Kwestor i bibliotekarz podeszli do niego i razem obserwowali kołyszący się gwóźdź.
— Niech to licho! — zaklął Myślak i puścił sznurek. Gwóźdź uderzył o kamień z cichym „plink!”.
Myślak zwrócił się do kolegów z udręczonym wyrazem twarzy człowieka, który ma do rozmontowania całą ogromną, wirującą machinę wszechświata, a jako jedyne narzędzie wykrzywiony spinacz.
— Cześć, słoneczko! — zawołał kwestor, który czuł się prawie radośnie dzięki świeżemu powietrzu i braku krzyków.
— Głazy… Po co w ogóle zajmuję się tymi bryłami kamienia? Czy kiedykolwiek coś komuś powiedziały? — zapytał Myślak. — Wie pan, kwestorze, czasami mam uczucie, że przede mną rozpościera się wielki ocean prawdy, a ja siedzę na plaży i… i bawię się kamykami.
Kopnął kamień.
— Ale pewnego dnia nauczymy się po nim żeglować. — Westchnął. — Chodźcie. Powinniśmy już wracać do zamku.
Bibliotekarz patrzył, jak dołączają do procesji zmęczonych ludzi wlokących się wolno przez dolinę. Potem kilka razy odciągnął gwóźdź i obserwował, jak leci z powrotem do kamienia.
— Uuk.
Spojrzał prosto w oczy Jasona Ogga.
Ku zdumieniu Jasona, orangutan mrugnął porozumiewawczo. Czasami, kiedy naprawdę dobrze przyjrzymy się kamieniom, możemy odkryć coś na temat oceanu.
* * *
Zegar tykał.
W chłodnym mroku przedświtu, w chatce babci Weatherwax niania Ogg otworzyła pudełko.
Wszyscy w Lancre wiedzieli o tajemniczym pudełku Esme Weatherwax. Plotki na przemian głosiły, że zawiera księgi zaklęć, nieduży prywatny wszechświat, leki na wszystkie choroby, historie zaginionych lądów i kilka ton złota, co jest niezłym wynikiem jak na przedmiot o długości poniżej stopy. Nawet niania Ogg nie wiedziała nic o zawartości — z wyjątkiem testamentu.
Była trochę rozczarowana, choć wcale nie zaskoczona, kiedy w pudełku nie znalazła nic ciekawszego niż kilka dużych kopert, plik listów i zbiór całkiem zwyczajnych drobiazgów na dnie.
Wyjęła papiery. Pierwsza koperta była zaadresowana do niej i miała napis: „Dla Gythy Ogge, Przeczytay Zaraz”.
Druga była trochę mniejsza i podpisana: „Testament Esmeraldy Weatherwax, zmarłej w wigilię Nocy Letniej”.
Pod nimi leżał plik listów przewiązanych sznurkiem. Były bardzo stare; kiedy Magrat wzięła je do ręki, ukruszyło się kilka skrawków pożółkłego papieru.
— To listy do niej — powiedziała.
— Co w tym dziwnego? Każdy może dostawać listy.
— I jeszcze to wszystko pod spodem — dodała Magrat. — Wygląda jak kamyki.
Podniosła jeden.
— Ten ma taką skręconą skamielinę — zauważyła. — A ten… przypomina czerwoną skałę, z której zrobieni są Tancerze. Igła się do niego przyczepiła. Dziwne.
— Nasza Esme zawsze zwracała uwagę na szczegóły. Taka już była. Próbowała zajrzeć do wnętrza rzeczy.
Obie umilkły na chwilę; cisza oplatała je z wolna, a ciche tykanie zegara cięło ją delikatnie na fragmenty.
— Nie sądziłam, że kiedyś będę to robiła — odezwała się po chwili Magrat. — Nie myślałam, że będę czytała jej testament. Wierzyłam chyba, że będzie żyła wiecznie.
— Cóż, tak bywa — odparła niania Ogg. — Tempus fuggit.
— Nianiu…
— Słucham, kochanie?
— Czegoś nie rozumiem. Była twoją przyjaciółką, a nie wyglądasz na… na bardzo zmartwioną.
— Wiesz, pochowałam paru mężów i jedno czy dwoje dzieci. Człowiek się przyzwyczaja. Zresztą jeśli nawet nie trafiła do lepszego świata, to na pewno już próbuje go poprawić.
— Nianiu…
— Słucham, kochanie.
— Czy wiesz coś o liście?
— Jakim liście?
— Do Verence’a.
— Nic nie wiem o liście do Verence’a.
— Musiał go dostać całe tygodnie przed naszym powrotem. Musiała go wysłać, zanim jeszcze dotarłyśmy do Ankh-Morpork.
Niania Ogg wyglądała — o ile Magrat mogła to ocenić — na szczerze zdumioną.
— Do licha — powiedziała Magrat. — Chodzi mi o ten list. — Wyjęła go spod pancerza. — Widzisz? Niania Ogg zaczęła czytać.
„Drogi sire, chcę poinformować, iże Magrat Garlick do Lancre powraca w bądź około Wtorku Ślepego Prosięcia. Yest onaż Zmokłą Kurą, ale czysta yest i Zęby ma Zdrowe. Yeśli życzysz sobie poślubić yą, zacznij więc sprawy załatwiać beze zwłoki, bo gdy zwykle oświadczysz się i podobne, prawdziwy Taniec onaż zacznie, albowiem nikt lepiey od Magrat nie potrafi przeszkadzać sobie w życiu. Sama nie wie, czegóż by chciała. Tyś Królem yest i czynić możesz, co zechcesz. Musisz postawić yą przede Fate Accompli. PS. Słyszałam, iże mówi się o nałożeniu podatku na czarownice. Żaden Król Lancre nie próbował tego od wielu lat. Korzystay więc z ich przykładu. Oddanaż i w zdrowiu dobrem (chwilowo). ŻYCZLIWA.”
Tykanie zegara przeszywało koc ciszy.
Niania Ogg obejrzała się, by zerknąć na tarczę.
— Ona to zorganizowała — powiedziała Magrat. — Sama wiesz, jaki jest Verence. Przecież nawet nie próbowała specjalnie ukryć, kto pisze. Prawda? Wróciłam i wszystko już było załatwione…
— A co byś zrobiła, gdyby nic nie było załatwione? — spytała niania. Magrat zaniemówiła na moment.
— No więc… Ja… Przecież gdyby on… Ja bym…
— Wychodziłabyś dzisiaj za mąż, tak? — Niania mówiła teraz z roztargnieniem, jakby myślała o czymś innym.
— No, to zależy od…
— Ale chcesz tego?
— Hm… tak, oczywiście, ale…
— No to ślicznie — podsumowała niania głosem, jakiego używała w rozmowach z dziećmi.
— Tak, ale ona pchnęła mnie do tego, i zamknęła mnie w zamku, a ja miałam tego…
— Byłaś tak wściekła, że stanęłaś do walki z Królową. Uderzyłaś ją. Dobra robota. Dawna Magrat by się na to nie odważyła, prawda? Esme zawsze dostrzegała sedno spraw. A teraz wyjrzyj no za kuchenne drzwi, kochana, i zobacz, czy znajdziesz zapas drewna.
— Ale ja jej nienawidziłam, nienawidziłam, a teraz ona nie żyje!
— Tak, kochanie. Idź i sprawdź, ile jest opału.
Magrat otworzyła usta, by wyrzucić z siebie: „Tak się składa, że jestem tu prawie królową”, ale zrezygnowała. Zamiast tego wstała z godnością i wyszła na podwórze.
— Stos drewna jest całkiem wysoki — oznajmiła, kiedy wróciła i wytarła nos. — Wygląda, jakby niedawno go ułożyła.
— A wczoraj nakręciła zegar — dodała niania. — Puszka z herbatą też jest pełna, przed chwilą sprawdziłam.
— I co?
— Nie była pewna — mruknęła niania. — Hm.
Otworzyła zaadresowaną do siebie kopertę. Była większa i bardziej płaska od tej, która kryła testament. Zawierała pojedynczy arkusz kartonu.
Niania przeczytała i upuściła go na stół.
— Chodźmy! — powiedziała. — Nie ma wiele czasu.
— Co się stało?
— Zabierz cukiernicę! — Niania szarpnięciem otworzyła drzwi i pobiegła do miotły. — No chodź!
Magrat podniosła kartkę. Napis był znajomy, widziała go już wiele razy, kiedy niezapowiedziana odwiedzała chatkę babci. Brzmiał:
NIE JESTEM MARTFA.
* * *
— Stój! Kto idzie?
— Co robisz na straży z ręką na temblaku, Shawn?
— Obowiązek wzywa, mamo.
— W takim razie wpuść nas natychmiast.
— A jesteś Przyjacielem czy Wrogiem, mamo?
— Shawn, jest tu ze mną prawie królowa Magrat!
— Tak, ale musicie…
— Natychmiast!
— Ojej, mamo!
* * *
Magrat usiłowała dotrzymać kroku biegnącej po korytarzach niani.
Читать дальше