— Mag miał rację. Ona była martwa. Nie dziwię się, że wciąż masz nadzieję, ale naprawdę potrafię odróżnić tych, którzy nie żyją.
— Nie, nie potrafisz. Pamiętam, parę lat temu przybiegłaś do mnie we łzach, a okazało się, że ona tylko Pożyczała. Wtedy zaczęła używać tej kartki.
— Ale…
— Nie była pewna, co się stanie — powiedziała niania. — To mi wystarczy.
— Nianiu…
— Nigdy nie wiesz, dopóki się nie przyjrzysz — rzekła niania Ogg, wykładając swą własną Zasadę Nieoznaczoności.
Kopniakiem otworzyła drzwi do wielkiego holu.
— Co się tu dzieje?
Ridcully poderwał się z fotela, wyraźnie zakłopotany.
— Pomyślałem, że może nie należy zostawiać jej teraz samej…
— Coś podobnego! — Niania objęła spojrzeniem żałobną scenę. — Świece i lilie… Założę się, że kwiaty sam pan pozrywał w ogrodzie. A potem zamknął ją pan w murach.
— No…
— I nikt nawet nie pomyślał, żeby zostawić otwarte choć jedno okno! Czy pan ich nie słyszy, panie magu?
— Czego nie słyszę?
Niania rozejrzała się szybko i chwyciła srebrny lichtarz.
— Nie!
Magrat wyrwała go z jej dłoni.
— Tak się składa… — wzięła zamach — …że to już prawie… — wymierzyła — …mój zamek.
Lichtarz pofrunął, wirując w powietrzu. Trafił w wielki witraż pośrodku ściany.
Jasne światło słońca sięgnęło stołu, poruszając się wyraźnie w powolnym polu magicznym Dysku. A w jego promieniach, niczym piasek przez lejek, kaskadą spłynęły pszczoły.
Rój osiadł na głowie babci Weatherwax niby bardzo niebezpieczna peruka.
— Co wy… — zaczął Ridcully.
— Będzie się przechwalać przez całe tygodnie — stwierdziła niania. — Nikt jeszcze nie dokonał tego z pszczołami. Ich umysł jest wszędzie, rozumie pan? Nie w jednej pszczole, ale w całym roju.
— Co pani…
Babcia Weatherwax poruszyła palcami. Drgnęły jej powieki. Bardzo powoli usiadła. Z pewnym wysiłkiem skupiła wzrok na Magrat i niani Ogg.
— Chzzzę buzzzzkiet kwiazzztów, garnek mzzzziodu i kogozzzś do uzzzżądlenia.
— Przyniosłam cukiernicę, Esme — poinformowała niania.
— Dodaj trochę wozzzzdy i wylej dla nich na zzzztół. Spojrzała tryumfalnie, gdy niania Ogg wybiegła.
— Zzzzrobiłam to zzzz pszzzczołami. Nikt nie potrafi zzzz pszzzczołami, a ja tak! Potem umyzzzł czzzłowiekowi fruwa na wszzzyzzztkie zzzztrony! Trzzzeba być naprawdę dobrym, żzzeby się udało zzz pszzzczołami.
Niania Ogg wróciła i rozlała na blacie cukrowy syrop. Rój wylądował.
— Ty żyjesz? — wykrztusił Ridcully.
— Oto zzzalety uniwerzzzyteckiego wykszzztałcenia — mruknęła babcia, masując sobie ramiona. — Wyzzztarczy, że się siedzzzzi i rozzzmawia przezzzz pięć minut, a już potrafią odgadnąć, żzze czzzłowiek żzzzzyje.
Niania Ogg podała jej kubek wody. Przez moment wisiał w powietrzu, po czym rozbił się o podłogę, ponieważ babcia próbowała go chwycić piątą nogą.
— Przzzepraszzzzam.
— Wiedziałam, że nie byłaś pewna — powiedziała niania.
— Pewna. Oczzzywiście, żzze byłam pewna. Nie miałam zzzupełnie żzzadnych wątpliwości.
Magrat przypomniała sobie testament.
— Nie wątpiłaś? Ani przez chwilę?
Babcia Weatherwax miała dość przyzwoitości, by nie patrzeć jej w oczy. Zamiast tego zatarła ręce.
— Co się dzzziało, kiedy mnie nie było?
— No wiesz — zaczęła niania. — Magrat walczyła z…
— Och, wiedziałam, że to zzzrobi. Zzzałatwiliście już ślub?
— Ślub? — Cała trójka wymieniła zdumione spojrzenia.
— Oczywiście, że nie! — zawołała Magrat. — Brat Perdore ze Zdziwionych Dnia Dziewiątego miał przeprowadzić ceremonię, ale jakiś elf go dopadł. Zresztą ludzie i tak…
— Żadnych usprawiedliwień — oświadczyła stanowczo babcia. — Zresztą starszy mag może bez żadnego kłopotu zająć się ceremonią. Mam rację?
— Ja… Ja… Chyba tak — przyznał Ridcully, który zaczynał nie nadążać za wydarzeniami na świecie.
— Słusznie. Mag to w końcu kapłan, tyle że bez boga i bez wilgotnych dłoni.
— Ale przecież połowa gości uciekła! — zawołała Magrat.
— Zagonimy nowych.
— Pani Scorbic nie zdąży z przyjęciem weselnym!
— Będziesz jej musiała nakazać.
— Nie ma druhen!
— Wystarczymy my dwie.
— Ani sukni!
— A co masz na sobie?
Magrat spojrzała na pordzewiałą kolczugę, oblepiony błotem pancerz i kilka wilgotnych strzępków białego jedwabiu, który wisiał na metalu jak podarty kasak.
— Jak dla mnie, wyglądasz całkiem dobrze — uznała babcia. — Niania zajmie się fryzurą.
Magrat odruchowo zdjęła z głowy skrzydlaty hełm i przygładziła włosy. Drobne gałązki i kawałki wrzosu wplątały się w nie z łamiącą grzebienie złożonością. Jej fryzura nigdy nie wyglądała dobrze nawet przez pięć minut, ale teraz przypominała raczej ptasie gniazdo.
— Myślę, że je tak zostawię — powiedziała. Babcia z aprobatą kiwnęła głową.
— Bardzo słusznie — stwierdziła. — Nieważne, co masz, ale jak to zdobyłaś. W takim razie jesteśmy właściwie gotowe. Niania szepnęła jej coś do ucha.
— Co? A tak. Gdzie pan młody?
— Jest trochę nieswój — poskarżyła się Magrat. — Nie wiem, co mu się stało.
— To całkiem normalne — zapewniła ją niania. — Po wieczorze kawalerskim.
* * *
Były też inne trudności.
— Potrzebny jest pierwszy drużba.
— Uuk. — Dobrze, ale przynajmniej włóż coś na siebie.
* * *
Pani Scorbic, kucharka, założyła swe potężne, różowe ramiona na piersi. — To niemożliwe — oznajmiła stanowczo.
— Myślałam, że może jakieś sałatki, tarty, jakieś lekkie… — zaczęła prosząco Magrat.
Pani Scorbic dumnie wysunęła pokryty szczeciną podbródek.
— Elfy wywróciły całą kuchnię do góry nogami — wyjaśniła. — Parę dni będę musiała tu robić porządek. Zresztą wszyscy wiedzą, że surowe jarzyny szkodzą, a ja nie chcę mieć nic wspólnego z tymi jajecznymi zapiekankami.
Magrat spojrzała błagalnie na nianię Ogg; babcia Weatherwax poszła do ogrodu, by usunąć z organizmu skłonność do wtykania nosa w kwiaty.
— Nic nie poradzę — zastrzegła się niania. — To nie moja kuchnia, kochana.
— Nie. Jest moja. Robię tu za kucharkę od lat — oświadczyła pani Scorbic. — Wiem, jak się co podaje i żadna koza nie będzie się rządzić w mojej własnej kuchni.
Magrat przygarbiła się, załamana. Niania Ogg stuknęła ją w ramię.
— Myślę, że teraz może ci się przydać — stwierdziła i wręczyła jej skrzydlaty hełm.
— Król zawsze był zadowolony z… — zaczęła pani Scorbic. Coś szczęknęło. Pani Scorbic spojrzała wzdłuż łożyska kuszy prosto w zimne oczy Magrat.
— Do roboty! — powiedziała cicho królowa Lancre. — Zrób mi tarte.
* * *
Verence siedział w nocnej koszuli, z głową opartą na dłoniach. Niewiele pamiętał z minionej nocy oprócz uczucia chłodu. I nikt jakoś nie chciał mu nic zdradzić.
Cicho zgrzytnęły otwierane drzwi.
Uniósł głowę.
— Cieszę się, że już wstałeś — powitała go babcia Weatherwax. — Przyszłam pomóc ci się ubrać.
— Przejrzałem garderobę — odparł Verence. — Elfy… to były elfy, prawda? Splądrowały tu wszystko. Nie mam co na siebie włożyć.
Babcia rozejrzała się, po czym sięgnęła do niskiego kufra i otworzyła wieko. Zabrzmiał cichy brzęk dzwoneczków, błysnęła czerwień i żółć.
Читать дальше