— „Darmowy Festiwal Muzyki Wykrokowej”.
— Znaczy się, nie trzeba płacić, żeby wejść — wyjaśnił uprzejmie Paskudny Stary Ron. — Piekliszcze z demoniszczami.
Vetinari czytał dalej.
— „W Rajd Parku, w przyszłą środę”. No, no… Otwarta publiczna przestrzeń, naturalnie. Zastanawiam się, czy przyjdzie dużo ludzi.
— Mnóstwo, waszamość. Całe setki nie dostały się do Groty.
— A grupa tak wygląda? Ze zmarszczonymi czołami?
— Spoconymi, waszamość, jak ich ostatnio widziałem.
— „Bądź tam, jeśli nie jesteś miękkim stworzeniem w skorupie”
— przeczytał Patrycjusz. — To jakiś okultystyczny szyfr? Jak myślisz?
— Nie wim, waszamość — zapewnił Paskudny Stary Ron. — Mózg mi się robi strasznie powolny, jak mi się chce pić.
— „Są Absolutnye Nyemożlywi do Zobaczenya! I daleko stąd!”
— czytał z uwagą Vetinari. Uniósł głowę. — Och, przepraszam. Na pewno uda mi się znaleźć kogoś, kto poda ci coś chłodnego i odświeżającego.
Paskudny Stary Ron zakaszlał. Słowa te brzmiały jak całkowicie szczera propozycja, ale nie wiedzieć czemu, wcale już nie był spragniony.
— W takim razie nie pozwól mi, żebym cię zatrzymywał. I bardzo ci dziękuję.
— Ehm…
— Tak?
— Ehm… Nic. — To dobrze.
Kiedy Ron zdemoniszczył się i spiekliszczył po schodach na dół, Patrycjusz w zadumie postukał w afisz swoim piórem. Wpatrywał się w ścianę.
Pióro odbijało się od słowa „Darmowy”.
Wreszcie potrząsnął małym dzwoneczkiem. Młody urzędnik zajrzał do pokoju.
— Ach, jesteś, Drumknott… Idź i powiedz szefowi Gildii Muzykantów, że chciałby zamienić ze mną parę słów.
— Eee… Pan Clete siedzi już w poczekalni, wasza lordowska mość.
— Czy niezwykłym przypadkiem nie ma ze sobą jakiegoś afisza?
— Istotnie, wasza lordowska mość.
— A czy jest bardzo zagniewany?
— Tak jest w samej rzeczy, wasza lordowska mość. Chodzi o jakiś festiwal. Żąda, żeby do niego nie dopuścić.
— Nie do wiary…
— I domaga się, żebyś, panie, przyjął go natychmiast.
— Aha. W takim razie zostaw go na… powiedzmy dwadzieścia minut, a potem wprowadź.
— Tak, wasza lordowska mość. Ciągle powtarza, że chciałby się dowiedzieć, co wasza lordowska mość zamierza z tym zrobić.
— Dobrze. Mogę więc zadać mu to samo pytanie.
Patrycjusz usiadł za biurkiem. Si non confectus, non refitiat. Tak brzmiała dewiza rodu Vetinari. Wszystko działa, jeśli tylko człowiek pozwoli, by się zdarzyło.
Sięgnął po plik zapisów nutowych i zaczął słuchać Preludium do Nokturnu na motywie Bubbli Salamiego.
Po chwili z irytacją podniósł głowę.
— Nie chcę cię zatrzymywać — rzucił.
Zapach ulotnił się.
* * *
PIP!
— Nie bądź głuptasem. Przecież tylko ich postraszyłam. Nie zrobiłam im krzywdy. Co komu z posiadania mocy, jeśli nie wolno jej używać?
Śmierć Szczurów ukrył w łapkach czubek nosa. Ze szczurami [21] Szczury są gatunkiem znanym z historii Ankh-Morpork. Krótko przed objęciem władzy przez Patrycjusza miasto nawiedziła straszliwa plaga szczurów. Rada miejska próbowała z nią walczyć, oferując dwadzieścia pensów za każdy szczurzy ogon. To na tydzień czy dwa zredukowało liczbę szkodników. A potem nagle ludzie stali w kolejkach, ze szczurzymi ogonami w rękach, skarbiec miejski pustoszał i nikt właściwie nie pracował. W dodatku wydawało się, że szczurów wcale nie ubywa. Lord Vetinari wysłuchał uważnie, kiedy przedstawiono mu sytuację, po czym rozwiązał problem jednym historycznym zdaniem, które wiele mówi o nim samym, o bezsensie wypłacania nagród, a także o naturalnym instynkcie Ankh-Morporkian, działającym bezbłędnie we wszystkich sytuacjach, gdy mają do czynienia z pieniędzmi: „Opodatkujcie szczurze fermy”.
było o wiele, wiele łatwiej.
* * *
G.S.P. Dibbler często musiał radzić sobie bez snu. Zwykle spotykał się z Kredułą właśnie nocami. Kreduła był dużym trollem, ale w świetle dziennym zaczynał wysychać i się łuszczyć.
Inne trolle patrzyły na niego z góry, gdyż pochodził z rodziny osadowej, a zatem należał do bardzo niskiej klasy. Nie przeszkadzało mu to. Był bardzo dobroduszną osobą.
Zajmował się wykonywaniem rozmaitych zleceń dla ludzi, którzy potrzebowali czegoś nietypowego, i to szybko, bez zobowiązań. I oczywiście którzy mieli dość brzęczącej monety.
Ta sprawa była rzeczywiście nietypowa.
— Zwykle skrzynki? — upewnił się.
— Z pokrywkami — uzupełnił Dibbler. — Jak ta, którą sam zrobiłem. I w środku rozpięty kawałek drutu.
Inni spytaliby pewnie „po co?” albo „dlaczego?”, ale Kreduła nie tak zarabiał na życie. Sięgnął po skrzynkę i obrócił ją w dłoniach.
— Ile ich? — spytał.
— Na początek wystarczy dziesięć. Ale myślę, że później będzie potrzebne więcej. O wiele, wiele więcej.
— Ile jest dziesięć? — spytał troll.
Dibbler uniósł obie dłonie z wyprostowanymi palcami.
— Zrobię po dwa dolary sztuka — oświadczył Kreduła.
— Chcesz, żebym gardło sobie poderżnął?
— Dwa dolary.
— Dolar za sztukę teraz i dolar pięćdziesiąt przy następnym zamówieniu.
— Dwa dolary.
— No dobrze, niech ci będzie. Dwa dolary za każdą. To razem dziesięć dolarów, tak?
— Tak.
— Ale gardło sobie tym podrzynam.
Kreduła rzucił skrzynkę pod ścianę. Odbiła się od podłogi, aż odskoczyła pokrywka.
Jakiś czas później szarobrązowy kulawy kundelek, poszukujący czegokolwiek jadalnego, wbiegł do warsztatu i usiadł na chwilę, zaglądając do wnętrza skrzynki.
Potem poczuł się trochę jak idiota, więc odszedł.
Ridcully zaczął się dobijać do drzwi budynku Magii Wysokich Energii w chwili, gdy miejskie zegary wybijały drugą. Podtrzymywał Myślaka, który spał na stojąco.
Nadrektor nie myślał szybko ani błyskotliwie. Ale zawsze w końcu docierał do celu.
Drzwi uchyliły się, ukazując włosy Skazza.
— Patrzysz na mnie? — upewnił się Ridcully.
— Tak, nadrektorze.
— No to nas wpuść, bo rosa przemaka mi już przez podeszwy. Ridcully rozglądał się uważnie, pomagając prowadzić Myślaka.
— Chciałbym wiedzieć, jaka to praca trzyma was, chłopcy, po całych nocach bez snu. Kiedy ja byłem w waszym wieku, magia nigdy nie wydawała mi się aż tak ciekawa. Przynieś trochę kawy dla pana Stibbonsa, dobrze? A potem sprowadź kolegów.
Skazz wyszedł, a Ridcully został sam, jeśli nie liczyć drzemiącego Myślaka.
— Co oni właściwie tu robią? — mruknął. Nigdy tak naprawdę nie próbował się tego dowiedzieć.
* * *
Skazz pracował przy długim stole pod ścianą.
Nadrektor rozpoznał od razu nieduży drewniany dysk. W koncentrycznych kręgach ustawiono na nim niewielkie podłużne kamyki, a latarnia z zapaloną świecą stała na obrotowym ramieniu, tak by dało się ją przesuwać wokół dysku.
Był to podróżny komputer druidów, rodzaj przenośnego kamiennego kręgu, coś, co nazywali kneetopem. Kwestor posłał kiedyś po taki sprzęt. Na pudle było napisane „Dla Kapłana w Pośpiechu”. Nigdy nie udało się go porządnie uruchomić i teraz był wykorzystywany jako podpórka pod drzwi. Ridcully nie rozumiał, jaki to w ogóle ma związek z magią. W końcu taki krąg to niewiele więcej niż kalendarz, a bardzo porządny kalendarz można dostać już za osiem pensów.
Bardziej tajemniczo wygadała plątanina szklanych rur za dyskiem. Nad nią właśnie pracował Skazz, przy jego krześle leżały odłamki pogiętych rurek i naczyń oraz strzępy kartonu.
Читать дальше