* * *
— Kwestoor!
Nie powinienem tak biegać w moim wieku, myślał kwestor, sunąc korytarzem, by odpowiedzieć na ryk nadrektora. Właściwie czemu on się tak interesuje tym paskudztwem? Przeklęty dzbanek!
— Już idę, mistrzu! — zawołał.
Biurko nadrektora zaścielały stare dokumenty.
Kiedy umierał mag, wszystkie jego papiery składano w którejś z zewnętrznych rubieży Biblioteki. Kolejne półki murszejących kartek — siedlisko dziwnych robaków — ciągnęły się na nieodgadnioną odległość. Wszyscy powtarzali, że to prawdziwy skarbiec dla badaczy, jeśli tylko znajdą czas, żeby je zbadać.
Kwestor był poirytowany. Nigdzie nie mógł znaleźć bibliotekarza. Ostatnio małpy w ogóle nie było widać, przez co musiał grzebać w archiwach osobiście.
— To już chyba wszystko, nadrektorze — oświadczył, zrzucając na biurko lawinę zatęchłych papierzysk.
Ridcully zamachał rękami na chmurę moli.
— Papier, papier, papier… — mruczał pod nosem. — Ile nieszczęsnych kartek papieru jest w tych stosach?
— Ee… dwadzieścia trzy tysiące osiemset trzynaście, nadrektorze — odparł kwestor. — Notował je.
— Popatrz tylko… Numerator gwiazd, Miernik wieleb. do użytku w obszarach eklezjastycznych… Bagnomierz … Bagnomierz! Ten człowiek był wariatem!
— Miał bardzo staranny umysł.
— Na jedno wychodzi.
— Czy to, hm, ważna sprawa, nadrektorze? — spytał kwestor.
— To paskudztwo strzelało we mnie kulkami — wyjaśnił Ridcully.
— Dwa razy!
— Jestem pewien, że nie było to zamiarem…
— Chcę wiedzieć, jak to działa, człowieku! Pomyśl o zastosowaniach myśliwskich!
Kwestor spróbował pomyśleć o zastosowaniach.
— Jestem przekonany, że Riktor nie planował stworzenia żadnej broni ofensywnej — stwierdził bez wielkich nadziei.
— Kogo obchodzi, co on planował? Gdzie to jest teraz?
— Kazałem służbie ułożyć dookoła worki z piaskiem.
— Dobry pomysł. To… …whumm… whumm…
Z korytarza dobiegł stłumiony hałas. Obaj magowie wymienili znaczące spojrzenia.
…whumm… whumm WHUMM.
Kwestor wstrzymał oddech.
Plib.
Plib.
Plib.
Nadrektor zerknął na stojącą nad kominkiem klepsydrę.
— Robi to już co pięć minut — zauważył.
— I strzela po trzy razy — dodał kwestor. — Muszę zamówić więcej worków z piaskiem.
Przełożył kilka arkuszy. Jakieś słowo przyciągnęło jego uwagę.
„Rzeczywistość”.
Spojrzał na ręczne pismo, pokrywające stronę. Litery były małe, ciasno stłoczone i z wyglądu bardzo stanowcze. Ktoś mówił mu kiedyś, że to dlatego iż Licznik Riktor stale cierpiał na obstrukcję analną. Kwestor nie wiedział, co to znaczy, i miał nadzieję nigdy się nie dowiedzieć.
Sąsiednie słowo brzmiało: „Pomiar”. Kwestor podążył wzrokiem w górę i przeczytał cały podkreślony tytuł: „Uwagi o Obiektywnym Pomiarze Rzeczywistości”.
Na stronie był wykres. Kwestor przyjrzał mu się uważnie.
— Znalazłeś coś? — spytał nadrektor, nie podnosząc głowy.
— Nic ważnego — zapewnił go kwestor.
* * *
W dole huczał przybój (…a jeszcze niżej, pod powierzchnią wody, homary spacerowały tyłem po zatopionych ulicach…).
Victor cisnął do ognia następny kawałek drewna. Obrośnięte solą, paliło się błękitnym płomieniem.
— Nie rozumiem jej — powiedział. — Wczoraj zachowywała się całkiem normalnie, a dzisiaj coś uderzyło jej do głowy.
— Suki… — mruknął współczująco Gaspode.
— Nie, to stanowczo za mocne — sprzeciwił się Victor. — Jest po prostu oględna.
— Oględna… — powiedział współczująco Gaspode.
— Tak właśnie inteligencja wpływa na życie seksualne — stwierdził I Nie Mów Do Mnie Tuptuś. — Króliki nie mają takich problemów. Szybki numer pod ostatnim krzakiem i po sprawie.
— Mógłbyś ofiarować jej mysz — zaproponował kot. — Ż wyłączeniem tu obecznych, naturalnie — dodał, czując na sobie gniewne spojrzenie Absolutnie Nie Pipa.
— Inteligencja nie przydała mi się też w życiu towarzyskim — rzekł z goryczą Tuptuś. — Tydzień temu: najmniejszych kłopotów. A teraz nagle mam ochotę pogadać, a oni wszyscy siedzą tylko i marszczą na mnie nosy. Czuję się jak idiota.
Rozległo się zduszone kwakanie.
— Kaczor pyta, co zrofiłeś z książką — przetłumaczył Gaspode.
— Obejrzałem ją w przerwie obiadowej.
— Kaczor mówi: no dofrze, ale co zrofiłeś w sprawie książki?
— Przecież nie mogę ot tak wyjechać do Ankh-Morpork — mruknął niechętnie Victor. — To zajmie parę godzin! A przez cały dzień kręcimy.
— Poproś o dzień wolnego — poradził Tuptuś.
— W Świętym Gaju nikt nie prosi o dzień wolnego! Już raz mnie wyrzucili. Dziękuję bardzo.
— A potem przyjęli cię znowu, za większe pieniądze — przypomniał mu Gaspode. — To zafawne. — Podrapał się w ucho. — Powiedz mu, że twój kontrakt przewiduje dzień wolnego.
— Wiesz dobrze, że nie mam żadnego kontraktu. Pracujesz, dostajesz pieniądze. Prosta sprawa.
— Tak… — mruknął Gaspode. — Tak. Tak? Kontrakt ustny. Prosta sprawa. Podofa mi się.
* * *
Noc dobiegała końca. Troll Detrytus czaił się w cieniach przy tylnym wyjściu Błękitnego Liasu. Przez cały dzień dziwne uczucia targały jego ciałem. Kiedy tylko zamykał oczy, widział postać o kształtach niewielkiego pagórka.
Musiał spojrzeć w oczy faktom. Był zakochany.
Owszem, wiele lat spędził w Ankh-Morpork, bijąc ludzi za pieniądze. Owszem, stosował przemoc i nie miał przyjaciół. Był samotny. Pogodził się już ze zgorzkniałą starością w stanie kawalerskim, gdy nagle Święty Gaj dał mu szansę, o jakiej nawet nie marzył.
Został wychowany surowo i niejasno przypominał sobie wykład, jaki wygłosił ojciec, kiedy Detrytus był jeszcze młodym trollem. Jeśli zobaczysz dziewczynę, którą polubisz, nie rzucaj się na nią. Takie rzeczy załatwia się we właściwy sposób.
Poszedł więc na plażę i znalazł kamień. Ale nie byle jaki kamień. Szukał pilnie i wreszcie trafił na duży, wygładzony przez morze, z żyłkami różowego i białego kwarcu. Dziewczęta lubią takie rzeczy.
A teraz czekał nieśmiało, aż Ruby skończy pracę.
Próbował wymyślić, co mógłby powiedzieć. Nikt go nigdy nie nauczył, co się mówi w takich sytuacjach. I nie należał do tych bystrych trolli w rodzaju Skallina i Morry’ego, którzy radzili sobie ze słowami. W zasadzie nigdy nie potrzebował czegoś, co można by nazwać słownictwem. Przygnębiony kopał nogą piasek. Jaką ma szansę z taką światową damą?
Zatupały ciężkie stopy i drzwi otworzyły się. Obiekt jego pożądania wyszedł na zewnątrz i odetchnął głęboko, co wywarło na Detrytusie takie wrażenie, jakby ktoś rzucił mu kostkę lodu na kark.
W panice spojrzał na swój kamień — teraz, kiedy z bliska ocenił rozmiary wybranki, nie wydawał się już dość duży. Ale może najważniejsze jest to, co się z nim robi…
Cóż, nie ma wyjścia. Podobno nigdy nie zapomina się pierwszego razu…
Zamachnął się i trafił ją kamieniem prosto między oczy.
I wtedy wszystko zaczęło iść nie tak, jak powinno.
Tradycja mówiła, że dziewczyna — kiedy tylko zdoła na powrót zogniskować wzrok i jeśli kamień okaże się odpowiedni — powinna zgodzić się na wszystko, co zaproponuje troll. To znaczy na człowieka przy świecach, tylko we dwoje… Chociaż teraz już się nie robi takich rzeczy, szczególnie gdy ktoś mógłby ich na tym przyłapać.
Читать дальше