Terry Pratchett - Muzyka duszy

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Muzyka duszy» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2002, ISBN: 2002, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Muzyka duszy: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Muzyka duszy»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Inne dzieci dostawały w prezencie cymbałki. Susan musiała tylko prosić dziadka, żeby zdjął kamizelkę…
Tak. Ma Śmierć w rodzinie.
Trudno jest normalnie dorastać, kiedy dziadek jeździ na białym koniu i dzierży kosę — zwłaszcza gdy trzeba przejąć rodzinny interes, a jedyny pomocnik mówi tylko po szczurzemu.
A już szczególnie wtedy, kiedy ma się do czynienia z nową, uzależniającą muzyką, która pojawiła się w Świecie Dysku.
Jest bezprawna. I zmienia ludzi.
Nazywana jest „Muzyką z wykrokiem”.
Ma rytm i można przy niej tańczyć, ale…
Jest… żywa.
I nie chce ucichnąć.

Muzyka duszy — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Muzyka duszy», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Niesamowite — stwierdził Buog i potykając się, przekroczył próg. Natychmiast ułożył się na podłodze i dopiero wtedy rozejrzał.

— Co to?

— Oberżysta powiedział, że możemy tu zostać za darmo — poinformował Buddy.

— Sraszy bałagan — uznał Buog. — Niech mi ktoś szyniesie miotłę i szotkę do szorowania.

Wtoczył się Asfalt, dźwigając w rękach bagaże, a w zębach worek z kamieniami Klifa.

— To zdumiewające, panie Buddy — powiedział. — Jak pan tak wszedł do tej stodoły i powiedział… Co takiego pan powiedział?

— Odstawimy show tutaj — odparł Buddy i położył się na sienniku.

— Niezwykłe. Musieli się zjeżdżać z całej okolicy. Buddy spojrzał w sufit i zagrał kilka akordów.

— I ten grill! — Asfalt wciąż promieniał entuzjazmem. — Ten sos!

— To mięso! — westchnął Buog.

— Ten węgiel drzewny! — wymruczał zachwycony troll. Wokół ust miał szeroką czarną obwódkę.

— I kto by pomyślał, że można takie piwo uwarzyć z kalafiorów?

— Uderza do głowy.

— Już myślałem, że będziecie mieli trochę kłopotów, zanim zaczęliście grać. — Asfalt wytrząsał karaluchy z kolejnego posłania. — Nie wierzyłem, że zaczną tańczyć.

— Tak — przyznał Buddy.

— I nawet nam nie zapłacili — narzekał Buog.

Padł na ziemię. Po chwili rozległy się chrapania. Jedno z nich brzmiało nieco metalicznie, a efekt ten dodatkowo wzmacniało odbijające się w hełmie echo.

Kiedy wszyscy już spali, Buddy odłożył gitarę na łóżko, cicho otworzył drzwi i wymknął się na schody. Zbiegł na dół, a potem wyszedł w noc.

Byłoby przyjemnie, gdyby na niebie stał księżyc w pełni albo chociaż jako rogalik. Pełnia byłaby lepsza. Świecił jednak tylko półksiężyc, jaki nigdy się nie pojawia na obrazach romantycznych ani okultystycznych, mimo że jest to w rzeczywistości najbardziej magiczna z faz.

Unosił się zapach zwietrzałego piwa, umierającej kapusty, zgaszonego niedawno grilla i niewystarczającej liczby sanitariatów.

Buddy oparł się o stajnię Setha; przechyliła się lekko.

Sprawy wglądały wspaniale, dopóki był na scenie albo — jak dzisiaj wieczorem — na podpartych cegłami starych wrotach stodoły. Wszystko nabierało jaskrawych barw. Wyczuwał pędzące w umyśle, rozpalone do białości obrazy. Ciało sprawiało wrażenie, że stoi w ogniu, ale też — i to jest istotne — jakby powinno stać w ogniu. Czuł, że żyje.

Ale zaraz potem czuł się jak trup.

Kolory pozostawały na świecie i wciąż rozpoznawał je jako kolory, choć zdawało się, że widzi je przez przydymione szkła Klifa. Dźwięki dochodziły jak przez warstwę waty. Grill najwyraźniej był smaczny, miał na to słowo Buoga, ale on sam pamiętał tylko fakturę jedzenia ł właściwie nic więcej.

Jakiś cień przesunął się przez odstęp między dwoma budynkami…

Z drugiej strony jednak on — Buddy — był najlepszy. Wiedział o tym; nie była to kwestia dumy ani arogancji, ale fakt. Czuł, jak muzyka przepływa od niego do słuchaczy…

— Ten? — zapytał cień ukryty przy stajni, gdy Buddy powlókł się rozświetloną księżycem drogą.

— Tak. Najpierw jego, potem do tawerny po dwóch pozostałych. Nawet tego dużego trolla. Mają taki punkt n? karku.

— Ale nie Dibblera?

— To dziwne, ale nie. Nie ma go tutaj.

— Szkoda. Kiedyś kupiłem od niego pasztecika.

— To interesujący pomysł, ale nikt nam nie zapłacił za Dibblera. Skrytobójcy wyjęli noże o ostrzach przyczernionych, by uniknąć zdradliwych błysków.

— Mogę dać panu dwa pensy, jeśli to w czymś pomoże.

— Kusząca propozycja…

Kroki Buddy’ego rozbrzmiewały coraz głośniej. Starszy skrytobójca przycisnął się do ściany. Zacisnął palce na rękojeści noża trzymanego na wysokości pasa. Nikt, kto zna się choć trochę na nożach, nie użyje słynnego pchnięcia znad ramienia, tak lubianego przez ilustratorów. Byłoby to działanie amatorskie i nieskuteczne. Zawodowiec uderza z dołu — droga do serca prowadzi przez żołądek.

Cofnął rękę i napiął mięśnie…

Ktoś podsunął mu pod nos lekko lśniącą błękitem klepsydrę.

LORD ROBERT SELACHII? — odezwał się głos tuż przy jego uchu. TO JEST TWOJE ŻYCIE.

Wytrzeszczył oczy. Trudno byłoby się pomylić co do wyrytego na szkle imienia. Widział każde najmniejsze ziarnko piasku, przesypujące się w przeszłość.

Obejrzał się, raz tylko objął wzrokiem zakapturzoną postać i rzucił się do ucieczki. Jego uczeń oddalił się już na dobre pięćdziesiąt sążni i ciągle przyspieszał.

— Hej! Kto tam jest?

Susan wcisnęła klepsydrę pod szatę i potrząsnęła włosami. Pojawił się Buddy.

— Ty?

— Tak, ja — potwierdziła Susan. Buddy zbliżył się o krok.

— Masz zamiar znowu się rozpłynąć? — zapytał.

— Nie. Prawdę mówiąc, właśnie uratowałam ci życie. Buddy rozejrzał się po pustej drodze.

— Przed czym?

Susan schyliła się i podniosła nóż o czarnym ostrzu.

— Przed tym.

— Wiem, że już cię o to pytałem, ale kim jesteś? Chyba nie moją wróżką chrzestną?

— Sądzę, że one są o wiele starsze. — Susan cofnęła się. — A także o wiele milsze. Naprawdę nie mogę ci więcej powiedzieć. Nie powinieneś nawet mnie widzieć. Nie powinno mnie tu być. Żadne…

— Nie chcesz mnie chyba znowu namawiać, żebym przestał grać? — spytał gniewnie Buddy. — Bo i tak nie przestanę! Jestem muzykiem! Jeśli nie będę grał, to czym się stanę? Równie dobrze mógłbym umrzeć. Rozumiesz to? Muzyka jest moim życiem!

Znów zbliżył się o kilka kroków.

— Dlaczego za mną chodzisz? Asfalt uprzedzał, że pojawią się takie dziewczyny jak ty.

— O co ci chodzi, na miłość bogów? Jakie „dziewczyny jak ja”?

— Podążają za artystami i muzykami, z powodu, no wiesz, blasku i uroku.

— Blask i urok? Cuchnący wóz i karczma śmierdząca cebulą? Buddy uniósł ręce.

— Posłuchaj — rzekł z naciskiem. — Radzę sobie. Pracuję, ludzie mnie słuchają… Nie potrzebuję pomocy, rozumiesz? Mam już dość zmartwień, więc proszę, wynieś się z mojego życia.

Zatupały czyjeś stopy i pojawił się Asfalt, a za nim pozostali członkowie grupy.

— Gitara jęczała — wyjaśnił Asfalt. — Nic ci nie jest? — Lepiej ją zapytajcie — burknął niechętnie Buddy. Cała trójka spojrzała wprost na Susan.

— Kogo? — zdziwił się Klif.

— Stoi przecież przed wami!

Buog pomachał krótką ręką, mijając Susan o parę cali.

— To na pewno kapusta — szepnął Klif do Asfalta. Susan wycofała się cicho.

— Jest przecież tutaj! A teraz odchodzi, nie widzicie?

— Oczywiście, oczywiście… — Buog ujął Buddy’ego za rękę. — Odchodzi teraz, więc szczęśliwej drogi, a ty wracaj…

— Teraz wsiada na wielkiego konia…

— Tak, tak. Wielki czarny koń. — Jest biały, idioto!

Odciski kopyt na ziemi płonęły przez chwilę czerwienią, po czym rozpłynęły się z wolna.

— Jużjej nie ma. Grupa z Wykrokiem wpatrywała się w noc.

— Tak, teraz widzę, kiedy żeś mi już pokazał — zapewnił Klif.

— To ten koń, którego tam nie ma. Jasne.

— Tak właśnie z całą pewnością wygląda koń, który odjechał — ostrożnie uspokajał Buddy’ego Asfalt.

— Nikt jej nie widział? — nie dowierzał Buddy, kiedy delikatnie sterowali nim przez szarość przedświtu.

— Słyszałem, że za muzykami, ale naprawdę dobrymi muzykami, biegają dookoła takie półnagie kobiety zwane muzami — powiedział Buog.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Muzyka duszy»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Muzyka duszy» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Muzyka duszy»

Обсуждение, отзывы о книге «Muzyka duszy» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x