Nowy zaskomlał cicho.
Gaspode przeszedł na psi podstawowy, będący mieszaniną skomleń i sapnięć.
— Hej — powiedział. — Jest tam kto?
Ogon nowego poruszył się niepewnie.
— Karma jest tutaj obrzydliwa. Nowy uniósł swój rasowy pysk .
— Co za miejsce? — zapytał.
— To Święty Gaj. Jestem Gaspode. Nazwany tak na pamiątkę słynnego Gaspode. Gdybyś czegoś potrzebował, to…
— Wszyscy dwunodzy. Tam… Co za miejsce?
Gaspode wytrzeszczył na niego oczy.
W tej chwili otworzyły się drzwi gabinetu Dibblera. W progu stanął Victor. Kaszlał, trzymając w ustach koniec cygara.
— Świetnie, świetnie — stwierdził Dibbler, wychodząc za nim. — Wiedziałem, że dojdziemy do porozumienia. Nie marnuj tego, chłopcze, nie marnuj… Kosztują dolara za pudełko. O, widzę, że przyprowadziłeś swojego pieska.
— Hau — odparł Gaspode z irytacją.
Drugi pies szczeknął krótko i usiadł; posłuszna czujność promieniowała z każdego włoska jego sierści.
— Aha — ucieszył się Dibbler. — Widzę, że mamy naszego cudownego psa.
Nędzna imitacja ogona Gaspode drgnęła raz czy dwa. Dopiero po chwili zrozumiał, jaka jest prawda. Spojrzał niechętnie na większego psa, otworzył pysk, by coś powiedzieć, opanował się w ostatniej chwili i zdołał zmienić słowa w krótkie:
— Szczek?
— Wpadłem na ten pomysł wczoraj w nocy, kiedy zobaczyłem twojego — mówił Dibbler. — Pomyślałem, że przecież ludzie lubią zwierzęta. Ja na przykład lubię psy. Pies dobrze się kojarzy. Ratuje życie. Najlepszy przyjaciel człowieka i takie rzeczy.
Victor dostrzegł wściekłą minę Gaspode.
— Gaspode jest bardzo mądry — powiedział.
— Rozumiem, że tak uważasz. Ale przyjrzyj się im obu. Z jednej strony mamy to sprytne, bystre, piękne zwierzę, a z drugiej kłąb kurzu na kacu. Żadna konkurencja. Mam rację?
Cudowny pies zaszczekał głośno.
— Co za miejsce? Dobry Laddie!
Gaspode przewrócił oczami.
— Widzisz, o co mi chodzi? — dokończył Dibbler. — Wystarczy dać mu odpowiednie imię, trochę przeszkolić i rodzi się gwiazda. — Klepnął Victora po ramieniu. — Miło było cię widzieć, naprawdę miło, wpadnij znowu, kiedy tylko zechcesz, byle nie za często, a teraz już idź… Soli!
— Idę, wujku!
Victor został nagle sam — jeśli nie liczyć dwóch psów i pokoju pełnego ludzi. Wyjął z ust cygaro, napluł na rozżarzony koniec i starannie ukrył je za doniczką.
— Wykluła się gwiazda — odezwał się cichy głos z dołu.
— Co mówi? Co za miejsce?
— Nie patrz tak na mnie — poprosił Victor. — Nie miałem z tym nic wspólnego.
— Może mu się przyjrzysz? Jesteśmy w Mieście Tępaków czy co? — prychnął Gaspode.
— Dobry Laddie!
— Chodźmy — zaproponował Victor. — Za pięć minut powinienem być na planie.
Gaspode powlókł się za nim, mamrocząc coś pod nosem. Do Victora dobiegały takie określenia jak „stary futrzak”, „najlepszy przyjaciel człowieka” i „piekielnie cudowny piekielny pies”. Wreszcie nie mógł już tego wytrzymać.
— Jesteś zwyczajnie zazdrosny — stwierdził.
— Nify jak? O tego przerośniętego szczeniaka z jednocyfrowym ilorazem inteligencji?
— Ale też ze lśniącą sierścią i z rodowodem długim jak twoja… jak moja ręka.
— Rodowód? Rodowód? Cóż to jest rodowód? Zwykła hodowla. Ja też miałem ojca, wiesz? I dwóch dziadków. I czterech pradziadków. A wielu z nich fyło nawet tym samym psem. Więc nie opowiadaj mi o rodowodach.
Zatrzymał się, żeby zadrzeć nogę przy jednej z podpór nowej tablicy „Siedziba Wytwórni Ruchomych Obrazków Wieku Nietoperza”.
Był to kolejny element, który zastanawiał Thomasa Silverfisha. Przyszedł rano do pracy i odkrył, że ręcznie malowany szyld „Ciekawa i Pouczająca Kinematografia” zniknął, zastąpiony przez tę ogromną tablicę. Teraz siedział w gabinecie, podpierał głowę rękami i usiłował sam siebie przekonać, że to jego pomysł.
— To mnie wezwał Święty Gaj — mruczał smętnie Gaspode. — Przyfyłem z tak daleka, a oni wyfrali to wielkie, kudłate zwierzę. I pewnie jeszcze zgodzi się pracować za miskę mięsa dziennie.
— Wiesz co? A może Święty Gaj nie wezwał cię po to, żebyś został cudownym psem? — zastanowił się Victor. — Może zaplanował dla ciebie coś innego?
To śmieszne, pomyślał. Dlaczego opowiadam takie rzeczy? Przecież miejsce nie myśli. Nie może nikogo do siebie wzywać… No, chyba że się tęskni za domem… Ale nie może budzić nostalgii miejsce, którego się jeszcze nigdy nie widziało; to przecież logiczne. A ludzie mieszkali tu ostatnio pewnie tysiące lat temu…
Gaspode obwąchał ścianę.
— Powiedziałeś Difflerowi wszystko, tak jak ci kazałem? — zapytał.
— Tak. Bardzo się zdenerwował, kiedy wspomniałem, że pójdę do Unitarnych Alchemików. Gaspode parsknął drwiąco.
— I powiedziałeś, że ustny kontrakt nie jest wart papieru, na którym został spisany?
— Tak. Nie zrozumiał, o co mi chodzi. Ale dał mi cygaro. I obiecał, że zapłaci za mój i Ginger W)jazd do Ankh-Morpork. Już niedługo. Mówił, że planuje naprawdę wielki obrazek.
— Jaki? — spytał podejrzliwie Gaspode.
— Nie powiedział.
— Posłuchaj, mały — rzekł Gaspode. — Diffler robi tu majątek. Policzyłem wszystko. Na fiurku Solla fyło pięć tysięcy dwieście siedemdziesiąt trzy dolary i pięćdziesiąt dwa pensy. Tyje zarofiłeś. To znaczy ty i Ginger.
— O rany…
— Dlatego chciałfym, żefyś nauczył się paru nowych słów. Myślisz, że dasz radę?
— Mam nadzieję.
— Procent wpływów frutto — powiedział Gaspode. — Tyle. Zapamiętasz?
— Procent wpływów brutto — powtórzył Victor.
— Zuch chłopak.
— Ale co to znaczy?
— O to się nie martw. Masz tylko powiedzieć, że tego właśnie chcesz. Kiedy nadejdzie właściwa chwila.
— A kiedy nadejdzie? — spytał Victor. Gaspode uśmiechnął się złośliwie.
— Hm… Najlepsza chyfa wtedy, kiedy Diffler fędzie miał pełne usta jedzenia.
* * *
Święty Gaj przypominał mrowisko. Od strony morza Jodłowe Studio pracowało nad Trzecim gnomem . Mikrolityczne Obrazki, prowadzone niemal wyłącznie przez krasnoludów, przygotowywały Poszukiwaczy złota 1457 , po których planowano Gorączkę złota . W Dryfującym Pęcherzu — Ruchomych Obrazkach szykowali Indycze uda . U Borgle’a był tłok.
— Nie wiem, jaki będzie tytuł, ale robimy teraz coś o wyprawie na spotkanie z magiem. Coś o pójściu za stogiem żółtej cegły — tłumaczył sąsiadowi w kolejce mężczyzna w połówce kostiumu lwa.
— Myślałem, że w Świętym Gaju nie ma magów.
— Ten nikomu nie przeszkadza. Nie jest zbyt dobry w magowaniu.
— Jak oni wszyscy!
Dźwięk — to był najważniejszy problem. W całym Świętym Gaju w szopach pracowali alchemicy; krzyczeli na papugi, przekonywali gadające szpaki, konstruowali niezwykłe butelki, by uwięzić w nich głos i odbijać między ściankami do chwili, kiedy trzeba będzie go wypuścić. Do huku wybuchającej czasem oktocelulozy dołączyły teraz znużone szlochy albo wrzaski bólu, kiedy zirytowana papuga brała nieostrożny kciuk za orzeszek.
Papugi nie przyniosły rozwiązania, na które wszyscy liczyli. Owszem, pamiętały, co się do nich mówi, i powtarzały to — w pewnym sensie. Ale nie dało się ich wyłączyć, w dodatku miały zwyczaj dodawania innych zasłyszanych słów. Dibbler podejrzewał, że słów tych uczą je złośliwi korbowi. W efekcie krótkie fragmenty romantycznego dialogu przerywały wrzaski „Brrrawo! Pokaż majtki!”, a Dibbler twierdził, że nie zamierza robić takich ruchomych obrazków. Przynajmniej na razie.
Читать дальше