Czekanie na ostatni kamień szarpało mu nerwy. Zastanawiał się nawet, czy nie powinien skoczyć od razu na skalną półkę, na to jednak musiałby być mistrzem olimpijskim w skoku w dal. W dodatku potrzebowałby rozbiegu, a tutaj brakowało miejsca.
Tak więc należało czekać.
Kamień się wynurzy, czekaj cierpliwie, Oko Nocy, nie rób głupstw w ostatniej minucie!
Minucie?
Między pojawieniem się kolejnych kamieni mijało co najmniej pół godziny, a kamieni było dwanaście. To wymaga czasu. Myśl o czekających towarzyszach budziła w Indianinie poczucie winy. Jakże muszą się niepokoić…
Teraz… Tak jest bezpiecznie. Postaraj się tylko nie ześlizgnąć! Oko Nocy wykonał coś w rodzaju podwójnego skoku, zrobił dwa bardzo długie kroki, bo po co miał dłużej stać na ostatnim kamieniu?
Odległość między kamieniem a półką skalną była większa, niż się spodziewał, tylko dzięki bardzo skomplikowanym manewrom zdołał uniknąć katastrofy i na zakończenie śmiertelnie meczącej wędrówki nie wpaść do okropnej zawartości tej piekielnej sadzawki.
Odetchnął głęboko, skoczył w stronę wyjścia, zdołał złapać krawędź półki, przerzucił całe ciało w górę i wydostał się na bezpieczną skałę.
Ani razu nie obejrzał się za siebie. Grota nie nastrajała do czułych ani sentymentalnych pożegnań. Chciał jak najprędzej stąd wyjść.
Owionął go lodowaty wiatr i Oko Nocy bardzo się przestraszył. Taka zmiana po długotrwałej łaźni parowej nie jest dobra dla zdrowia. Ale pomyślał, że skoro mieszkający na północy Finowie mogą się zanurzać w bardzo zimnej wodzie po wyjściu z sauny i nic im nie jest, to on też jakoś to przeżyje!
Oprócz zimna panowała tu jeszcze zgniła wilgoć.
Znalazł się teraz w jakiejś wąskiej dolinie, a raczej w rozległym jarze. Drogę zagradzały mu kamienne bloki, ale wyglądało na to, że musi przejść przez dolinę, bo innej drogi nie widział. Spojrzał w górę. Krawędzie jaru były wysokie i teraz zrozumiał też, skąd się wzięły te wszystkie kamienie na jego dnie.
Górskie ściany były tutaj bardzo zwietrzałe, nieustannie w dół spadały większe i mniejsze odłamki.
Między ścianami brzmiała niezwykła muzyka. Smutna, przygnębiająca, w tonacji moll. Sprawiała wrażenie rytmicznej, choć poszczególne frazy trwały bardzo długo. Cztery ponure, żałobne takty i łoskot spadającego kamienia. Ostatni, niski ton zlewał się z nim w jedno.
Nigdy się jednak nie wiedziało, kiedy kamień upadnie. A zwłaszcza gdzie oderwie się kolejny.
Cóż to za żałobna dolina, zastanawiał się Oko Nocy. I jak się przez nią przedostać?
W pierwszej chwili chciał wzywać Shamę, ducha kamieni, i prosić, by żaden głaz nie spadł mu na głowę.
To by jednak było oszustwo. Shama i tak zachowuje się bardzo uprzejmie, że wskazuje mu drogę, nie mówiąc już o tym, że go nie atakuje. O więcej Oko Nocy prosić nie mógł. Nie można nadużywać dopiero co zawartej przyjaźni.
Próbował też ustalić, czy kamienie padają według jakiegoś porządku lub schematu, szybko jednak musiał zrezygnować. Żeby nie wiem jak długo siedział i medytował, żadnego schematu się nie dopatrzy. Trzeba więc liczyć na szczęście i mieć nadzieję, że uda mu się wyjść cało z opresji.
Nagle zeszło w dół olbrzymie rumowisko, trwało to wiele minut. Jak ostrzeżenie dla śmiałka: Nie próbuj niemożliwego! Możesz to przypłacić życiem!
Jedna rzecz go zdumiewała: dno doliny było właściwie puste, między poszczególnymi głazami leżała czysta ziemia. A przecież przy tej częstotliwości spadania kolejnych kamieni dolina powinna być od dawna zasypana po brzegi.
To umocniło go w przekonaniu, które od dawna żywił. Wciąż jednak nie miał czasu, żeby się nad tym gruntowniej zastanowić. Teraz też znajdował się w śmiertelnie niebezpiecznym miejscu, trzeba znaleźć jakąś pomoc. Na własną rękę nigdy się stąd nie wydostanie.
Jak wygląda jego zapas środków pomocniczych? Przejrzał je w mroku. Uff, jakże nienawidził tej przeklętej szarówki, tego nie-światła. Bardziej niż kiedykolwiek zatęsknił za jasnością. Maść Farona przestała działać, Oko Nocy już nie świecił, wszystko wokół było znowu mroczne i nieskończenie przygnębiające. Ciężkie tony rozbrzmiewały ponad doliną. Kolejne osypisko kamieni. Oko Nocy skrzywił się bez szacunku. Miał dość tej całej wędrówki, był strasznie zmęczony, znowu zrobił się głodny, ubranie przemoczone do suchej nitki, a tu jeszcze ten lodowaty wicher przenikający do szpiku kości. Najgorsza jednak była samotność. Lęk, że już nigdy nie wydostanie się z tego piekła.
No, ale wracajmy do rzeczywistości. Co z zapasem środków pomocniczych?
Kiepsko. Co jeszcze zostało? Ostatni kawałek sznura elfów. Tutaj kompletnie nieprzydatny. Jeszcze jakiś przedmiot. I…
Dar Dolga…
Dar Dolga?
Maleńki flecik. Dolg dostał go od elfów. „Zagraj na nim, Oko Nocy, a uzyskasz zdolność poruszania się sposobem elfów. Musisz jednak mieć konia, inaczej nic z tego”.
Ze smutkiem odłożył flet na miejsce. Koń? Tutaj… Żeby nie wiem jaki wspaniały był ów dar, to nie zda się na nic wobec takiej przeszkody.
A to byłoby znakomite wyjście, pokonać jar sposobem elfów.
Piekły go stopy. Mimo ostrożności poparzył je sobie na gorących kamieniach, wszystko trwało zbyt długo, by mógł tego uniknąć. Ze zmęczenia kręciło mu się w głowie, wiedział, że powinien się przespać, ale nie miał na to czasu, chciał jak najszybciej skończyć. Kto miałby ochotę siedzieć bez potrzeby w takim koszmarnym jarze?
Zauważył coś kącikiem oka. Coś, czego jeszcze przed chwilą tu nie było.
Oko Nocy odwrócił się i aż podskoczył z wrażenia.
Za nim stał ogromny niedźwiedź i przyglądał mu się uważnie.
Och, nie, dość już drapieżników, więcej nie zniosę, a nie chcę zabijać…
Nagle zastanowił się. Niedźwiedź? Moje zwierzę opiekuńcze?
– Czy to ty? – zapytał niepewnie. – Moje zwierzę opiekuńcze?
Niedźwiedź ani drgnął. Nie wyglądał agresywnie. Ale przyjaźnie też nie.
Głazy dudniły w dolinie. Niezwykła muzyka wiatru zawodzącego pośród skał, nieustanna, żałobna pieśń.
Oko Nocy podszedł do niedźwiedzia i pogłaskał go ostrożnie po głowie. Szorstkie, jasnobrązowe futro, ciemniejsze na grzbiecie. Delikatnie przesunął ręką po pysku zwierzęcia, tuż przy chrapach, tak jak się pieści szczeniaki, bo właśnie tych miejsc matka dotyka językiem, więc sprawia im to przyjemność i daje poczucie bezpieczeństwa.
Może niedźwiedzice tak nie postępują wobec swoich małych? Skoro jednak niedźwiedź najwyraźniej nie miał nic przeciwko temu, Oko Nocy kontynuował pieszczotę, przemawiając przy tym:
– Ja wiem, że już przedtem towarzyszyłeś mi w niebezpiecznych wędrówkach. Dziękuję ci za wsparcie, jakie mi okazywałeś. Czy zechciałbyś teraz zostać moim wierzchowcem?
Niedźwiedź zwrócił ku chłopcu swój ciężki łeb i spojrzał mu w oczy. Gęsta grzywa poruszyła się. Zwierzę nie jest młode, zauważył Oko Nocy. Niedźwiedź przesyłał mu swoje myśli.
Oko Nocy, który miał przy sobie cudowny aparacik Madragów, zapytał zdumiony:
– Jeśli w zamian za to dam ci wody? Ależ oczywiście, mój najlepszy przyjacielu, no wiesz, to naprawdę drobiazg!
Chciał wyjąć butelkę, ale niedźwiedź potrząsnął łbem tak gwałtownie, że kurz uniósł się nad doliną.
– Ach, tej wody! – domyślił się Indianin. – Naturalnie, dostaniesz. Jeśli tylko uda mi się ją zdobyć! W takim razie do dzieła! Jesteś gotów?
Читать дальше