Wszyscy umilkli. Dibbler spojrzał na Halogena.
— Mogą? — zapytał.
— Nie — odparł krótko korbowy. — I tak wściekle trudno je zmusić, żeby malowały to, co widzą. Co tu gadać o tym, czego nie widzą.
Dibbler podrapał się w nos.
— Jestem skłonny do negocjacji — rzekł. Korbowy wzruszył ramionami.
— Nie zrozumiał pan, panie Dibbler. Po co im pieniądze? Tylko by je zjadły. A jeśli zaczniemy im tłumaczyć, żeby malowały to, czego nie ma, zaczną się poważne…
— To może będzie bardzo jasny księżyc? — zaproponowała Ginger. — W pełni?
— Rozsądny pomysł — pochwalił ją Dibbler. — Zrobimy planszę, na której Victor mówi do Ginger coś w rodzaju: Jakże jasny księżyc świeci tej nocy, bwana”.
— Coś w tym rodzaju — zgodził się dyplomatycznie Soli.
* * *
Nadeszło południe. Wzgórze Świętego Gaju jaśniało w blasku słońca niczym częściowo wyzuta guma do żucia o smaku szampana. Korbowi kręcili korbami, statyści z entuzjazmem biegali tam i z powrotem, Dibbler wściekał się na wszystkich, a historia kinematografii tworzyła się za pomocą ujęcia trzech krasnoludów, czterech ludzi, dwóch trolli i psa, dosiadających tego samego wielbłąda i wrzeszczących ze zgrozą, żeby się zatrzymał.
Victor został zwierzęciu przedstawiony. Wielbłąd mrugał, trzepocząc długimi rzęsami. Ślinił się, jakby żuł mydło. Klęczał i sprawiał wrażenie wielbłąda, który ma za sobą ciężki ranek i dla nikogo nie będzie się wysilał. Kopnął już trzech ludzi.
— Jak ma na imię? — zapytał ostrożnie Victor.
— Nazywamy go Złośliwym Psim Synem — odparł nowo mianowany wiceprezes do spraw wielbłądów.
— Nie brzmi to jak imię.
— Dla wielbłąda to bardzo dobre imię — zapewnił z przekonaniem poganiacz.
— Nie ma nic złego w fyciu psim synem — odezwał się jakiś głos za ich plecami. — Sam jestem psim synem. Mój ojciec też fył psim synem, ty frudny łofuzie w nocnej koszuli.
Poganiacz uśmiechnął się nerwowo do Victora i obejrzał. Za nim nie było nikogo. Spojrzał w dół.
— Hau — powiedział Gaspode i pomachał czymś, co prawie było ogonem.
— Słyszałeś, jak ktoś coś mówił? — spytał niepewnie poganiacz.
— Nie — odparł Victor. Pochylił się do ucha wielbłąda i szepnął, na wypadek gdyby był to specjalny wielbłąd ze Świętego Gaju: — Bądźmy przyjaciółmi. Zgoda?
Złośliwy Psi Syn zastrzygł uchem grubym jak dywan [11] Wielbłądy są o wiele za inteligentne, żeby się przyznawać do inteligencji.
.
— Jak się na nim jeździ?
— Kiedy chcesz jechać do przodu, klniesz na niego i walisz kijem, a kiedy chcesz się zatrzymać, klniesz na niego i mocno walisz kijem.
— A gdybym chciał skręcić?
— To jest pytanie z podręcznika dla zaawansowanych. Najlepiej wtedy zsiąść i odwrócić go ręcznie.
— Jesteście gotowi?! — ryknął Dibbler przez tubę. — Masz podjechać do namiotu, zeskoczyć z wielbłąda, pokonać wielkich eunuchów, wedrzeć się do środka, wyciągnąć dziewczynę, wskoczyć n; wielbłąda i odjechać. Zrozumiałeś? Dasz radę?
— Jakich wielkich eunuchów? — spytał Victor, wsiadając. Wielbłąd zaczął wolno rozplątywać nogi i podnosić się z piasku. Jeden z wielkich eunuchów nieśmiało podniósł rękę.
— To ja, Morry — powiedział.
— Aha. Cześć, Morry.
— Cześć, Vic.
— I ja, Skallin — dodał drugi wielki eunuch.
— Cześć, Skallin.
— Cześć, Vic.
— Wszyscy na miejsca — polecił Dibbler. — Zaraz… O co chodzi Skallin?
— Tego… Zastanawiałem się, panie Dibbler… Jaka jest moja motywacja w tej scenie?
— Motywacja?
— Tak. Właśnie… Muszę to wiedzieć, rozumie pan.
— To może: wyrzucę cię, jeśli nie zagrasz jak należy? Skallin uśmiechnął się szeroko.
— Słuszna racja, panie Dibbler — stwierdził.
— W porządku — rzucił Dibbler. — Wszyscy gotowi? Kręcimy!
* * *
Złośliwy Psi Syn odwrócił się niezgrabnie, wystawiając nogi pod dziwacznymi wielbłądzimi kątami, po czym ruszył skomplikowanym truchtem.
Korba wykonała obrót…
Powietrze zamigotało.
I Victor się obudził. Przypominało to powolne wynurzanie się z różowego obłoku albo cudowny sen, który — choćby nie wiem jak się starać — ulatnia się z umysłu, kiedy wkracza dzień, i pozostawia tylko dojmujące poczucie straty; człowiek instynktownie wie, że nic, ale to nic, co może go spotkać w ciągu dnia, nie będzie nawet w połowie tak przyjemne jak to we śnie.
Zamrugał. Wizje odpłynęły. Zdał sobie sprawę z bólu mięśni — jakby niedawno je nadwerężył.
— Co się stało? — wymamrotał. Spuścił wzrok.
— Oj — powiedział.
Powierzchnia ledwie okrytego pośladka zajęła miejsce, gdzie uprzednio znajdowała się wielbłądzia szyja. Była to znaczna poprawa.
— Dlaczego leżę na wielbłądzie? — spytała Ginger lodowatym tonem.
— Mnie nie pytaj. A nie chciałaś?
Zsunęła się na piasek i spróbowała poprawić kostium.
W tej właśnie chwili oboje uświadomili sobie, że mają publiczność.
Był Dibbler. Był bratanek Dibblera. Był korbowy. Byli statyści. Byli rozmaici wiceprezesi i inni ludzie, najwyraźniej przywołani do istnienia przez sam fakt kreacji ruchomych obrazków [12] Niektórzy nosili duże notatniki na sztywnych deskach.
. I był Gaspode, Cudowny Pies.
I wszyscy — z wyjątkiem psa, który chichotał — rozdziawiali usta.
Korbowy wciąż kręcił korbą. Wreszcie spojrzał na swą dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, i znieruchomiał.
Dibbler wyrwał się chyba z transu czy też tego, w czym był pogrążony.
— Ho, ho… — powiedział. — Nieźle.
— Magia — szepnął Soli. — Prawdziwa magia. Dibbler szturchnął korbowego.
— Masz to wszystko? — upewnił się.
— Co wszystko? — spytali chórem Ginger i Victor.
Wtedy dopiero Victor zauważył, że Morry siedzi na piasku i ma odłupany spory kawałek ramienia. Skallin nakładał coś do rany. Troll zauważył minę Victora i rzucił mu mdły uśmieszek.
— Myślisz, że jesteś Cohenem Barbarzyńcą, co? — mruknął.
— Właśnie — poparł go Skallin. — Wcale nie musiałeś go tak nazywać, jak nazwałeś. A gdybyś dalej chciał tak fikuśnie machać mieczem, to zażądamy dodatkowego dolara dziennie jako wynagrodzenia za Odłupywanie Różnych Kawałków.
Miecz Victora miał na klindze kilka szczerb. A Victor w żaden sposób nie mógł sobie przypomnieć, skąd się tam wzięły.
— Słuchajcie — rzekł zrozpaczony. — Niczego tu nie rozumiem. Nikogo nijak nie nazywałem. Czy zaczęliśmy już kręcić?
— Siedzę spokojnie w namiocie, a w następnej chwili oddycham wielbłądzią sierścią — rzekła nadąsana Ginger. — Czy za wiele wymagam, kiedy chcę się dowiedzieć, co się dzieje?
Zdawało się, że nikt ich nie słucha.
— Dlaczego nie ma sposobu, żeby dołączyć dźwięk? — narzekał Dibbler. — To był świetny dialog. Nie zrozumiałem ani słowa, ale dobry dialog umiem rozpoznać od razu.
— Papugi — odparł spokojnie korbowy. — Takie zwykłe howondalandzkie zielone. Zadziwiające ptaki. Mają pamięć jak słonie. Wystarczy zebrać parę tuzinów różnej wielkości, a mamy pełny zestaw wokalny…
Pogrążyli się w technicznej dyskusji.
Victor zsunął się z grzbietu wielbłąda i przemknął pod jego szyją, żeby dotrzeć do Ginger.
— Posłuchaj — szepnął z naciskiem. — To zupełnie tak jak poprzednio. Tylko mocniej. Jak we śnie. Korbowy zaczął robić obrazki, a reszta była jak sen.
Читать дальше