Wróciwszy na cmentarz, zastał Nika siedzącego z zaciętą miną w amfiteatrze obok obelisku.
— Co u niej?
— Odebrałem jej wspomnienia — odparł Silas. — Wrócą do Glasgow. Ma tam przyjaciół.
— Jak mogłeś sprawić, że mnie zapomniała?
— Ludzie chcą zapominać o tym co niemożliwe. Dzięki temu ich świat staje się bezpieczniejszy.
— Lubiłem ją — powiedział Nik.
— Przykro mi.
Nik spróbował się uśmiechnąć, nie zdołał jednak odnaleźć w sobie uśmiechu.
— Ci ludzie… rozmawiali o kłopotach w Krakowie, Melbourne i Vancouver. To byłeś ty, prawda?
— Nie sam — odrzekł Silas.
— Panna Lupescu? — domyślił się Nik, po czym, widząc wyraz twarzy opiekuna, dodał szybko: — Czy z nią wszystko dobrze?
Silas pokręcił głową. Przez chwilę Nik nie mógł patrzeć na jego oblicze.
— Walczyła dzielnie. Walczyła dla ciebie, Niku.
— Swij zabrał tamtego Jacka… Z pozostałych trzej przelecieli przez ghulową bramę, a jeden ranny lecz wciąż żywy leży w grobie Carstairsów.
— To ostatni z Jacków — odparł Silas. — Muszę się z nim rozmówić jeszcze przed wschodem słońca.
Wiatr wiejący na cmentarzu był zimny, lecz ani mężczyzna, ani chłopak jakby go nie czuli.
— Ona się mnie bała — rzekł Nik.
— Tak.
— Ale dlaczego? Ocaliłem jej życie. Nie jestem złym człowiekiem. Nie różnię się od niej. Ja też żyję. — Po czym dodał: — Jak zginęła panna Lupescu?
— Dzielnie — odparł Silas. — W bitwie. Chroniąc innych.
Oczy Nika pociemniały.
— Mogłeś ją tu zabrać. Pogrzebać. Wówczas mógłbym z nią rozmawiać.
— To nie było możliwe — wyjaśnił Silas.
Nika zapiekło coś pod powiekami.
— Nazywała mnie Nimini. Nikt inny już nigdy mnie tak nie nazwie.
— Może pójdziemy i poszukamy ci czegoś do jedzenia? zaproponował Silas.
— Pójdziemy? Chcesz, żebym ci towarzyszył?
— Nikt nie próbuje już cię zabić. Nie teraz. Jest mnóstwo rzeczy, których nikt już nie będzie robił. Zatem, na co masz ochotę?
Nik zastanawiał się czy nie odpowiedzieć, że nie jest głodny. Ale musiałby skłamać. Czuł lekkie mdłości, zawroty głowy i konał z głodu.
— Pizzę? — podsunął.
Przeszli przez cmentarz aż do bramy. Idąc, Nik widział mieszkańców cmentarza, pozwalali jednak chłopcu i opiekunowi przejść bez słowa. Jedynie patrzyli.
Nik próbował im podziękować za pomoc, wyrazić swą wdzięczność. Lecz martwi milczeli.
Światła restauracji z pizzą płonęły jasno, jaśniej niż to Nikowi odpowiadało. Usiedli z Silasem pod ścianą w głębi lokalu. Silas pokazał mu, jak korzystać z jadłospisu i zamówić jedzenie (sam poprosił o szklankę wody i małą sałatkę; grzebał widelcem w talerzu, lecz ani razu nie uniósł go do ust).
Nik zjadł pizzę palcami, z zapałem i apetytem. Nie zadawał pytań. Wiedział, że Silas wyjaśni wszystko w swoim czasie. Albo nie.
— Wiedzieliśmy o nich… o Jackach… już od bardzo, bardzo dawna. Ale tylko poprzez skutki ich działań. Podejrzewaliśmy, że stoi za nimi organizacja, lecz ukrywali się zbyt zręcznie. A potem przyszli po ciebie i zabili twoją rodzinę. I powoli zdołałem odnaleźć ich ślad.
— To „my" to ty i panna Lupescu? — chciał wiedzieć Nik.
— Owszem, a także inni nam podobni.
— Gwardia Honorowa — domyślił się Nik.
— Gdzie o nas słyszałeś? Zresztą nieważne. Jak to mówią, mały dzbanek ma największe uszy. Tak. Gwardia Honorowa. — Silas uniósł szklankę z wodą, przyłożył ją do ust, zwilżył wargi, po czym odstawił naczynie na błyszczący czarny blat.
Powierzchnia stołu przypominała lustro i gdyby ktokolwiek zerknął, zauważyłby z pewnością, że wysoki mężczyzna nie ma odbicia.
— No tak. A teraz, kiedy już skończyłeś… skończyłeś z tym wszystkim, zamierzasz zostać? — spytał Nik.
— Dałem słowo — odrzekł Silas. — Będę tu, dopóki nie dorośniesz.
— Już dorosłem.
— Nie. Prawie. Jeszcze nie.
Położył na blacie dziesicciofuntowy banknot.
— Ta dziewczyna… — zaczął Nik. — Scarlett. Dlaczego tak bardzo się mnie bała?
Silas nie odpowiedział i pytanie zawisło w powietrzu. Mężczyzna i młodzieniec wyszli z jasnej restauracji w czekający na nich mrok i wkrótce pochłonęła ich noc.
ROZDZIAŁ
ÓSMY
Rozstania i pożegnania
Czasami nie widział już umarłych. Zaczęło się to miesiąc czy dwa wcześniej, w kwietniu bądź maju. Z początku zdarzało się jedynie od czasu do czasu, teraz coraz częściej.
Świat się zmieniał.
Nik przeszedł na północno-zachodnią część cmentarza, do gęstwiny bluszczu zwisającej z rozłożystego cisu i częściowo przysłaniającej dalszy wylot Egipskiej Ścieżki. Ujrzał rudego lisa i wielkiego czarnego kota z białą obróżką i łapkami, gawędzących pośrodku ścieżki. Gdy się zbliżył, zaskoczone zwierzęta uniosły głowy, po czym umknęły w poszycie, jakby przyłapał je na spiskowaniu.
Dziwne, pomyślał. Znał lisa od czasów szczenięctwa, a kot krążył po cmentarzu, odkąd Nik pamiętał. Poznawały go. Gdy były w nastroju, pozwalały się nawet pogłaskać.
Zaczął przenikać przez bluszcz, ten jednak zagrodził mu drogę. Nik musiał się pochylić, odepchnąć go i się przecisnąć. Ostrożnie stąpał ścieżką, unikając wybojów i dziur. W końcu dotarł do imponującego kamienia, oznaczającego miejsce ostatniego spoczynku Alonso Tomasa Garcii Jonesa (1837-1905, Wędrowcze, Odrzuć Swą Laskę).
Nik przychodził tu co kilka dni od wielu miesięcy: Alonso Jones zwiedził cały świat i z wielką przyjemnością opowiadał chłopcu o swych podróżach. Zaczynał, mówiąc: „Nigdy nie spotkało mnie nic ciekawego". Po czym dodawał ponuro: „I opowiedziałem ci już wszystkie historie", a potem jego oczy błyskały i dodawał: „Poza jedną… czy mówiłem ci kiedyś o…?". I nieważne, czy następne słowa brzmiały: „tym jak uciekłem z Moskwy?" albo: „tym, jak zgubiłem kopalnię złota na Alasce, wartą fortunę", albo: „o stampede bydła w pampasach?". Nik zawsze potrząsał głową, patrzył z wyczekiwaniem i wkrótce w głowie kręciło mu się już od opowieści o wędrówkach i przygodach, o całowanych ślicznotkach i złoczyńcach postrzelonych z pistoletów bądź przebijanych szpadą, o workach złota i diamentach wielkich jak czubek kciuka, zaginionych miastach i olbrzymich górach, parowych pociągach i kliprach, pampasach, oceanach, pustyniach i tundrach.
Nik podszedł do wysokiego, szpiczastego kamienia, na którym wyrzeźbiono odwrócone pochodnie, i czekał, lecz nie dostrzegł nikogo. Zawołał Alonsa Jonesa, zastukał nawet w nagrobek, lecz nikt nie odpowiedział. Nik pochylił się, chcąc wsunąć głowę do grobu i wezwać przyjaciela. Lecz zamiast przeniknąć przez ziemię niczym cień wsiąkający w jeszcze głębszy cień, jego głowa uderzyła o nią z głośnym, bolesnym łupnięciem. Znów zawołał, nie zobaczył jednak nikogo i niczego, toteż ostrożnie opuścił gąszcz zieleni i szarych kamieni i wrócił na ścieżkę. Trzy sroki, siedzące na rozłożystym krzaku głogu, na jego widok zerwały się do lotu.
Nie dostrzegł nikogo, dopóki nie dotarł na południowo-zachodnie zbocze, gdzie pojawiła się znajoma sylwetka Mateczki Slaughter, drobnej niewiasty w wysokim czepku i w płaszczu. Spacerowała między grobami ze spuszczoną głową, przyglądając się dzikim kwiatom.
Читать дальше