Nikt się nie odzywał, wszyscy wstrzymywali oddech.
Nikt nie chciał patrzeć na paskudną zawartość skalnej misy. Wpatrywali się natomiast w skałę, która wciąż zamykała im dalszą drogę. Wiatr zawodził cicho, było chłodno i nieprzyjemnie. Rury nie widzieli od czasu, gdy opuścili łąkę, po prostu gdzieś im zniknęła, nie mieli pojęcia, gdzie jej szukać.
Może znajdują się już przy złym źródle? Może przegapili odnogę wiodącą do jasnej wody?
Nie, to niemożliwe.
– Ciii! – powiedział nagle Oko Nocy, obdarzony najlepszym słuchem. Trudno powiedzieć, kogo uciszał, wszyscy przecież milczeli jak kamienie.
W końcu pozostali też usłyszeli. Jakiś słaby dźwięk w górach, najpierw prawie szept, który wolno przybierał na sile, przemienił się w głuche dudnienie, a potem w straszliwy łoskot. Musieli zatykać uszy, żeby im bębenki nie popękały.
No to zniszczyliśmy wszystko, teraz się zapadniemy, pomyślał Oko Nocy, kiedy ziemia zaczęła się pod nim trząść. Masywne skały dygotały niczym liść osiki na wietrze.
Ale nikt się nie zapadł. Po chwili otworzyli ostrożnie oczy, bo podczas najgorszych grzmotów nie mieli odwagi patrzeć, co się dzieje. Łoskot wciąż jeszcze był trudny do zniesienia, ale ku swojej wielkiej radości stwierdzili, że góra rozdzieliła się na dwoje i powstały w niej małe wrota.
– Szybko, zanim się rozmyślą – ponaglał Marco. – Mam wrażenie, że nie wypełniliśmy naszego zadania w stu procentach.
Wszyscy czworo przecisnęli się przez wąski otwór. Nie odważyli się oglądać, żeby stwierdzić, czy brama pozostanie otwarta, czy zamknie się za nimi. Nie należy martwić się na zapas.
Zdążyli tylko stwierdzić, że żadne z nich nie ma w ręce srebrnej czarki. Shira dawno temu odrzuciła swoją z obrzydzeniem, ale kiedy góra się otwierała, Oko Nocy i Marco wciąż trzymali swoje. Może i te czarki, podobnie jak wszystko inne, były tylko dziełem czarów i wyobraźni?
Bardzo przebiegli są mieszkańcy Gór Czarnych. Ale członkom ekspedycji z Królestwa Światła też pod tym względem niczego nie brakuje.
– Udało się – odetchnął Oko Nocy z ulgą. – Teraz jeszcze tylko reszta…
– Owszem, Niezwyciężony – mruknął Mar. – Ale gdzie my się właściwie znajdujemy?
Rozejrzeli się wokół. W dalszym ciągu mieli przed sobą skały, ale one się pewnie niedługo skończą, a w oddali majaczyła droga, którą widzieli już przedtem. Wiła się w górę po dość stromym zboczu, wyglądającym na bardzo nieprzystępne, nagie, jakby wysmagane wichrem, tylko tu i ówdzie widać było kamienne bloki. Pojawiły się jakieś pojedyncze formacje skalne, również nagie. Generalnie jednak wzgórze było ogołocone ze wszystkiego i jakoś dziwnie otwarte jak na tutejszą okolicę.
Oko Nocy zastanawiał się, co też może być po drugiej stronie. Cień nie zdołał niczego zobaczyć.
Wolno i dość niechętnie ruszyli przed siebie. Jakby chcieli się przygotować na kolejne zaskoczenia. Widzieli, że droga nie była często używana, wyglądała jak wytyczona bardzo dawno temu, mech porastał ją gęsto i czynił prawie niewidoczną.
– Musiałam chyba kompletnie zedrzeć podeszwy u butów – powiedziała Shira bardzo cicho, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy, choć przecież nikogo nigdzie nie widzieli. – Ten twardy mech mnie kłuje.
– Ja nawet nie mam odwagi obejrzeć swoich mokasynów – uśmiechnął się Oko Nocy.
– Kiedy już przejdziemy przez wszystkie próby, będziemy znacznie dotkliwiej okaleczeni – rzekł Marco.
– Dziękuję, potrafisz podnieść człowieka na duchu! – roześmiał się Mar.
Nagle wszyscy stanęli jak wryci. Zza skały wyszła ogromna postać, poruszająca się jakoś dziwnie, jakby składała się z samych tylko kości. Ale to nieprawda. Owe kości pokrywała osobliwa, ciemna skóra.
– Niezwyciężony – syknął Marco przez zęby. – Teraz rozumiem, skąd ta nazwa.
– Ja także – potwierdził Oko Nocy pobladły. – To przecież Śmierć we własnej postaci!
Faron, Indra i Freki dotarli do odległej doliny, gdzie, zdaniem wilka, mogła się znajdować grota, w której przebywali więźniowie. Czyli, jak się wyraził, miejsce chronienia. Miejsce chronienia czego?
Czy jednak więźniowie się w tym miejscu znajdowali i kim mogliby oni być, wilk nie wiedział.
– Jeśli ktoś tam jest – powiedział Freki – to musiałby to być ktoś bardzo umiejętnie opierający się Łowcy Niewolników.
– I prawdopodobnie również temu tak zwanemu Niezwyciężonemu – dodał Faron. – Co to za typ? Ale to daje nam pewną nadzieję, prawda? Powiedzcie mi, czy to nie jakiś dom, tam w oddali?
Znajdowali się teraz w małej, bardzo ładnej dolinie, tyle że położonej na uboczu i tak bardzo zamkniętej, że trudno ją było znaleźć. Mniej więcej pośrodku doliny połyskiwało jeziorko, ale już z daleka było widać, że woda jest mętna i martwa. Nic nie mogłoby w niej żyć.
– Gdzie? – zapytała Indra. – Chodzi ci o wyspę?
– No właśnie. To może być jakiś wielki głaz, ale może też być dach budynku.
– Chyba masz rację – potwierdził Freki. – To dach. Tylko jak się tam dostaniemy?
Wytrzeszczali oczy, by objąć wzrokiem całą niewielką dolinę. Nigdzie jednak nie dostrzegali niczego, co mogłoby przypominać czyjeś siedziby. Wszyscy mimo to nabrali pewności, że na wyspie znajduje się jakiś budynek.
– Wygląda na to, że woda jest raczej płytka – stwierdziła Indra. – W braku łodzi możemy chyba dojść do wyspy brodząc.
Faron spojrzał na skraj swego pięknego, sięgającego do kostek stroju Obcych, uszytego z materiału o naturalnej barwie. A potem popatrzył na przypominającą raczej szlam niż wodę powierzchnię jeziorka.
– Utkniemy w tym na dobre.
– A masz lepszą propozycję?
– Nie.
Wszyscy razem zeszli na brzeg.
– O rany – jęknęła Indra. – To tak, jakby brodzić w szambie.
– Na dodatek bez powodu – dodał Faron.
– Freki, może mogłabym pojechać na twoim grzbiecie? – zapytała Indra.
– O, nie! – zawołał natychmiast Faron. – Żadnych niezasłużonych przywilejów, proszę!
W grupie panowało lekko sarkastyczne poczucie humoru. To ironiczne spojrzenie na świat Indry kształtowało nastrój, któremu Faron i Freki poddawali się bez protestów. Pozwalał im bowiem zachować równowagę ducha, a momentami w ogóle przetrwać.
Kiedy wkroczyli w udające wodę obrzydlistwo, stopy natychmiast zanurzyły się w śliskiej mazi, ale wędrowcy nie zapadli się tak głęboko, jak przypuszczali. Z poruszonego szlamu unosił się odór zgnilizny.
– Mogłabym się założyć, że Oko Nocy & Co. nie męczą się bardziej niż my – jęknęła Indra.
– Zapewniam cię, że chyba jednak bardziej – rzekł Freki. – Przeklęte błocko, kompletnie oblepi moje futro! Już chyba nigdy się nie domyję!
– Ptaki! – wrzasnął Faron. – Kryć się!
– Tutaj? Żaden diabeł nie zmusi mnie, żebym tutaj próbowała się kryć – syknęła Indra. – A poza tym one i tak nas nie widzą, jesteśmy przecież niewidzialni.
– Masz rację, zapomniałem.
Obrzydliwe czarne ptaszyska nawet nie spojrzały w ich stronę, ale dla wszelkiej pewności wszyscy troje stali bez ruchu, żeby kręgi na wodzie ich nie zdradziły.
– Taką czapkę-niewidkę chętnie pożyczałabym sobie częściej – oznajmiła Indra zadowolona. – Pomyślcie, jakie to praktyczne, kiedy chce się kogoś szpiegować! Chociaż nie, nie mam zamiaru nikogo szpiegować, to wstrętne!
Początkowo rzeczywiście woda w jeziorku była płytka, kiedy jednak pokonali mniej więcej połowę drogi do wyspy, dno zaczęło się nagle gwałtownie obniżać.
Читать дальше