała. Pokręcił głową.
— Musimy wyjść ostatni — rzekł. — To wszystko się dzieje w Świętym Gaju. Możesz wykorzystywać jego magię, ale on wykorzystuje ciebie. Poza tym nie chcesz zobaczyć, jak to się skończy?
Читать дальше