— On się tak nie nazywa — zauważyła.
Babcia Weatherwax rzuciła jej kolejny promienny uśmiech.
— Zobaczymy — rzekła. — Jest teraz dużo więcej ludzi, a wielu mieszka w miastach i nie ma pojęcia o elfach. Żelazo mają w głowach. Spóźniłaś się.
— Nie — odparła Królowa. — Ludzie zawsze nas potrzebują.
— Wcale nie. Czasami was pragną. To co innego. Ale wy możecie im dać tylko złoto, które znika o świcie.
— Niektórzy powiedzieliby, że złoto na jedną noc to i tak dużo.
— Nie.
— Jest lepsze od żelaza, ty durna starucho, głupi dzieciaku, który zestarzał się i nie dokonał niczego, jest nikim.
— Nie. Złoto jest tylko miękkie i błyszczące. Ładnie wygląda, ale nie ma z niego pożytku. — Głos babci wciąż był spokojny, obojętny. — To jest prawdziwy świat, madame. Tego musiałam się nauczyć. I żyją tu prawdziwi ludzie. Nie masz do nich prawa. Ludzie mają dość roboty z byciem ludźmi. Nie potrzebują was, puszących się dookoła z waszymi błyszczącymi włosami, błyszczącymi oczami i błyszczącym złotem, idących na ukos przez życie, wiecznie młodych, wiecznie rozśpiewanych i niezdolnych niczego się nauczyć.
— Nie zawsze tak uważałaś.
— To było dawno temu. I wiedz, moja pani, że mogę być staruchą, mogę być wiedźmą, ale nie jestem głupia. A ty nie jesteś żadną boginią. Nic nie mam przeciwko bogom i boginiom, byle znali swoje miejsce. To muszą być te bóstwa, które stwarzamy sami. Możemy rozebrać je na części, kiedy już nie są potrzebne. Rozumiesz? Elfy daleko stąd, w krainie czarów… Możliwe, że ludzie potrzebują ich, by przetrwać czas żelaza… Ale nie pozwolę na elfy tutaj. Budzicie w nas pragnienie tego, czego nie możemy zdobyć; to, co nam dajecie, jest nic niewarte, to, co bierzecie, jest wszystkim, a nam pozostaje tylko zimne zbocze, pustka i śmiech elfów.
Nabrała tchu.
— Więc wynoście się!
— Spróbuj nas zmusić, stara kobieto.
— Miałam nadzieję, że to powiesz.
— Nie chcemy całego świata. To małe królestwo wystarczy. I weźmiemy je, czy nas zechce, czy nie.
— Po moim trupie.
— Jeśli taki jest warunek…
Królowa uderzyła mentalnie, jak kot.
Babcia Weatherwax skrzywiła się i odchyliła głowę.
— Madame?
— Słucham? — rzuciła Królowa.
— Nie obowiązują żadne reguły, prawda?
— Reguły? A co to są reguły?
— Tak myślałam — stwierdziła babcia. — Gytho Ogg! Niania zdołała jakoś odwrócić głowę.
— Tak, Esme?
— Moje pudełko. Wiesz które. To w komodzie. Będziesz wiedziała, co robić.
Babcia uśmiechnęła się. Królowa zatoczyła się w bok, jakby ktoś ją uderzył.
— Czegoś się nauczyłaś — syknęła.
— Tak. Wiesz, że nigdy nie wkroczyłam do kręgu. Domyślałam się, dokąd to prowadzi. Dlatego musiałam się uczyć. Przez całe życie. Trudniejszym sposobem. A trudniejszy sposób rzeczywiście jest trudny, ale nie tak jak ten łatwy. Nauczyłam się. Od trolli, od krasnoludów i od ludzi. Nawet od kamieni.
Królowa zniżyła głos.
— Nie zostaniesz zabita — szepnęła. — To ci obiecuję. Będziesz żyła. Będziesz się ślinić, bełkotać i robić pod siebie, będziesz chodzić od drzwi do drzwi i błagać o resztki. A wszyscy powiedzą: oto idzie stara wariatka.
— Już teraz to mówią — mruknęła babcia Weatherwax. — Myślą, że nie słyszę.
— Ale wewnątrz… — Królowa nie zwracała uwagi na jej słowa. — Wewnątrz zatrzymam cząstkę ciebie, która będzie wyglądać przez twoje oczy i widzieć, czym się stałaś. Nikt ci nie pomoże. — Jej oczy stały się dwoma punktami gorejącej nienawiści. — Żadnej litości dla starej wariatki. Zobaczysz, co musisz jeść, żeby przeżyć. A my będziemy z tobą przez cały czas, w twoim umyśle, tylko po to, żeby ci przypominać. Mogłaś być wielka, mogłaś tak wiele dokonać. Gdzieś w głębi będziesz o tym pamiętać i w ciemne noce będziesz błagała elfy o milczenie.
Królowa nie spodziewała się tego — babcia Weatherwax błyskawicznie wyciągnęła rękę z wiszącymi kawałkami sznurka i uderzyła ją w twarz.
— Ty chcesz mi grozić? — zapytała. — Mnie, która się starzeje? Królowa wolno uniosła dłoń do czerwonych śladów na policzku. Elfy naciągnęły łuki, czekając na rozkaz.
— Wracaj — powiedziała babcia. — Możesz uważać się za boginię, ale nie wiesz niczego, madame, niczego! Co nie umiera, nie żyje. Co nie żyje, to się nie zmienia. Co się nie zmienia, to się nie uczy. Najmniejsze stworzenie ginące wśród trawy wie więcej od ciebie. Masz rację. Jestem starsza. Ty żyłaś dłużej ode mnie, ale ja jestem starsza od ciebie. I lepsza od ciebie. Ale wiesz, madame, to wcale nietrudne.
Królowa zaatakowała wściekle.
Odbita moc psychicznego ciosu powaliła nianię Ogg na kolana. Babcia Weatherwax zamrugała.
— To było niezłe — wychrypiała. — Ale nadal stoję, nadal nie uklękłam. I wciąż mam dość siły…
Elf przewrócił się bezwładnie. Tym razem nawet Królowa się zachwiała.
— Nie mam czasu na te zabawy — rzekła i pstryknęła palcami. Przez chwilę nic się nie działo. Królowa obejrzała się na swoje elfy.
— Nie mogą wystrzelić — wyjaśniła babcia. — Zresztą nie chcesz tego, prawda? Taki zwykły koniec?
— Nie możesz powstrzymywać ich wszystkich! Nie masz takiej mocy!
— Chcesz się przekonać, madame, jaką mam moc? Tutaj, na trawie Lancre?
Zrobiła krok do przodu. Moc iskrzyła w powietrzu. Królowa musiała się cofnąć.
— Na moim gruncie? — spytała babcia.
Znów uderzyła Królową w twarz, niemal delikatnie.
— Co się dzieje? — zdziwiła się. — Nie potrafisz mi się oprzeć? Gdzie jest twoja moc, madame? Zbierz siły, madame!
— Ty durna starucho!
Poczuły to wszystkie żywe istoty w promieniu mili. Małe stworzonka zginęły. Ptaki po spiralach spadały z nieba. Elfy i ludzie tak samo runęli na ziemię, chwytając się za głowy.
A w ogrodzie babci Weatherwax pszczoły wyfrunęły z uli.
Wylatywały jak dym, zderzając się ze sobą w pośpiechu, by jak najszybciej znaleźć się w powietrzu. Na tle głębokiego brzęczenia trutni słychać było gorączkowe bzykanie robotnic.
Ale głośniejsze od trutni były cienkie piski królowych.
Roje wzniosły się nad polaną, okrążyły ją i poleciały dalej. Dołączały do nich inne, z uli na podwórzach i barci w dziuplach drzew. Niebo pociemniało.
Po chwili w wirującej chmurze objawił się porządek. Trutnie frunęły na skrzydłach, bucząc jak bombowce. Robotnice tworzyły klin zbudowany z tysięcy drobnych ciałek. A na jego ostrzu leciała setka królowych.
Pola leżały ciche, kiedy przefrunął nad nimi rój rojów w kształcie strzały.
Kwiaty stały samotne, zapomniane. Nektar płynął niewypity. Słupki i pręciki mogły teraz same się zapylać. Pszczoły leciały ku Tancerzom.
* * *
Babcia Weatherwax osunęła się na kolana, ściskając rękami głowę. — Nie…
— Ależ tak — powiedziała Królowa.
Esme Weatherwax wyciągnęła ręce przed siebie. Palce miała zakrzywione z wysiłku i z bólu.
Magrat odkryła, że może poruszać oczami. Cała reszta czuła się słaba i bezużyteczna, nawet w kolczudze i pancerzu. Więc to jest to… Słyszała wzgardliwy śmiech ducha królowej Ynci z otchłani tysięcy minionych lat. Ona by się nie poddała. Magrat okazała się kolejną z dziesiątków niemądrych, słabych kobiet, które tylko snuły się w długich sukniach i dbały o przedłużenie dynastii.
Pszczoły spłynęły z nieba…
Читать дальше