Wojownicy przebiegli obok, nawet dość blisko. Dały się słyszeć zdyszane komentarze:
– Powinniśmy byli wiedzieć, powinniśmy byli wiedzieć!
– Nie złapiemy tego, nie złapiemy tego!
– Nie dojdziemy do celu, nie wyminiemy.
– Zobaczymy! Zobaczymy!
– Niebezpieczne, niebezpieczne!
– Zostaliśmy oszczędzeni. Niezwyciężony złapał tylko siedmiu.
– Chyba nie wpadniemy ponownie w pułapkę???
– Przekonamy się.
– Tak jest.
Śmiali się głośno, podnieceni.
Czworo ukrytych spoglądało po sobie. Wszystko to bardzo ich dziwiło.
– Niezwyciężony? – zapytał Oko Nocy. – Tutaj?
– Nie brzmi to dobrze – westchnął Marco zmartwiony. – Patrzcie, zbliżają się do przejścia po drugiej stronie łąki. Teraz stanęli jak wryci. Dlaczego?
– Coś tam musi być – powiedziała Shira zaskoczona.
Ze zdumieniem przyglądali się, jak wojownicy o czerwonych oczach wycofują się z pasażu i z wahaniem wracają przez łąkę. Słychać było ich chrypliwe, teraz pełne wzburzenia głosy:
– Nie przejdą obok, oni też nie przejdą.
– Chyba nikt nie potrafi dokonać czegoś takiego – roześmiał się inny ordynarnie.
– Nie, nikt, ale w takim razie oni też nie dojdą do Niezwyciężonego.
– To byłaby szkoda! Ale gdzie oni właściwie są? Nie widzieliśmy ich.
– Gdzieś się ukryli, to oczywiste. To przecież jedyny szlak wiodący do źródła, którego szukają. Cholerni idioci, po co im to? Zresztą nieważne, Niezwyciężony już się nimi zajmie.
Głosy przycichły, kiedy słudzy zła minęli kryjówkę i oddalali się swoją drogą.
– No, tośmy się dowiedzieli – mruknął Mar. – Jedyny szlak do źródła.
Szli dalej przez łąkę i roztrząsali możliwości ominięcia nieznanych problemów, bo gdyby im się to nie udało, ani chybi zderzą się z tym jeszcze bardziej nieznanym Niezwyciężonym, kimkolwiek on jest.
– Nie mamy wyboru – stwierdziła Shira. – Musimy przejść tutaj.
Wemknęli się do wąskiego pasażu, gdzie wiatr gwizdał pośród skał wysokich niczym domy.
Co się teraz stanie? myśleli wszyscy. Co takiego zatrzymało okropnych niewolników?
Wkrótce mieli się o tym przekonać. Okrążyli potężny blok skalny. Tam droga kończyła się przy wielkiej dziurze w górskiej ścianie. Obok groty czekał na nich jakiś mężczyzna.
Bardzo stary mężczyzna, był taki blady, miał taką białą brodę i włosy, że czułe serce Shiry skurczyło się boleśnie.
– Och, mój biedny przyjacielu – powiedziała ze współczuciem. – Siedziałeś tu przez cały czas? A może dać ci coś do jedzenia i do picia?
Starzec popatrzył na nią załzawionymi oczyma, nieprzywykły do takiego tonu.
– A co masz do zaproponowania?
– Niewiele, szczerze mówiąc. Ale weź wszystko, wzmocnij choć trochę swoje ciało. I możesz się napić wody, jeśli nie odmówisz…
– Wszyscy oddamy ci swój prowiant – rzekł Marco. – Proszę, bierz.
Starzec uśmiechnął się krzywo. To nie był dobry uśmiech, mężczyzna miał najwidoczniej złe intencje.
– Nie siedzę tu po to, żeby żebrać, i nie mam też siedzieć w nieskończoność. Czekam po prostu, aż przejdą tędy pozbawieni rozumu marzyciele, a coś takiego ma miejsce mniej więcej co tysiąc lat.
– Powiedz zatem nam, marzycielom, po co tu siedzisz?
– Wkrótce się dowiesz – uśmiechnął się starzec nieprzyjemnie. – Otóż będziecie mogli tędy przejść, jeśli spełnicie zadania, jakie wam wyznaczę. Jeśli nie zdołacie się z tego wywiązać, ziemia usunie się wam spod stóp i już nigdy nie wyjdziecie na powierzchnię.
Oko Nocy zadrżał. Przeczuwał, że to prawda.
Myśli Shiry biegły jeszcze dalej. Wiedziała, że jeśli wypełnią oczekiwania starca, cokolwiek by to miało być, to następne spotkanie będzie już spotkaniem z Niezwyciężonym. Tak bowiem powiedzieli niewolnicy, a przecież nie mieli powodu, by kłamać.
Wiedziała jednak również, że nie czas jeszcze, by ona, Mar i Marco opuścili Oko Nocy i zostawili wybranego własnemu losowi. Nadal powinni towarzyszyć młodemu Indianinowi i wspierać go we wszystkim.
Skoro sprawy zaszły tak daleko, to na pewno dowiedzą się, gdzie została wyznaczona granica ich pomocy.
Wiał zimny wiatr, szarpał długie włosy wędrowców. Żadne z nich nie ostrzygło się krótko. Długie loki Shiry to coś naturalnego, ale trzej mężczyźni z jej orszaku, wszyscy czarni niczym kruki, też mieli włosy do ramion. Porywisty wiatr burzył też białą fryzurę starca i jego równie białą brodę.
– No to powiedz, na czym mają polegać te próby – zwrócił się do niego zniecierpliwiony Oko Nocy. – Nic nie zdziałamy, skoro nie wiemy ani co, ani jak mamy zrobić.
– A więc słuchajcie uważnie – zaczął starzec ponurym głosem, a jego oczy mieniły się złowieszczo. – Widzicie to zagłębienie w skale, które wygląda jak misa? Wlejecie do niego to, czego od was zażądam. Tylko pod tym warunkiem otworzy się grota w skalnej ścianie i będę mógł was przepuścić.
Wszyscy czworo kiwali głowami na znak, że rozumieją i że są gotowi. Już dawno bowiem nabrali przekonania, że nie ma tu żadnej innej drogi ani w górę, ani w dół, ani w prawo, ani w lewo.
Starzec roześmiał się tak, że ciarki przeszły im po plecach, i podał każdemu małą czarkę ze srebra.
– Żebyście mieli w czym przynieść – mruczał. – A oto moje polecenia…
I wymienił, czego od nich oczekuje, a czworo wędrowców oniemiało z niedowierzania i gniewu…
Złowieszczy chichot starca brzmiał im w uszach jeszcze długo potem, gdy on sam zniknął pośród głazów, gdzieś w kierunku łąki. Wypełnił swoje zadanie. Był, jak wiele innych rzeczy w Górach Czarnych, jedynie płodem wyobraźni, fantomem ożywionym na krótką chwilę przez posiadających zdolność czynienia czarów władców tutejszego państwa.
Czworo przyjaciół spoglądało to na siebie nawzajem, to na srebrne czarki, trzymane w rękach:
NASIENIE WROGA,
MLEKO DZIEWICY
I KREW Z KOŚCIOTRUPA.
– Jakim sposobem znajdziemy coś takiego? – zastanawiał się Oko Nocy wzburzony. – I to tutaj? Gdzie nie ma dosłownie niczego?
– Na dodatek musimy tego dokonać w oszałamiającym tempie! Oni wciąż depczą nam po piętach! Nie mamy chwili do stracenia!
– Ale jak zdołamy…? – zaczął znowu Oko Nocy.
Marco przerwał mu:
– Musimy podzielić zadanie między siebie. Shiro, ty zajmiesz się najprostszym. „Nasienie wroga”. Mar ci pomoże, sama nie dałabyś rady. Oko Nocy, ty będziesz musiał znaleźć „mleko dziewicy”. Ja sam postaram się o najtrudniejsze: „krew z kościotrupa”. Do dzieła!
Przyjaciele już otwierali usta, żeby protestować, ale Marco po prostu się ulotnił.
Shira i Mar spoglądali po sobie.
– Marco uznał, że to najłatwiejsze – mruknęła Shira.
– I chyba rzeczywiście tak jest – odparł Mar. – Razem nie będzie nam tak trudno, Marco wiedział, co robi. Chodź!
Wytłumaczył żonie, co powinna uczynić. Shira skrzywiła się, ale wkrótce na jej twarzy pojawił się wesoły uśmiech.
Czerwonoocy niewolnicy nie zaszli zbyt daleko. Przystanęli.
– No dobrze, ale gdzie oni się podziewają? – zawodził jeden, rozglądając się po mrocznej okolicy,
– Nie wiem! – syknął drugi, depcząc nerwowo twardy mech. – Cholerny Nardagus, powinien był poszukać tych mętnych typów z Królestwa Światła. Oni potrafią naprawdę nieźle narozrabiać, zdołali przecież osiągnąć bardzo wiele, wszystkiego się po nich można spodziewać, nie podoba mi się ta cala historia.
Читать дальше