— Może nie jest zła, ale nie jest właściwa. Nie tutaj i nie teraz.
— Możliwe, ale radzę z nią sobie.
— Nie możesz sobie z nią poradzić. To ona radzi sobie z tobą.
— A w ogóle to kim ty jesteś, żeby się rządzić? Nie muszę przyjmować pouczeń od Wróżki Zębuszki!
— Słuchaj, przecież ona cię zabije! Jestem tego pewna!
— Więc powinienem przestać grać, tak? Susan zawahała się.
— Nie, właściwie nie. Bo wtedy…
— A niby czemu mam słuchać tajemniczych okultystycznych kobiet? Ty prawdopodobnie w ogóle nie istniejesz! I możesz sobie lecieć z powrotem do swojego zaczarowanego zamku! Jasne?
Susan na moment odjęło mowę. Pogodziła się już z nieodwracalną tępotą większej części ludzkości, zwłaszcza tej połowy, która chodzi twardo i goli się rankiem, ale poczuła się też urażona. Nikt jeszcze nigdy nie rozmawiał w ten sposób ze Śmiercią. A jeśli nawet, to krótko.
— No dobrze. — Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia. — Ale spotkamy się znowu i… i wtedy ci się to nie spodoba. Ponieważ, powiem ci szczerze, tak się składa, że jestem…
Jej twarz zmieniła się nagle. Miała wrażenie, że spada w przepaść, a jednocześnie stoi nieruchomo. Pokój przepłynął obok niej i zniknął w ciemności, wirując wokół przerażonej twarzy Buddy’ego.
Ciemność eksplodowała i pojawiło się światło.
Światło cieknących świec.
* * *
Buddy pomachał ręką w pustej przestrzeni, gdzie przed chwilą stała Susan.
— Jesteś tu jeszcze? Gdzie zniknęłaś? Kim jesteś?!
* * *
Klif rozejrzał się.
— Zdawało mi się, że żem coś słyszał — wymamrotał. — Zauważył żeś pewno, że niektóre instrumenty to nie były normal…
— Wiem — przerwał mu Buog. — Żałuję, że nie spróbowałem tego szczurzego fletu. Zgłodniałem trochę.
— Znaczy, to były mity…
— Tak.
— No to jak to się stało, że trafiły do sklepu z używanym sprzętem muzycznym?
— Nigdy nie zastawiłeś swoich kamieni?
— Pewno — odparł Klif. — Każdy to robi od czasu do czasu. Bywa, że nic innego ci nie zostaje, jeżeli chcesz zobaczyć następny posiłek.
— No i masz. Sam sobie odpowiedziałeś. To coś, co każdy pracujący muzyk w końcu zrobi, wcześniej czy później.
— Niby tak… ale to coś, co Buddy… wiesz, to miało wypisany numer jeden…
— Tak.
Buog przyjrzał się tabliczce z nazwą ulicy.
— Chytrych Rzemieślników — przeczytał. — Jesteśmy na miejscu. Patrz, połowa warsztatów jest ciągle otwarta, nawet o tej porze. — Poprawił worek na ramieniu. Coś wewnątrz trzasnęło. — Ty sprawdzisz tamtą stronę, a ja tę.
— Dobra. Ale wiesz, numer jeden… Nawet ta muszla miała numer pięćdziesiąt dwa. Czyja to była gitara?
— Nie wiem — odparł Buog, pukając do pierwszych drzwi. — Ale mam nadzieję, że właściciel nigdy po nią nie wróci.
* * *
— To był właśnie rytuał AshkEnte — tłumaczył Ridcully.
— Całkiem łatwy do wykonania. Trzeba tylko pamiętać, żeby użyć świeżego jajka.
Susan zamrugała.
Na podłodze ktoś wykreślił krąg. Za nim poruszały się dziwaczne, nieziemskie kształty — chociaż, kiedy dostosowała układ postrzegania, zdała sobie sprawę, że to całkiem zwyczajni studenci.
— Kim jesteście? — zapytała. — Co to za miejsce? W tej chwili pozwólcie mi odejść!
Przeszła do obwodu kręgu i odbiła się od niewidzialnej ściany.
Studenci przyglądali się jej jak ludzie, którzy wprawdzie słyszeli o gatunku „kobieta”, ale nie oczekiwali, że znajdą się tak blisko jednego z okazów.
— Żądam, żebyście mnie wypuścili! — Spojrzała gniewnie na Ridcully’ego. — Czy to nie pan jest tym magiem, którego widziałam wczoraj w nocy?
— To prawda — przyznał nadrektor. — A to jest rytuał AshkEnte. Przywołuje do kręgu Śmierć, a on… czy też ona, zależnie od sytuacji… nie może odejść, dopóki na to nie pozwolimy. Strasznie dużo o tym mówią w tej oto książce napisanej z takimi zabawnymi długimi esami. Tłumaczą różne przyzwania i zaklęcia, ale to właściwie tylko na pokaz. Jak już trafisz do środka, zostajesz tam. Muszę zauważyć, że twój poprzednik przyjmował to z większym wdziękiem.
Susan rozglądała się uważnie. Krąg wyczyniał jakieś sztuczki z jej pojęciem przestrzeni. Uznała, że to nieuczciwe.
— Mówcie więc, po co mnie wezwaliście.
— Tak już lepiej. Bardziej się trzyma scenariusza — pochwalił Ridcully. — Widzisz, mamy prawo zadawać ci pytania. A ty musisz na nie odpowiedzieć. Zgodnie z prawdą.
— Jakie pytania?
— Może usiądziesz? Napijesz się czegoś?
— Nie.
— Jak sobie życzysz. Ta nowa muzyka… Opowiedz nam o niej.
— Przywołaliście Śmierć, żeby zapytać o coś takiego?
— Nie jestem pewien, kogo przywołaliśmy — odparł Ridcully. — Czy ona jest żywa?
— Ja… Myślę, że tak.
— Czy żyje w jakimś konkretnym miejscu?
— Wydaje się, że mieszkała w jednym instrumencie, ale teraz chyba się rozprzestrzenia. Mogę już iść?
— Nie. Czy można ją zabić?
— Nie wiem.
— Czy powinna tu być?
— Co?
— Czy powinna tu być? — powtórzył cierpliwie Ridcully. — Czy to coś, co powinno się zdarzyć?
Susan nagle poczuła się ważna. Magowie byli podobno bardzo mądrzy — przecież samo to słowo pochodzi od starożytnego określenia mędrca [22] Z dawnego maigus, dosł. ktoś, kto w głębi jest bardzo sprytny.
. Ale teraz ją musieli pytać o różne sprawy. Słuchali jej. Oczy błysnęły jej z dumy.
— Ja… Nie wydaje mi się. Pojawiła się tutaj wskutek jakiegoś wypadku. To nie jest dla niej właściwy świat.
Ridcully był wyraźnie zadowolony z siebie.
— Tak przypuszczałem. To niewłaściwe, powiedziałem. Ona zmusza ludzi, żeby starali się być tacy, jacy nie są. Jak możemy ją powstrzymać?
— Chyba nie możecie. Nie jest wrażliwa na magię.
— To fakt. Magia nie działa na muzykę. Żadną muzykę. Ale coś pewnie będzie w stanieją zatrzymać. Myślak, pokaż jej swoją skrzynkę.
— Eee… Już. Tu jest.
Uniósł wieko. Z wnętrza wypłynęła muzyka, trochę metaliczna, ale wciąż rozpoznawalna.
— Brzmi trochę jak pająk złapany w pudełko, prawda? — rzucił Ridcully.
— Nie można odtworzyć takiej muzyki na kawałku struny w skrzynce — stwierdziła Susan. — To wbrew naturze.
Myślak odetchnął z ulgą.
— To samo mówiłem — powiedział. — Ale ona i tak się odtwarza. Chce tego.
Susan wpatrywała się w skrzynkę. Uśmiech pojawił się na jej twarzy. Nie było w nim radości.
— Ona niepokoi ludzi — dodał Ridcully. — I jeszcze… Popatrz na to. — Wyjął spod szaty ł rozwinął rulon papieru. — Przyłapałem jakiegoś chłopaka, który usiłował to nakleić na naszej bramie. Co za bezczelność! Zabrałem mu to i kazałem uciekać w podskokach, co… — spojrzał z dumą na czubki swych palców — …okazało się wyjątkowo odpowiednią techniką. Piszą tu o jakimś festiwalu muzyki z wykrokiem. Skończy się to przedarciem tu potworów z innego wymiaru, wspomnicie moje słowa. Takie właśnie rzeczy często się zdarzają w tej okolicy.
— Przepraszam bardzo — wtrącił Wielki Wariat Adrian ciężkim od podejrzeń głosem. — Nie chciałbym sprawiać kłopotu, oczywiście, ale czy to jest Śmierć, czy nie? Widziałem obrazki i wcale nie był do niej podobny.
— Wykonaliśmy rytuał jak trzeba — odparł Ridcully. — I ona przybyła.
Читать дальше