Głupstwo, coś mu się zdawało.
Marco podjął swoje samotne czuwanie w wielkiej ciszy.
No, oczywiście, pomyślał Oko Nocy ze złością. Znowu będę się musiał wspinać!
Musiał odchylać głowę do tyłu, żeby móc patrzeć w górę. Widział tam światełko Shamy na jakimś występie, bardzo, bardzo wysoko. Takie widoczki pokazują w telewizji alpiniści, wiszą sobie pod skalnym występem i zachowują się tak swobodnie, że człowiekowi robi się niedobrze, łażą po skale niczym muchy.
Dla mnie to bagatelka, pomyślał Oko Nocy, wyjmując ostatni kawałek sznura elfów. Różnych środków pomocniczych było, jak się okazuje, dokładnie tyle ile trzeba. Zwłaszcza że w grocie Shamy nie musiał korzystać z żadnej pomocy, dzięki samemu Shamie, oczywiście. Trzeba pamiętać, żeby mu podziękować kiedy – lub jeśli – się spotkamy.
Ostatnia przeszkoda…
Koniec sznura elfów sterczał ponad krawędzią występu wysoko w górze i szukał jakiegoś punktu oparcia. Oko Nocy natychmiast wspiął się po linie, tego rodzaju ćwiczenia gimnastyczne wykonywał od bardzo dawna.
Na samej górze przeczołgał się na krawędź, potem usadowił się na szerokiej półce i… wszelka odwaga go opuściła.
Zbyt pospiesznie użył ostatniego kawałka sznura elfów, albo inaczej: wspiął się na nim za nisko.
Góra przed jego oczyma ciągnęła się bowiem wyżej, zdawało się w nieskończoność, bo szczyt ginął w gęstej mgle. Po prostu znowu nic nie widział.
Z wyjątkiem jednego: Po raz ostatni z tego morza mgły mrugało do niego światełko Shamy, pomrugało, pomrugało i zniknęło. Nie miał nigdy więcej go zobaczyć. Oko Nocy koncentrował się całą siłą woli. Był śmiertelnie zmęczony, poza tym doznał rozmaitych obrażeń na całym ciele. Choć maść Farona uleczyła ślady po ukąszeniach i wcześniejsze oparzenia, to i tak zostało wiele innych ran, które pojawiły się podczas długiej wędrówki. Był głodny i zniechęcony, i w takim stanie miał rozpoczynać kolejną wspinaczkę w nieznane, i to bez żadnego sprzętu alpinistycznego.
Rozumiał tylko tyle, że wspinaczka jest sama w sobie przeszkodą. Nie musiał się obawiać żadnego ataku, mógł się wspinać w spokoju.
Dlaczego, dlaczego nie zachował jednego sznura elfów? W każdym razie ostatniego.
Trzeba było zaczynać, nie ma na co czekać, to tylko strata czasu i sił.
Ale jak wchodzi się na taką górę?
Bardzo uważnie studiował skalną ścianę, żeby znaleźć jakiś punkt oparcia. Jeśli w ogóle coś takiego tu było.
W końcu wyznaczył sobie najłatwiejszą, jak mu się zdawało, drogę i ruszył. Ściana była prawie pionowa, ale na szczęście nie miała wielu występów i nawisów, przynajmniej w zasięgu jego wzroku. Wczepiał się palcami w niemal niewidoczne szczeliny, a potem przesuwał stopy w te same miejsca. Mokasyny schował do torby, skórzaną kurtkę również. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie zostawić na dole większości bagażu, ale ponieważ nie wiedział, którędy przyjdzie mu wracać, nie chciał ryzykować, że wszystko straci.
Przez jakiś czas szło mu dość dobrze. Rozsądnie, zastanawiając się nad każdym ruchem, posuwał się w górę. Trzy razy mało brakowało, a byłby spadł, krzyknął przerażony, ale zawsze jakoś zdołał się utrzymać. Nerwy miał napięte, pokaleczone palce krwawiły, mięśnie ramion bolały nieznośnie z wysiłku. W końcu jednak stwierdził, że już się nie ruszy, bez pomocy dalej nie pójdzie.
– No i jak idzie? – zapytał Shama swoich przyjaciół, Shirę i Mara.
– U nas dobrze – odparła Shira. – Pytanie natomiast, jak sobie radzi Oko Nocy.
– Atakuje teraz ostatnią przeszkodę, ale to powinien zrobić na własną rękę. Ja zakończyłem usługi, a jego zbiór środków pomocniczych też się wyczerpał. Musi polegać wyłącznie na własnej wytrzymałości.
– Na tym etapie podróży ja byłam taka zmęczona, że wyglądałam jak przekłuty balon – westchnęła Shira.
– On też się do takiego stanu zbliża – Shama się uśmiechał, ale na jego twarzy malowała się troska. – Na sam koniec zostawili przeszkody chyba najbardziej męczące, wymagające siły i hartu. Jeśli więc zostało mu jeszcze choć trochę, to…
– No właśnie! – wykrzyknęła Shira. – Znam to bardzo dobrze.
Shama zagryzał wargi.
– Jedno mnie niepokoi…
– Jedno? – przerwał mu Mar. – Mamy chyba mnóstwo zmartwień!
– To prawda, ale moje zmartwienie nie dotyczy Oka Nocy. Otóż Marco miał odwiedziny. Spał i powiada, że niczego nie zauważył, ale ja wszystkimi zmysłami wyczuwam w jego grocie coś niepokojącego.
– Kto by to mógł być?
– Pojęcia nie mam.
Umilkli. To było całkiem nowe zagrożenie i zupełnie niepojęte.
Czy powinienem zejść na dół? zastanawiał się Oko Nocy zgnębiony. Ale to by była straszliwa porażka. Równoznaczna z całkowitym poddaniem się, bo najwyraźniej nie istniała inna droga w górę.
Spojrzał w dół. Znajdował się już tak wysoko, że skalna półka, na której przedtem siedział, wyglądała teraz bardzo niepozornie. Potwornie bolały go mięśnie, każdy najmniejszy muskuł w jego ciele drżał tak, że trudno to było wytrzymać.
Oko Nocy za nic nie chciał schodzić!
Ale teraz jest pozostawiony samemu sobie. Nikt nie może mu pomóc.
Przypomniał sobie starą indiańską legendę. Kiedy niedawno przepływał rzekę, myślał o duchach wody, tych niebezpiecznych, które mogłyby mu wyrządzić krzywdę. Istnieje jednak ktoś, kto może uratować Indianina, który dostał się w szpony złych duchów wody i zaczyna tonąć. To Orzeł Burzy.
Czyż ojciec Oka Nocy nie nazywa się Ptak Burzy? Jak często w czasie tej wyprawy przyzywał na pomoc indiańskie bóstwa?
Naprawdę bez przesady. Jeśli o to chodzi, to zachowywał się bardzo powściągliwie.
Co prawda szamański bębenek pomógł mu przejść przez skalną ścianę, niedźwiedź, jego zwierzę opiekuńcze, też mu pomagał, choć go wcale nie wzywał. Czy więc nie powinien teraz…?
Zrozpaczony, gdy z bólu pot zalewał mu twarz, zaczął przyzywać duchy przodków i wielkiego boga Wakan Tanka.
Prawie nie miał oparcia dla stóp. Tylko jedną wsunął w bardzo płytką szczelinę, czy oparł na jakimś niewielkim występie, sam nie wiedział, palce zsuwały się po gładkiej powierzchni, trzeba wybierać: próbować iść w górę czy w dół, bo i to, i to było tak samo trudne.
W powietrzu zaszumiało. Coś jakby ciężkie skrzydła. Oko Nocy bał się spojrzeć w tamtą stronę, poczuł natomiast, że ostre szpony wczepiają się w kurtkę na barkach. Ciemnobrązowe skrzydła trzepotały nad jego głową, Oko Nocy odetchnął i zrozumiał, że jest podtrzymywany i że wolno unosi się w górę.
Czy zasłużyłem sobie na tyle szczęścia? zastanawiał się. Zasłużyłem, uznał.
Orzeł wiódł go po absolutnie gładkiej ścianie, do której nikt ani nic nie zdołałoby się przyczepić. Tutaj bardziej niż w jakimkolwiek innym miejscu znajdował potwierdzenie, że źródło dobrej wody nigdy nie miało zostać przez nikogo odkryte.
Przez moment pomyślał o gondoli lub innej latającej maszynie. Ale nie, nikt by się też nie dostał w okolice źródła z powietrza. W każdym razie żaden człowiek. Wiedział, że to terytorium otacza niewidzialny mur.
Nieoczekiwanie został posadzony na niewielkim płaskowyżu. Nawet nie zdążył podziękować orłowi, ptak zniknął we mgle.
Gdzie się teraz znajduje? Na szczycie?
Nie, nie wierzył w to. Zdawało mu się, że nieco dalej na płaskowyżu widział stromą górską ścianę. Już miał wyruszyć w tamtą stronę, kiedy z tumanu mgły wyszły cztery postaci i skierowały się ku niemu. Oko Nocy stanął jak oniemiały. Kolejna przeszkoda? Czego te cztery postaci od niego chcą?
Читать дальше