Bardzo zgnębieni ruszyli wolno w kierunku domu.
– Przypomina bunkier – stwierdziła Indra. – Bez wejścia.
– Coś się zrobiła taka optymistka! – prychnął Faron.
Obchodzili wkoło niski, przysadzisty budynek.
W końcu, kiedy go już prawie okrążyli, znaleźli bardzo dobrze ukryte drzwi.
– Czyż nie mogliśmy zacząć od tego miejsca? – złościła się Indra.
– Chyba wiesz, że zawsze zaczyna się nie od tego końca co trzeba – rzekł Faron. – To się nazywa złośliwość rzeczy martwych.
– Ach, tak? W świecie Obcych to również działa?
– Jeszcze jak! Ale my potrafimy jej przeciwdziałać!
– Och, wy wszystko potraficie! Cholerni geniusze!
– No, to teraz trzeba otworzyć drzwi – powiedział Faron nie zrażony jej złośliwością. – Powinien być tu z nami Móri!
– A kiedy nie powinien? – wtrąciła Indra. – Ale ty sobie z tym poradzisz. Otwieraj drzwi, czarowniku!
Posłał jej mordercze spojrzenie, które zdawało się mówić: „Ile można ścierpieć!”, ale jego dziwna twarz promieniała wesołością.
Faron nie powiedział, jakich magicznych sztuczek używa, ale zamek ustąpił po kilku zaledwie nieudanych próbach, których Freki i Indra starali się nie zauważać i o których postanowili natychmiast zapomnieć.
– Nie mam ja talentu Móriego – rzekł Faron samokrytycznie.
– Ale jesteś wystarczająco dobry, zapewniam cię – pocieszała go Indra.
Drzwi otworzyły się bezgłośnie i wędrowcy znaleźli się w ciemnym choć oko wykol korytarzu. Optymistka Indra zaczęła szukać po omacku jakiegoś kontaktu, ale Faron na to nie liczył, prychnął, wymamrotał coś pod nosem i cała jego postać rozbłysła jasnym światłem.
– Bardzo dobrze! – zawołała Indra z podziwem.
Korytarz był szeroki. I dość niezwykły. Faron z trudem chwytał powietrze, kiedy zobaczył, co pokrywa ściany.
– Nasze zaginione gondole! To gondola pierwszej ekspedycji. A to drugiej. Tam trzecia i piąta. A tam szósta.
– Brakuje chyba tylko tej, która się rozbiła w Dolinie Róż, i gondoli Hannagara – oznajmił Freki.
– Prawdopodobnie. Jego ekspedycja była siódma i ostatnia przed naszą. I… Tak, ci, którzy opowiadali o różach, należeli do czwartej wyprawy, zgadza się. Tak, Freki, a ty wspominałeś o jakimś miejscu przechowywania. Oni musieli mieć na myśli właśnie to. Nasze gondole.
– Trofea łowieckie – mruknęła Indra. – Niczym głowy dzikich zwierząt, które lubiący zabijanie ludzie w dawnym świecie wieszali sobie na ścianach.
Faron patrzył na nią zdumiony.
– Ludzie naprawdę chwalili się tym, że zabijają zwierzęta?
– Oczywiście! Dekorowali ściany domów spreparowanymi głowami, skórami wymierających gatunków…
– Wstrętne – powiedział Faron z obrzydzeniem. – Odpychające i tragiczne. Że też ludzie mogą być tacy bezmyślni!
– Może jednak kontynuujmy zwiedzanie – przerwał im Freki.
– Tak jest.
W miarę jak przechodzili obok kolejnych gondoli, Faron gorączkował się coraz bardziej.
– Patrzcie, co oni zrobili! Usunęli wszelkie wyposażenie elektroniczne. Zostawili tylko same skorupy! To wandale!
Korytarz się skończył jakimiś drzwiami. Weszli do dużego pokoju.
– No tak – prychnął Faron. – To tutaj trzymają całe wyposażenie. Porozrywane. Zniszczone. Przyjaciele, oni nie mają o tym wszystkim najmniejszego pojęcia!
– A oczekiwałeś, że będą mieli? – zapytała Indra. – Oni się posługują przede wszystkim czarną magią, czarami. Te małe, przeżarte złem móżdżki nie ogarniają współczesnej magii, takiej jak elektronika, komputery i inna zaawansowana technika.
– I bardzo dobrze, że tak jest. Możemy czerpać z tego korzyści. A oto jeszcze jedne drzwi, chodźmy dalej! Świetnie, że przypomniałeś sobie o tej kryjówce, Freki, to rozwiązuje nam wiele dawnych i bardzo nieprzyjemnych zagadek.
Otworzył drzwi i wydał z siebie okrzyk grozy:
– O Święte Słońce!
Indra i Freki zaciekawieni zaglądali mu przez ramię. Blask bijący od Obcego oświetlał niewielki pokój.
– O rany… – szepnęła Indra.
Żadne nie miało najmniejszych wątpliwości. Oto znaleźli zaginionych uczestników dawnych ekspedycji.
Przez setki czy może raczej przez tysiące lat Królestwo Światła wysyłało ekspedycje do Gór Czarnych. Ani jedna z nich nie wróciła do domu. Owszem, wyprawa Hannagara była bliska powodzenia, jej członkowie jednak wracali pełni złych intencji i zostali zatrzymani przed murem.
Przy odrobinie dobrej woli można by uznać za ekspedycję ową nieodpowiedzialną wycieczkę Joriego i Tsi-Tsunggi na terytorium Gór Czarnych. W każdym razie chłopcy byli jedynymi wędrowcami, którzy wrócili do domu.
Wszyscy inni po prostu zniknęli.
I znajdowali się tutaj. A przynajmniej ich część. Ilu mogło być tych pozbawionych sił, wychudłych, leżących na podłodze, którym władcy złych Gór Śmierci nie okazali najmniejszego współczucia ani miłosierdzia? Pokój był absolutnie pusty, żadnych sprzętów, tylko cztery ściany, sufit i podłoga. Żadnych okien, żadnych ław czy prycz, w ogóle nic.
Oto skutki nienawiści do życia doprowadzonej do skrajnej postaci.
Przybysze naliczyli dwanaście wynędzniałych istot.
– Czy oni żyją? – zapytała szeptem wstrząśnięta Indra.
– Jeśli się nie mylę, to tak – mruknął Faron.
Ukląkł przy najbliższej, przypominającej raczej szkielet niż istotę ludzką postaci.
– Dor, czy to ty?
Istota, która wyglądała jak więzień obozu koncentracyjnego, odwróciła głowę. Dwoje matowych oczu Obcych, ukrytych głęboko w oczodołach, spojrzało na Farona. Ów ledwo dostrzegalny ruch głową zajął nieszczęśnikowi wiele sekund.
Z gardła mężczyzny nie wydobył się żaden dźwięk, twarz jednak świadczyła o głębokim wzburzeniu.
Faron odwrócił się.
– Indra, trochę wody! Ale naprawdę odrobinę.
Natychmiast wyjęła swoją butelkę z wodą. Faron zwilżył kilkoma kroplami wargi mężczyzny.
– Freki, dziękuję ci – powiedział. – Dziękuję, że pamiętałeś o tym miejscu.
– Siska też pamiętała – dodał wilk.
– Tak, i Siska. To ona naprowadziła nas na tę myśl. Och, kochani przyjaciele, jak mogliśmy o was zapomnieć?
– Nikt nie sądził, że oni nadal żyją – westchnęła Indra.
Postać leżąca nieco dalej wydała z siebie cichutki jęk. Faron zwrócił się w tamtą stronę.
– Tinko? Tinko, mój drogi, ja myślałem, że jesteś stracony na zawsze.
Indra widziała, że ten też jest Obcym. A raczej kiedyś nim był.
Zadbała, by wszyscy nieszczęśnicy dostali trochę wody. Chętnie podzieliłaby też między nich swój prowiant, ale Faron był nieustępliwy. Jedzenie może im zaszkodzić, trzeba działać bardzo ostrożnie.
Indra czuła się niczym Florence Nightingale, kiedy pochylała się nad spragnionymi, by dać im odrobinę ukojenia. Brakowało tylko polowej latarki.
– Jest was tu niewielu – zwrócił się Faron do Tinko. – A co z resztą?
– Kilkoro ludzi… i Lemuryjczyków… przeszło na stronę zła… – wykrztusił tamten z olbrzymim wysiłkiem. – Reszta ludzi… padła… tutaj… albo w drodze tutaj. Ale… – Musiał zrobić dłuższą pauzę, żeby móc mówić dalej. – Nie wydostaniemy się stąd. W jeziorze aż się roi od… wysysających krew… potworów.
– Dostaliśmy się do was, to również wyjdziemy – zapewnił go Faron spokojnie. – Natychmiast rozpoczynamy ewakuację. Freki, obrócisz kilka razy, prawda?
– Jasne – odparł wilk, choć nie wyglądał na specjalnie zachwyconego.
Читать дальше