Terry Pratchett - Muzyka duszy

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Muzyka duszy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2002, ISBN: 2002, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Muzyka duszy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Muzyka duszy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Inne dzieci dostawały w prezencie cymbałki. Susan musiała tylko prosić dziadka, żeby zdjął kamizelkę…
Tak. Ma Śmierć w rodzinie.
Trudno jest normalnie dorastać, kiedy dziadek jeździ na białym koniu i dzierży kosę — zwłaszcza gdy trzeba przejąć rodzinny interes, a jedyny pomocnik mówi tylko po szczurzemu.
A już szczególnie wtedy, kiedy ma się do czynienia z nową, uzależniającą muzyką, która pojawiła się w Świecie Dysku.
Jest bezprawna. I zmienia ludzi.
Nazywana jest „Muzyką z wykrokiem”.
Ma rytm i można przy niej tańczyć, ale…
Jest… żywa.
I nie chce ucichnąć.

Muzyka duszy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Muzyka duszy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— W czwartek. — Noddy pokiwał głową.

— Dlatego od dzisiaj jesteśmy Ssakiem.

Dibbler przyjrzał się im z uwagą. Tresura niedźwiedzi, napastowanie byków, walki psów i nękanie owiec były obecnie w Ankh-Morpork zabronione, choć Patrycjusz zezwalał na nieograniczone ciskanie owocami w każdego podejrzanego o przynależność do ulicznej trupy aktorskiej. Być może, otwiera to pewne możliwości…

— Zgoda — rzekł. — Możecie zagrać na festiwalu. Potem… zobaczymy.

W końcu, pomyślał, istnieje przecież możliwość, że wciąż będą żywi.

* * *

Jakaś postać wyszła powoli i niepewnie z Ankh na nabrzeże pod Bezprawnym Mostem. Przez chwilę stała nieruchomo. Błoto ściekało z niej, tworząc kałużę pod deskami. Most był wysoki. Budynki stały na nim po obu stronach, pozostawiając tylko dość wąską drogę pośrodku. Mosty były popularnymi lokalizacjami domów mieszkalnych, dysponowały bowiem sprawnym systemem kanalizacji i dostępem do bieżącej wody.

W ciemności pod mostem płonęło czerwone oko ogniska. Postać ruszyła chwiejnie do światła.

Otaczające ogień ciemne sylwetki odwróciły się i wytężyły wzrok, starając się rozpoznać naturę niespodziewanego gościa.

* * *

— To wiejski wóz — stwierdził Buog. — Umiem rozpoznać taki wóz, kiedy go zobaczę. Nawet jeśli go pomalowali na niebiesko. Zresztą jest odrapany. — Tylko na to was stać — odparł Asfalt. — Poza tym narzuciłem świeżego siana.

— Ja żem myślał, że pojedziemy dyliżansem — odezwał się Klif.

— Pan Dibbler mówi, że artyści waszego kalibru nie mogą podróżować środkami publicznymi. Poza tym mówił, że pewnie wolelibyście uniknąć takich wydatków.

— Co o tym myślisz, Buddy? — spytał Buog. On i Klif porozumieli się wzrokiem.

— Założę się — rzekł z nadzieją krasnolud — że gdybyś poszedł do Dibblera i zażądał czegoś lepszego, na pewno byś to dostał.

— Ma koła — zauważył Buddy. — Wystarczy. Wspiął się na wóz i wyciągnął na sianie.

— Pan Dibbler kazał zrobić nowe koszulki — poinformował Asfalt, świadom, że atmosfera nie skrzy się wesołością. — To na tę trasę. Patrzcie, z tyłu jest napisane, gdzie będziecie. Ładne, prawda?

— Tak. Kiedy Gildia Muzykantów wykręci nam głowy w drugą stronę, będziemy mogli przeczytać, gdzie byliśmy — mruknął Buog.

Asfalt strzelił z bata nad końskimi grzbietami. Ruszyły w tempie sugerującym, że mają zamiar utrzymywać je przez cały dzień. I żaden idiota za miękki, żeby właściwie skorzystać z bata, nie zdoła tego zmienić.

* * *

— Demoniszcze, demoniszcze! Paskudny gostek, powiadam. Żółty głaszcz, ot co. Dziesięć tysięcy lat! Demoniszcze! DOPRAWDY? Śmierć odprężył się.

Wokół ognia siedziało sześciu mężczyzn. Byli gościnni. Podawali sobie butelkę. Właściwie była to połówka puszki i Śmierć nie do końca odgadł, co w niej jest. Ani w kociołku, który bulgotał nad ogniskiem ze starych butów i błota. Nie pytali, kim jest.

Żaden z nich nie miał imienia, o ile zdołał to stwierdzić. Mieli… etykiety, takie jak Powolny Ken, Kaszlak Henry czy Paskudny Stary Ron. Etykiety mówiły coś o tym, kim są, ale nic o tym, kim byli.

Puszka dotarła do niego. Możliwie taktownie przekazał ją dalej i wyciągnął się wygodnie.

Ludzie bez imion. Ludzie równie niewidoczni jak on. Ludzie, dla których Śmierć zawsze pozostaje otwartą możliwością.

Może zatrzymać się wśród nich na jakiś czas.

* * *

— Darmowa muzyka — warknął pan Clete. — Darmowa! Jaki idiota gra za darmo? Trzeba przynajmniej położyć kapelusz, żeby ludzie rzucili czasem miedziaka. Inaczej jaki to ma sens? Wpatrywał się w rozłożone przed sobą papiery tak długo, że Satch-mon chrząknął uprzejmie.

— Myślę — wyjaśnił pan Clete. — Ten przeklęty Vetinari… Powiedział, że egzekwowanie praw gildii należy do samej gildii.

— Słyszałem, że wyjeżdżają z miasta — powiedział Satchmon. — W trasę. Na prowincję. Tam nie działa nasze prawo.

— Prowincja… — powtórzył pan Clete. — Tak. Niebezpieczne miejsce, taka prowincja.

— Zgadza się — przyznał Satchmon. — Na przykład rosną tam rzepy.

Wzrok pana Clete’a padł na księgi obrachunkowe gildii. Nie po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że zbyt wielu ludzi pokłada ufność w żelazie i stali, gdy tymczasem jedną z najskuteczniejszych broni jest złoto.

— Czy pan Downey nadal przewodniczy Gildii Skrytobójców?

— zapytał.

Pozostali muzycy nagle okazali nerwowość.

— Skrytobójcy? — powtórzył Herbert „Klawesyn” Szurnoog.

— Nie wydaje mi się, byśmy kiedykolwiek wzywali na pomoc skrytobójców. To przecież sprawa naszej gildii, prawda? Nie możemy pozwolić, żeby wtrącała się inna gildia.

— Zgadza się — przyznał Satchmon. — Do czego by to doszło, gdyby ludzie się dowiedzieli, że wykorzystujemy skrytobójców?

— Mielibyśmy o wiele więcej członków — odparł rzeczowo pan Clete. — I pewnie moglibyśmy podnieść składkę. Hat. Hat. Hat.

— Jedną chwileczkę — zaprotestował Satchmon. — Nie mam nic przeciwko zajmowaniu się ludźmi, którzy nie chcą wstąpić. To właściwe podejście gildii. Ale skrytobójcy… no cóż…

— Co cóż? — spytał pan Clete.

— Oni… oni zabijają ludzi.

— Chcesz darmowej muzyki?

— Oczywiście, że nie chcę…

— Nie pamiętam takich oporów z twojej strony, kiedy skakałeś w zeszłym miesiącu po palcach ulicznego skrzypka.

— No tak, rzeczywiście, ale to nie było, no, skrytobójstwo. Znaczy, mógł potem odejść. No dobrze, odczołgać się. I nadal mógł zarabiać na życie, chociaż owszem, nie w sposób wymagający użycia rąk, ale zawsze.

— A ten chopak z piszczałką? Ten, który wygrywa nutę za każdym razem, kiedy mu się odbije?

— Tak, ale to nie to są…

— Znasz Wheedowna, który wyrabia gitary? — zapytał pan Clete. Ta nagła zmiana tematu rozmowy wytrąciła Satchmoria z równowagi.

— Słyszałem, że sprzedaje tyle gitar, jakby świat miał się skończyć w tym tygodniu — w)jaśnił pan Clete. — A nie widzę wzrostu liczby nowych członków. A wy?

— No…

— Kiedy ludzie wbiją sobie do głowy, że mogą słuchać muzyki za darmo, gdzie to się wszystko skończy?

Spojrzał groźnie na dwóch pozostałych.

— Nie wiem, panie Clete — odparł posłusznie Szurnoog.

— Otóż to. A Patrycjusz był ze mną ironiczny. Nie pozwolę na to po raz drugi. Przyszła pora na skrytobójców.

— Sądzę, że nie powinniśmy zabijać ludzi — nie ustępował Satchmon.

— Nie chcę już o tym słyszeć — przerwał mu pan Clete. — To sprawa gildii.

— Ale to nasza gildia…

— No właśnie! A więc zamknij się. Hat. Hat. Hat.

* * *

Wóz turkotał między nieskończonymi polami kapusty wiodącymi do Pseudopolis.

— Wiecie, byłem już kiedyś w trasie — oświadczył Buog. — Kiedy grałem ze Snorim Snoriskuzynem i jego Mosiężnymi Idiotami. Każda noc w innym łóżku. Po jakimś czasie zapomina się nawet, jaki jest dzień tygodnia.

— A jaki jest dzień tygodnia? — zapytał Klif.

— Widzicie? A ruszyliśmy w drogę dopiero… ile to? Trzy godziny temu?

— Gdzie się dziś zatrzymamy? — chciał wiedzieć Klif.

— W Scrote — odparł Asfalt.

— Brzmi jak naprawdę ciekawe miejsce.

— Byłem tam już kiedyś, z cyrkiem. Jednokonne miasteczko. Buddy wyjrzał przez burtę wozu, ale nie było to warte wysiłku.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Muzyka duszy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Muzyka duszy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Muzyka duszy»

Обсуждение, отзывы о книге «Muzyka duszy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x