Teraz już wiedział: byli prawdziwi. Któż mógłby wymyślić coś takiego? Owszem, jeden z nich wyglądał jak ser, który toczy się samodzielnie, ale przecież nikt nie jest doskonały.
— Co będę musiał zrobić, panie Rozboju? — zapytał.
Rob Rozbój martwił się o te wyjaśnienia. Takie słowa jak „zaświaty” mogą ludzi zaniepokoić.
— Musis uratować… damę — rzekł. — Ale ni wielko ciut wiedźmę. Innom… damę. Możemy cie wzionść do miejsca, gdzie łona mieska. To tak jakby… pod ziemiom, wis. I łona jakby… śpi. I ty musis ino wyprowodzic jom na powiezchnie, jakby…
— Aha, jak Orfeo ratujący Eunifonę z Zaświatów?
Rob Rozbój patrzył tylko bez słowa.
— To taki mit efebiański — wyjaśnił Roland. — Historia niby o miłości, ale tak naprawdę metafora corocznego powrotu lata. Opowieść ma kilka wersji…
Wciąż patrzeli. Feeglowie mają niepokojące spojrzenia. Pod tym względem są nawet gorsi od kurczaków [8] Kuek!
.
— Metafora to takie jakby kłamstwo, coby pomóc ludziom rozumie, co je prawdom — powiedział Billy Brodacz, ale to niespecjalnie pomogło.
— I uwolnił ją, grając cudowną muzykę — dodał Roland. — Grał chyba na lutni. A może to była lira…
— Dobze, nam pasuje — ucieszył się Tępak Wullie. — Lubimy komuś casem psylutować, jak zaliruje.
— To som instrumenty muzycne — wyjaśnił Billy Brodacz. Spojrzał na Rolanda. — A umis grać na takim?
— Moje ciotki mają pianino — odparł niepewnie Roland. — Ale będę miał poważne kłopoty, jeśli coś mu się przytrafi. Zburzą te mury…
— No to zostajom miece — uznał niechętnie Rob Rozbój. — A walcyłześ kiedy z prawdziwom osobom?
— Nie. Chciałem ćwiczyć z gwardzistami, ale ciotki im nie pozwoliły.
— Ale ześ już używał mieca?
— Ostatnio nie — przyznał zawstydzony Roland. — Nie jako takiego. No… właściwie to wcale. Ciotki uważają…
— To jakże ćwicys? — spytał ze zgrozą Rob.
— Mam w pokoju duże lustro, wie pan, i mogę przed nim ćwiczyć… poprawne… — Roland urwał, widząc ich miny. — Przepraszam — dodał. — Obawiam się, że nie jestem tym, kogo szukacie.
— Ni, tego bym nie zek — stwierdził ze znużeniem Rob. — Wedle wiedźmy wiedźm jesteś tym chłopockiem, którego nam tseba. Musis tylko mieć kogoś, coby z nim walcyć…
Duży Jan, jak zawsze podejrzliwy, zerknął na brata, a potem podążył wzrokiem za jego spojrzeniem ku pogiętej zbroi.
— Ach, tak? — warknął. — No więc ja nie bede zaś kolanem!
* * *
Następny dzień był dobrym dniem aż do chwili, kiedy stał się ciasnym, splątanym kłębkiem grozy.
Tiffany wstała wcześnie, rozpaliła ogień i już szorowała podłogę, bardzo mocno, gdy weszła jej matka.
— Ehm… Czy nie powinnaś załatwiać takich spraw magicznie, kochanie? — Mama nigdy nie mogła zrozumieć, o co naprawdę chodzi w czarownictwie.
— Nie, mamo.
— Ale nie możesz tak jakby machnąć ręką i sprawić, żeby cały brud odleciał?
— Kłopot polega na tym, jak wytłumaczyć magii, co to jest brud. — Tiffany starała się zmyć upartą plamę. — Słyszałam o czarownicy spod Escrow, która się pomyliła i w efekcie straciła całą podłogę, swoje sandały i o mało co palec u nogi.
Pani Obolała cofnęła się o krok.
— Myślałam, że trzeba tylko pomachać rękami — wymamrotała nerwowo.
— To działa — przyznała Tiffany. — Ale tylko wtedy, kiedy macha się nimi tuż nad podłogą, trzymając szczotkę.
Skończyła podłogę. Sprzątnęła pod zlewem. Otworzyła wszystkie szafki, wyczyściła je i pochowała wszystko z powrotem. Wymyła nawet nogi mebli w miejscach, które stykały się z podłogą. Wtedy pani Obolała wyszła i poszukała sobie czegoś do roboty gdzie indziej, ponieważ najwyraźniej nie chodziło tu o dobre prowadzenie domu.
Bo nie chodziło. Jak powiedziała kiedyś babcia Weatherwax, jeśli chce się nosić głowę w chmurach, trzeba obiema nogami stąpać po ziemi. Szorowanie podłóg, rąbanie drewna, pranie, wyrabianie sera — takie zadania trzymały przy ziemi, uczyły, co jest rzeczywiste. Można było przeznaczyć na nie część umysłu, a reszta myśli miała czas, by poukładać się i uspokoić.
Czy była tu bezpieczna przed zimistrzem? Czy tutaj było bezpieczne przed zimistrzem?
Wcześniej czy później będzie musiała znów się z nim zmierzyć — z bałwanem, który sądził, że jest człowiekiem, i miał siłę lawiny. Magia może tylko na pewien czas go spowolnić, a także rozgniewać. Żadną zwykłą bronią nie da się z nim walczyć skutecznie, a ona nie miała żadnych niezwykłych.
Annagramma zaatakowała go z wściekłością! Tiffany też chciałaby być taka wściekła. Musi tam wrócić i jej podziękować… Ale przynajmniej Annagrammie powinno się udać. Ludzie zobaczyli, jak zmienia się w zielonoskóre, wrzeszczące monstrum. Taką czarownicę mogli szanować. A kiedy już ma się szacunek, ma się wszystko.
Musi też spróbować zobaczyć się z Rolandem. Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Ale to właściwie nie szkodzi, bo on też nie będzie wiedział. Potrafili spędzić razem całe popołudnie, nie wiedząc, co powiedzieć. Pewnie jest teraz w zamku.
I kiedy szorowała dolne strony taboretów, zastanawiała się, co Roland porabia.
* * *
Ktoś dobijał się do drzwi zbrojowni. Takie właśnie są ciotki. Drzwi miały poczwórną grubość, były z dębu i żelaza, a one i tak się dobijały.
— Nie będziemy tolerowały takiej krnąbrności! — oznajmiła ciotka Danuta. Z drugiej strony drzwi rozległ się łoskot. — Czy ty się tam z kimś bijesz?
— Nie, piszę sonatę na flet! — odkrzyknął Roland.
Coś ciężkiego uderzyło o drzwi.
Ciotka Danuta odskoczyła. Z wyglądu przypominała nieco pannę Tyk, jednak z oczami kogoś wiecznie urażonego i ustami bezustannie narzekającego.
— Jeśli nie będziesz robił, co ci się mówi, powiem twojemu ojcu… — zaczęła i urwała, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie.
Roland miał rozcięte ramię, był czerwony na twarzy, dyszał ciężko i pot ściekał mu po brodzie. Drżącą ręką uniósł miecz. Za nim, po przeciwnej stronie sali, stała bardzo pogięta zbroja. Odwróciła hełm, by spojrzeć na ciotki. Zgrzytnęło żelazo.
— Jeśli ośmielicie się niepokoić mojego ojca — ostrzegł Roland, kiedy patrzyły na zbroję — powiem mu o pieniądzach, które zginęły z wielkiej skrzyni w skarbcu. Nie kłamcie!
Przez moment — wystarczyło mrugnąć, by go nie zauważyć — na twarzy ciotki Danuty widoczne było poczucie winy, ale zniknęło natychmiast.
— Jak śmiesz! Twoja biedna matka…
— Nie żyje! — krzyknął Roland i zatrzasnął drzwi.
Wizjer hełmu uniósł się i wyjrzało pół tuzina Feeglów.
— Łojzicku, co za dwie stare scygi… — stwierdził Duży Jan.
— Moje ciotki — wyjaśnił posępnie Roland. — Co to jest scyga?
— Taka niby wielka stara wrona, co se siedzi gdziesik i ceka, aze ktoś umze — wyjaśnił Billy Brodacz.
— Aha, czyli już je poznaliście. — Rolandowi błysnęły oczy. — Spróbujmy jeszcze raz, dobrze? Mam wrażenie, że zaczynam chwytać, o co w tym chodzi.
Ze wszystkich części zbroi rozległy się protesty.
— Cicho! Damy chłopockowi jesce jedno szansę — zdecydował Rob Rozbój. — Na stanowiska!
Wśród brzęków i przekleństw Feeglowie rozeszli się po wnętrzu. Po chwili zbroja się wyprostowała, podniosła miecz i ruszyła na Rolanda, który słyszał dobiegające ze środka stłumione rozkazy.
Читать дальше