— Tak, ale co my robiliśmy? — spytała.
— Robiliście tyle — odparł Skallin — że Victor pogalopował wielbłądem pod sam namiot, zeskoczył, ruszył na nas jak wiatrak…
— …skakał po kamieniach i śmiał się… — uzupełnił Morry.
— Tak. I powiedziałeś do Morry’ego: „A masz, Ohydny Czarny Sługusie” — mówił dalej Skallin. — A potem walnąłeś go mieczem w ramię, aż zabrzęczało, wyciąłeś dziurę w namiocie…
— Szermierka była niezła — pochwalił Morry. — Trochę na pokaz, ale całkiem niezła.
— Przecież ja nie potrafię… — zaczął Victor.
— …i ona leżała tam cała sennie mentalna, a ty porwałeś ją, a ona powiedziała…
— Sennie mentalna? — powtórzyła niepewnie Ginger.
— Sentymentalna — wyjaśnił Victor. — Jemu chodziło o sentymentalną.
— …ona powiedziała: „Ależ to Złodziej z… Złodziej z…” — Skallin zawahał się. — Bok Taty, tak chyba mówiłaś.
— Bak Dziada — poprawił go Morry, rozcierając ramię.
— Właśnie; a potem powiedziała: „Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, gdyż ojciec mój przysiągł, że cię zabije”, a ty na to: „Teraz, najpiękniejsza różo, mogę ci wyznać, żem w istocie jest Cieniem Pustyni…”.
— Jak to: sentymentalna? — spytała podejrzliwie Ginger.
— I jeszcze: „Uciekaj ze mną do kazby” czy jakoś tak, a potem dałeś jej to coś, no, to co wy, ludzie, robicie z wargami…
— Gwizdnąłem? — spytał Victor bez wielkiej nadziei.
— Nie, to drugie. Brzmi jak korek wyskakujący z butelki.
— Pocałunek — stwierdziła zimno Ginger.
— O, właśnie. Nie znam się na tym specjalnie — przyznał Skallin — ale miałem wrażenie, że trwa dość długo. Bardzo był, no wiecie, pocałunkowy.
— Mnie tam się wydawało, że potrzefne fędzie wiadro wody — odezwał się cichy psi głos.
Victor kopnął do tyłu, ale nie trafił.
— Później znowu wskoczyłeś na wielbłąda, wciągnąłeś ją, a pan Dibbler zaczął krzyczeć: „Stop! Stop! Co się tu dzieje, do demona, dlaczego nikt mi nie mówi, co się tu dzieje” — tłumaczył Skallin. — A wtedy ty powiedziałeś: „Co się stało?”.
— Nie wiem, kiedy ostatnio widziałem taką szermierkę — oświadczył Morry.
— Tego… Dziękuję — odparł Victor.
— I te krzyki: „Ha!” i „A masz, psie”. Bardzo profesjonalne.
— Rozumiem — mruknął Victor. Sięgnął w bok i chwycił Ginger za rękę. — Musimy porozmawiać — szepnął. — Na osobności. Za namiotem.
— Jeśli myślisz, że pójdę gdzieś z tobą sama… — zaczęła.
— Słuchaj, to nie pora, żeby się zachowywać jak… Victor poczuł ciężką dłoń na ramieniu. Obejrzał się i zobaczył sylwetkę Detrytusa, przesłaniającą cały świat.
— Pan Dibbler chce, żeby nikt nie odchodził — oznajmił troll. — Wszyscy zostają, dopóki pan Dibbler nie powie.
— Straszne z tobą utrapienie — westchnął Victor.
Detrytus obdarzył go szerokim, wysadzanym klejnotami uśmiechem [13] Trolle mają zęby diamentowe.
.
— Pan Dibbler mówi, że mogę zostać wiceprezesem — pochwalił się.
— Do jakich spraw?
— Do spraw wiceprezesów.
Gaspode, Cudowny Pies, zawarczał cicho w głębi krtani. Wielbłąd, leniwie obserwujący niebo, przesunął się trochę i nagle kopnął z całej siły, trafiając Detrytusa w kark. Troll jęknął. Gaspode obrzucił cały świat spojrzeniem pełnym usatysfakcjonowanej niewinności.
— Chodź — rzekł stanowczo Victor. — Póki troll szuka czegoś, czym mógłby uderzyć wielbłąda.
Po chwili usiedli w cieniu za namiotem.
— Chciałam tylko zaznaczyć — oznajmiła zimno Ginger — że nigdy w życiu nie starałam się wyglądać sentymentalnie.
— Może warto spróbować — mruknął Victor.
— Słucham?
— Przepraszam. Wiesz, nie rozumiem, co każe nam tak się zachowywać. Przecież ja nie potrafię używać miecza. Zawsze tylko machałem nim dookoła. Co wtedy czułaś?
— Wiesz… Tak jak się czujesz, kiedy nagle słyszysz, że ktoś coś mówi, i zdajesz sobie sprawę, że śniłeś na jawie.
— Jakby własne życie odpływało i jakieś inne zajmowało jego miejsce.
Zastanawiali się w milczeniu.
— Myślisz, że to ma jakiś związek ze Świętym Gajem? — spytała po chwili.
Victor przytaknął. Nagle rzucił się w bok i wylądował na Gaspode, który obserwował ich pilnie.
— Auu! — powiedział Gaspode.
— Dość tych aluzji — syknął mu Victor prosto do ucha. — Co takiego w nas zauważyłeś? Bo inaczej oddam cię Detrytusowi. Z musztardą.
Pies wił się w uścisku.
— Albo możemy ci założyć kaganiec — zaproponowała Ginger.
— Nie jestem groźny! — jęczał Gaspode, drapiąc pazurami piasek.
— Moim zdaniem gadający pies jest bardzo groźny — stwierdził Victor.
— Straszliwie — potwierdziła Ginger. — Nigdy nie wiadomo, co powie.
— Widzisz? Widzisz? — poskarżył się żałośnie Gaspode. — Wiedziałem. Jak tylko pokażę, że umiem mówić, fędę miał same kłopoty. Coś takiego nie powinno spotykać porządnego psa.
— Ale spotka — zagroził Victor.
— No dofrze, dofrze — wymruczał Gaspode. — Chociaż nie wiem, co wam z tego przyjdzie.
Victor puścił go. Gaspode usiadł i otrzepał się z piasku.
— I tak nie zrozumiecie — narzekał. — Inny pies fy zrozumiał, ale nie wy. Widzicie, chodzi o doświadczenie gatunkowe. Jak całowanie. Wy wiecie, jak to jest, a ja nie. To nie należy do psich doświadczeń. — Zauważył ostrzegawcze spojrzenie Victora i wrócił do tematu: — Chodzi o to, że wyglądacie, jakfy tutaj fyło wasze miejsce. — Przyglądał im się przez chwilę. — Widzicie? Widzicie? Mówiłem, że nic z tego nie fędzie. Chodzi o… o terytorium, jasne? Przejawiacie wszystkie oznaki fycia właśnie tam, gdzie fyć powinniście. Prawie każdy tutaj jest ofcy, oprócz was. Hm… Na przykład, na pewno zauważyliście, że niektóre psy szczekają na was, kiedy jesteście w nowym miejscu. To nie tylko zapach; mamy taki zadziwiający zmysł przemieszczenia. Tak jak niektórzy ludzie źle się czują, kiedy widzą krzywo powieszony ofrazek. To coś w tym rodzaju, tylko gorzej. I tutaj… tak jakfy jedynym miejscem, gdzie powinniście się znaleźć w tej chwili, fyło właśnie to.
Raz jeszcze przyjrzał się im z uwagą, po czym podrapał się w ucho.
— Do licha — mruknął. — Kłopot polega na tym, że umiem to wytłumaczyć po psiemu, ale wy słuchacie tylko ludzkiego.
— Brzmi dość tajemniczo — uznała Ginger.
— Mówiłeś coś o moich oczach — przypomniał Victor.
— A tak. Przyglądałeś się swoim oczom? — Gaspode skinął głową na Ginger. — Ty też, panienko.
— Nie bądź głupi — zirytował się Victor. — Jak mogę się przyglądać własnym oczom?
Gaspode potrząsnął łbem.
— Możecie ofejrzeć je sofie nawzajem — zaproponował. Spojrzeli na siebie odruchowo.
Trwało to długą chwilę. Gaspode wykorzystał ją, by głośno oddać mocz na kołek namiotu.
— O rany — szepnął w końcu Victor.
— Moje też? — upewniła się Ginger.
— Tak. Czy to boli?
— Powinieneś wiedzieć.
— Sami widzicie — odezwał się Gaspode. — I przyjrzyjcie się Difflerowi, kiedy znów go spotkacie. Ale dokładnie się przyjrzyjcie. Victor przetarł oczy, które zaczynały mu łzawić.
— To tak jakby Święty Gaj wezwał nas tutaj, coś z nami zrobił i jeszcze nas…
— …napiętnował — dokończyła Ginger z goryczą. — Właśnie tak.
Читать дальше