I nagle rozpętało się piekło.
Z ciemnej jamy za nim rozległ się straszny ryk. Nie oglądaj się, powiedział sobie Oko Nocy w duchu i przyspieszył kroku. Biec nie chciał, to by oznaczało utratę twarzy. Indianin nigdy tego nie robi, chyba że już naprawdę nie ma innego wyjścia.
Pewnie niedługo skończą się te próby? Po strasznym ryku zaległa przytłaczająca, pełna oczekiwania cisza, podczas której Oko Nocy zaczął się zastanawiać, chciał policzyć, ile ma już za sobą tych prób. Umysł miał jednak skrajnie wyczerpany, odczuwał skutki niewyspania i w ogóle długi brak odpoczynku i nieustannej aktywności fizycznej; doznania psychiczne również bardzo dawały mu się we znaki, zupełnie nie mógł się skupić. Czuł się pusty w środku, dokuczał mu głód, ale prowiant skończył się już jakiś czas temu.
Ileż tego było? Wejście do wnętrza góry, przejście ponad wodospadem, balansowanie na pokruszonej grani, którą trzeba było kleić, drapieżniki w lesie, przeciskanie się przez wąską szczelinę, grota z owadami, grota z wrzącą wodą, wypełniona gorącymi oparami, jar, w którym głazy nieustannie spadały ze ścian… A zatem jedna, dwie, trzy… przeszkody. No i w końcu ta, w której nie wiadomo, o co chodzi, czyli dziewiąta. Jeśli i z tą sobie poradzi, to czekać go będą jeszcze dwie.
Tylko z czym tu sobie radzić? Tu chyba nie ma żadnych trudności?
Oko Nocy czuł zmęczenie niczym ołowianą pelerynę ciążącą na plecach. Wiedział, że powinien się przespać, no ale przecież nie tutaj, i jak najprędzej musi zdobyć coś do jedzenia, a przede wszystkim nie wolno mu zapominać o czekających na zewnątrz. Może im się znudziło? W każdym razie długo już tego nie zniosą, powinien się spieszyć, jest tak strasznie zmęczony, i gdzie się w ogóle znajduje…?
Wtedy usłyszał za sobą jakieś człapiące kroki, jakby zbliżało się wiele istot. Zerwał się na równe nogi.
Widocznie ci, którzy obserwowali go w ciasnym pasażu, teraz wyruszyli na polowanie.
Obejrzał się gwałtownie. Nie zamierzał uciekać. Kiedy jednak zobaczył, kto idzie za nim w gęstej mgle, przemknął go lodowaty strach. Najpierw nie bardzo wiedział, co to takiego, mgła skutecznie ograniczała widoczność. Majaczyły mu tylko jakieś szybko się za nim posuwające figury. Co to?
I oto ujrzał.
Demony! Indiańscy przodkowie nazywaliby je pewnie złymi duchami, lecz Oko Nocy przez całe swoje życie mnóstwo czasu spędzał wśród białych. Dla niego były to demony, a że mają złe zamiary, nie ulegało wątpliwości. Zanim zdążyły się na niego rzucić, uniósł rękę.
– Stać! Czy nie widzicie, kim jestem?
Zatrzymały się i z niepokojem wbijały wzrok w przedmiot, który trzymał w ręce.
To dar od Marca.
„Używaj go tylko w najwyższej potrzebie – ostrzegał książę Czarnych Sal – To oznaka godności, jaką piastuję w królestwie mego ojca, jest bardzo dobrze znany w licznych kręgach, z którymi się raczej nie widujemy. I po wszystkim muszę go dostać z powrotem”.
Wtedy Oko Nocy nie zrozumiał słów Marca. A ów przedmiot to była gwiazda o bardzo długich, ostrych ramionach. Oprócz trzeciego kawałka sznura elfów ostatnia rzecz w jego torbie, ostatnie wsparcie.
Miał tylko szczerą nadzieję, że dobrze rozumie znaczenie gwiazdy.
Demony, których widok nie należał do przyjemności, stały nieporuszone, jakby skamieniały na widok gwiazdy. Oko Nocy z łatwością nadał jej kształt Lucyferowej Gwiazdy Porannej.
Dla pewności dodał jeszcze zasadniczym tonem:
– Jestem przyjacielem islandzkich czarnoksiężników, tak biegłych w czarnej sztuce, że moglibyście im zazdrościć. Do moich najbliższych towarzyszy należą też Ludzie Lodu.
Tego było demonom aż nadto. Nie ulegało wątpliwości, z jakimi zamiarami tu przyszły, co chciały mu zrobić, po tej przemowie jednak ugięły przed nim kolana.
W tej sytuacji mógł sobie pozwolić na pytanie:
– A co tacy jak wy robią tak blisko źródła dobrej wody?
Odezwał się jeden, mówił głosem tak chrypliwym, jakby w ogóle nie miał strun.
– A jak myślicie, Wysoki Mistrzu? Przecież nie możemy dopuścić, żeby ktoś się do tego przeklętego źródła przedostał. Stróżujemy przy nim, ponieważ go nienawidzimy. Jego woda nie może się rozprzestrzenić po świecie i zniszczyć rezultatów naszej pracy w umysłach ludzi. Wy jednak pochodzicie z wysokiego rodu, Mistrzu, demony z rodu Ludzi Lodu znamy bardzo dobrze. Rozumiemy, że zamierzasz zniszczyć to znienawidzone źródło, więc życzymy ci szczęścia w drodze.
Wszystkie pochyliły się głęboko i wycofały do skalnego wąwozu.
Oko Nocy odetchnął. Nie wyprowadził ich z błędu, ale też nie potwierdził ich przypuszczeń. Pewnie nie uradowałyby ich jego plany, ale to już trudno. Dość pospiesznie opuścił nieprzyjemne miejsce.
Światło Shamy prowadziło go we właściwym kierunku.
Teraz został mu już do pomocy tylko trzeci sznur elfów.
Ale próby czekają go jeszcze dwie. Ciekawe, jak sobie poradzi?
Jeszcze jedna grota?
Oko Nocy westchnął. Miał szczerą nadzieję, że to ostatnia, zaczynał już dostawać idiosynkrazji, czyli gwałtownej niechęci do grot. Stał bez ruchu przed otworem wejściowym.
Kompletne ciemności. Jedyne, co widział, to światełko Shamy na drugim końcu. A Oko Nocy naprawdę nie miał już sobie czym poświecić. Nagle w jakimś miejscu zaczęło się bardzo głośne bicie w bębny i młody Indianin przypomniał sobie wędrówkę Shiry.
Grotę Shamy, w której Shira walczyła o życie przez całą noc i pół dnia, bez wsparcia Mara.
Oko Nocy z drżeniem wciągał powietrze. Jeśli posłaniec Śmierci dotrzymuje obietnicy, to powinien tę grotę przebyć bez najmniejszych kłopotów.
Trzeba zaufać Shamie.
Przestraszony, ale zdecydowany odnieść sukces wkroczył na kamienną podłogę i niepewnym krokiem podążał przed siebie.
Niczego tej podłodze nie brakowało, była bardzo gładka i szło się po niej lekko. Dotarł do środka, a skoro nic mu nie przeszkadzało, ruszył dalej, teraz już pewniejszym krokiem.
Ale oddech wciąż wstrzymywał. Przez całą drogę, aż do światełka Shamy.
Wtedy odetchnął. Bóg kamieni i nagłej śmierci dotrzymał słowa.
Shama opadł na ziemię obok Marca.
– No, to zdaje się, że ja zrobiłem swoje. Od tej chwili musi sobie radzić sam.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Pomogłem mu przebyć moją grotę. Teraz została mu już tylko jedna przeszkoda. A ta… Och, nie! Zapomniałem, muszę mu jeszcze raz zapalić gwiazdę przewodnią, ale to już naprawdę będzie ostatnia. – Rozejrzał się po grocie, sprawiał wrażenie, jakby węszył. – Ktoś cię tu odwiedzał?
– Mnie? – zdziwił się Marco. – Nie, ja przez cały czas spałem, ocknąłem się krótko przed twoim przyjściem.
Shama bąknął tylko:
– Hm. – A potem dodał szybko: – Muszę już lecieć. Potem pójdę na chwilę do Shiry i Mara. Zobaczymy się wkrótce, mam nadzieję.
Marco chciał zapytać Shamę o tyle rzeczy, ale jego wizyty mijały bardzo szybko. I, naturalnie, znacznie ważniejsze jest, żeby Shama pokazywał drogę Oku Nocy, niż siedział tu i gwarzył sobie. Sen ulotnił się na dobre, Marco usiadł więc i zaczął się zastanawiać nad tym, co Shama powiedział.
Czy rzeczywiście miał jakąś wizytę? W czasie snu?
Tylko kto w ogóle mógłby go odwiedzać? Nikt przecież nie może przebywać na tym terenie, nawet Shira i Mar.
Nie, naprawdę nikogo nie mogło być. Wstał i uważnie badał grotę.
Żadnych śladów na ziemi, ani w środku, ani na zewnątrz. W każdym razie żadnych innych niż jego i Oka Nocy. Shama nie zostawia śladów. Ptaszyska? One też nie pojawiają się w pobliżu źródeł.
Читать дальше