Terry Pratchett - Zimistrz

Здесь есть возможность читать онлайн «Terry Pratchett - Zimistrz» весь текст электронной книги совершенно бесплатно (целиком полную версию без сокращений). В некоторых случаях можно слушать аудио, скачать через торрент в формате fb2 и присутствует краткое содержание. Город: Warszawa, Год выпуска: 2007, ISBN: 2007, Издательство: Prószyński i S-ka, Жанр: Фэнтези, на польском языке. Описание произведения, (предисловие) а так же отзывы посетителей доступны на портале библиотеки ЛибКат.

Zimistrz: краткое содержание, описание и аннотация

Предлагаем к чтению аннотацию, описание, краткое содержание или предисловие (зависит от того, что написал сам автор книги «Zimistrz»). Если вы не нашли необходимую информацию о книге — напишите в комментариях, мы постараемся отыскать её.

Tiffany zrobiła jeden niewłaściwy krok, popełniła jeden drobny błąd… A teraz duch zimy się w niej zakochał. Daje róże i góry lodowe, wyznaje uczucie lawinami i obsypuje płatkami śniegu. Trudno to znosić, kiedy ma się trzynaście lat, ale jest to również trochę no… miłe. „Łojzicku!” A tak, klan Nac Mac Feeglów jest na miejscu, by pomagać i się wtrącać. Ale jeśli Tiffany nie znajdzie rozwiązania, może już nigdy nie przyjdzie wiosna…

Zimistrz — читать онлайн бесплатно полную книгу (весь текст) целиком

Ниже представлен текст книги, разбитый по страницам. Система сохранения места последней прочитанной страницы, позволяет с удобством читать онлайн бесплатно книгу «Zimistrz», без необходимости каждый раз заново искать на чём Вы остановились. Поставьте закладку, и сможете в любой момент перейти на страницу, на которой закончили чтение.

Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

— Jedna martwa łowiecka i z dziesieńć martwych jagniontek — oświadczył Hamish. — Ale ni mo wielkiej ciut wiedźmy! Zabrał jo!

— Gdzie?

Hamish wprowadził Morąg w szeroki krąg. Wokół farmy śnieg przestał padać, ale dalej, na nizinach, wciąż walił z nieba jak młotem.

A po chwili nabrał kształtu.

— O tam — wskazał Hamish.

* * *

No dobrze, ciągle żyję. Jestem tego właściwie pewna.

Tak.

I czuję, że dookoła jest bardzo zimno, ale mnie nie jest zimno, co trudno wytłumaczyć.

I nie mogę się ruszyć. Wcale.

Biel wokół mnie. I w mojej głowie też biało.

Kim jestem?

Przypominam sobie imię Tiffany. Mam nadzieję, że to ja.

Biel dookoła. To już się kiedyś zdarzyło. To było jakby we śnie albo we wspomnieniu, albo jeszcze gdzieś, ale nie mam dla tego odpowiedniej nazwy. I wszędzie dookoła ta biel opada. I rośnie dookoła, unosi mnie… Tak powstawała Kreda, bezgłośnie, pod pradawnymi morzami.

Tyle oznacza moje imię.

Oznacza Ląd pod Falą.

I jak fala jej umysł zalały kolory — przede wszystkim czerwień wściekłości.

Jak on śmiał!

Jak mógł zabijać owce?

Babcia Obolała by na to nie pozwoliła. Nigdy nie straciła jagnięcia. Umiała przywrócić je do życia.

Nigdy nie powinnam stąd odchodzić, myślała Tiffany. Może lepiej było zostać i spróbować samej się wszystkiego nauczyć. Ale gdybym nie odeszła, czy nadal byłabym sobą? Czy wiedziałabym to, co wiem? Czy byłabym tak silna jak moja babcia, czy zostałabym chichotnicą? Ale teraz będę silna.

Kiedy zabójczą pogodą rządzi ślepa siła natury, można tylko przeklinać; ale jeśli ta siła chodzi po świecie na dwóch nogach — wtedy to już jest wojna. Ktoś będzie musiał zapłacić!

Spróbowała się ruszyć i w końcu biel ustąpiła. W dotyku była twarda jak ubity śnieg; odpadła, pozostawiając otwór.

Przed Tiffany ciągnęła się gładka, lekko przejrzysta podłoga. Potężne kolumny wyrastały aż do stropu ukrytego we mgle. Były też ściany, z tego samego materiału co podłoga. Wyglądały jak lodowe — widziała w nich nawet małe bąbelki powietrza — ale kiedy ich dotykała, wydawały się jedynie chłodne.

To było rozległe pomieszczenie bez żadnych mebli. Taką komnatę mógłby zbudować król, by zademonstrować, że stać go na marnowanie takiej przestrzeni.

Tiffany szła środkiem komnaty, jej kroki odbijały się echem. Nie, nie ma nawet krzesła. Zresztą czy byłoby wygodne, gdyby nawet jakieś znalazła?

W końcu znalazła tylko schody wiodące w górę (chyba że, naturalnie, ktoś zaczynał od szczytu). Zaprowadziły ją do kolejnej sali. Tutaj już stały jakieś meble — takie dziwne kanapy, na których powinny leżeć bogate damy, zmęczone, ale piękne. Och, stały tu również urny, bardzo wiele urn, i posągi. Posągi przedstawiały atletów i bogów, całkiem podobnych do tych z obrazków w „Mitologii” Chaffincha, zajętych starożytnymi czynnościami, takimi jak ciskanie oszczepów albo zabijanie gołymi rękami wielkich węży. Wszyscy razem nie mieli nawet skrawka odzieży, jednak mężczyźni nosili figowe liście. Ogarnięta pasją badawczą Tiffany odkryła, że nie da się ich zdjąć.

Palił się ogień. Najpierw ją zdziwiło, że polana też są z lodu. Drugie — że płomienie są niebieskie. I chłodne.

Na tym poziomie w mury wbudowano wysokie, strzeliste okna, ale zaczynały się wysoko nad podłogą i ukazywały jedynie niebo ze słońcem bladym niczym widmo pośród chmur.

Kolejne schody, tym razem szerokie i wytworne, zaprowadziły ją na następny poziom, gdzie znalazła jeszcze więcej urn, posągów i kanap. Kto mógłby tutaj mieszkać? Ktoś, kto nie potrzebuje jedzenia ani snu, to jasne. Ktoś, kto nie dba o wygodę.

— Zimistrzu!

Głos odbijał się od ściany do ściany, rozbrzmiewając „TRZU… Trzu… trzu…” aż ucichł.

A zatem kolejne schody i tym razem pojawiło się coś nowego. Na cokole, takim jak dla posągów, była korona. Unosiła się w powietrzu o kilka stóp nad podstawą, obracała się delikatnie i skrzyła od szronu. Kawałek dalej stał jeszcze jeden posąg, mniejszy niż inne. Wokół niego tańczyły i migotały zielone, niebieskie i złote światełka.

Wyglądały całkiem jak zorza osiowa, widoczna czasem zimą, jak faluje nad górami w środku świata. Niektórzy uważali, że jest żywa.

Posąg był tego samego wzrostu co Tiffany.

— Zimistrzu!

Wciąż żadnej odpowiedzi. Całkiem ładny pałac, bez kuchni, bez łóżka… On nie potrzebował snu ani jedzenia, nie potrzebował mieszkania, więc dla kogo ten pałac?

Znała już odpowiedź: Dla mnie.

Wyciągnęła dłoń, by dotknąć tańczących światełek, a one przepłynęły wzdłuż jej ręki i objęły całe ciało, tworząc suknię błyszczącą jak śnieżne pola w blasku księżyca. Tiffany była zaskoczona, potem zła. Pożałowała, że nie ma lustra, poczuła z tego powodu wyrzuty sumienia i znowu gniew. Uznała, że gdyby jednak znalazła lustro, zajrzałaby w nie tylko po to, by sprawdzić, jak bardzo jest rozzłoszczona.

Poszukała chwilę i znalazła lustro, które było jedynie ścianą lodu barwy tak ciemnej zieleni, że niemal czerni.

Rzeczywiście wyglądała na rozzłoszczoną. A także niezwykle, cudownie roziskrzoną. Otaczały ją maleńkie rozbłyski złota, zieleni i błękitu, takie jak na niebie w zimowe noce.

— Zimistrzu!

Musi ją obserwować. Może być wszędzie.

— No dobrze! Jestem! Wiesz o tym!

— Tak, wiem — odezwał się zimistrz zza jej pleców.

Tiffany odwróciła się i uderzyła go w twarz, a potem jeszcze raz, drugą ręką.

Miała wrażenie, że trafiła w skałę. Wyraźnie szybko się uczył.

— To za owce — powiedziała, potrząsając rękami, by przywrócić w nich czucie. — Jak mogłeś! Przecież wcale nie musiałeś!

Wydawał się bardziej ludzki. Albo nosił prawdziwe ubranie, albo bardzo się napracował, żeby wyglądało jak prawdziwe. Udało mu się być… no, przystojnym. I już nie zimnym, tylko chłodnym.

To bałwan, zaprotestowała Druga Myśl. Nie zapominaj o tym. Tyle że jest za sprytny, żeby mieć oczy z węgielków i nos z marchewki.

— Au! — powiedział zimistrz, jakby właśnie sobie przypomniał, że powinien.

— Żądam, żebyś mnie stąd wypuścił! — rzekła Tiffany. — Natychmiast!

Brawo, odezwała się Druga Myśl. Chcesz, żeby w efekcie chował się za rondlami na kredensie w kuchni. No tak…

— W tej chwili — odparł bardzo spokojnie zimistrz — jestem wichurą rozbijającą statki o tysiące mil stąd. Zmieniam w lód wodę w rurach w zasypanym śniegiem miasteczku. Zamrażam pot na czole konającego człowieka, zagubionego w straszliwej śnieżycy. Wpełzam bezgłośnie pod drzwi. Zwisam z rynien. Gładzę futro śpiącej w jaskini niedźwiedzicy i krążę we krwi ryb pod lodem.

— To mnie nie obchodzi! — oznajmiła Tiffany. — Nie chcę tu być! I ciebie też być nie powinno!

— Dziecko, czy pójdziesz ze mną? — zapytał zimistrz. — Nie skrzywdzę cię. Jesteś tu bezpieczna.

— Przed czym? — spytała Tiffany. A że zbyt wiele czasu w towarzystwie panny Tyk działa na sposób mówienia, nawet w chwilach napięcia, dodała jeszcze: — Od czego?

— Od śmierci — wyjaśnił zimistrz. — Tutaj nigdy nie umrzesz.

* * *

W głębi kredowej jamy Feeglowie wygrzebali więcej kredy i powstał tunel wysoki na pięć stóp i mniej więcej tak samo długi.

Przed wejściem stał Roland de Chumsfanleigh (to nie jego wina). Jego przodkowie byli rycerzami i posiedli Kredę, zabijając królów, którzy myśleli, że to oni ją posiadają. Miecze — o to wtedy chodziło przede wszystkim. Miecze i ścinanie głów. Tak w owych czasach zdobywało się ziemię. Ale potem reguły uległy zmianie i człowiek nie potrzebował już miecza, by być posiadaczem ziemi — wystarczały mu odpowiednie kawałki papieru. Ale przodkowie Rolanda nie pozbywali się mieczy, na wypadek gdyby ktoś pomyślał, że cała ta sprawa z kawałkami papieru nie jest uczciwa. Wiadomo bowiem, że nie da się wszystkich zadowolić.

Читать дальше
Тёмная тема
Сбросить

Интервал:

Закладка:

Сделать

Похожие книги на «Zimistrz»

Представляем Вашему вниманию похожие книги на «Zimistrz» списком для выбора. Мы отобрали схожую по названию и смыслу литературу в надежде предоставить читателям больше вариантов отыскать новые, интересные, ещё непрочитанные произведения.


Отзывы о книге «Zimistrz»

Обсуждение, отзывы о книге «Zimistrz» и просто собственные мнения читателей. Оставьте ваши комментарии, напишите, что Вы думаете о произведении, его смысле или главных героях. Укажите что конкретно понравилось, а что нет, и почему Вы так считаете.

x