Erling nie był takim optymistą.
– Nie chcę was porzucać w tak trudnym położeniu – powiedział cicho. – Ale już nazbyt długo zostawiłem, interesy. Uważaj na Tiril, Móri. Wiem, wiem, nie potrzebujesz moich pouczeń.
Tiril długo ściskała przyjaciela, nie mogąc wydusić słowa. Wreszcie powóz odjechał w stronę miasta, a oni milczący i zasmuceni wrócili do dworu. Długi, dobry okres w ich przyjaźni dobiegł końca.
– Mam wrażenie, jakby zostało mnie tylko pół – oświadczyła Tiril.
– Ja także – odparł Móri.
W powrotnej drodze nic więcej nie powiedzieli.
Catherine przez całą drogę do portu usta się nie zamykały, lecz Erling nic nie mówił. Pierwszy raz od wielu, wielu lat był bliski płaczu. Czul ściskanie w gardle, nie słuchał paplania Catherine, nie mówiła zresztą o niczym ważnym.
Szczęściarz ten Móri, pomyślał nagle. Owszem, on sam kochał się w baronównie, wspaniałej towarzyszce nocnych igraszek, lecz czasami wprawiała go w irytację.
Tiril…
Stracił ją, już dawno musiał się z tym pogodzić. Z magnetyzmem i tajemniczością Móriego nawet bogowie walczyliby na próżno. I przecież czuł się szczęśliwy z Catherine. Ale nie zawsze.
Jednego był natomiast pewny. Jej kiepska reputacja nie dotarła do Bergen. Rodzina z otwartymi ramionami przyjmie piękną i światową arystokratkę.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Catherine nie popełni żadnego głupstwa.
Obiecała, że nigdy już nie będzie się popisywać wątpliwymi czarnoksięskimi sztukami. A Erling nie miał pojęcia o tym, że maczała palce w śmierci księcia Adolfa na balu.
Nagle powóz stanął w ciasnym zaułku koło portu. Woźnica wdał się w kłótnię z dwoma mężczyznami, przytrzymującymi konia za uzdę.
– Puszczajcie konie, do pioruna, nędzne zbóje! Wiozę wielkich państwa!
– No właśnie – rozległ się zimny głos; Catherine, wyjrzawszy z prawej strony, rozpoznała Heinricha Reussa. Erling natomiast nigdy przedtem nie widział mężczyzny, stojącego po jego stronie. Catherine prędko powiedziała mu, z kim mają do czynienia.
Erling nie wahał się ani chwili. Upewnił się, czy oba pistolety są naładowane, i jeden podał baronównie.
– Nie strzelaj, dopóki nie będzie to konieczne! – uprzedził i wyskoczył z powozu.
Miejsce ataku zostało wybrane przez niezłego stratega. Po obu stronach ulicy stały tylko puste budy i magazyny portowe.
Heinrich Reuss podniósł ręce do góry i zbliżył się do Catherine.
– Od was osobiście nic nie chcemy – oświadczył dostojnie, ale nie podobał mu się pistolet przed nosem, zwłaszcza w rękach tej kobiety. Nie spodziewał się, że będą uzbrojeni podczas takiej niewinnej podróży. – Musimy tylko zajrzeć do powozu.
Poszukać Tiril, ale tego głośno nie dodał.
– Proszę, do diabła – odpowiedziała Catherine, otwierając drzwi. W tym czasie Erling trzymał na muszce drugiego z mężczyzn.
Reuss zajrzał do środka, a Catherine złapała go za portki i wciągnęła do wnętrza. Twarzą zmiótł kurz z podłogi ekwipażu.
– Dawaj tu tego drugiego – ponagliła Erlinga. – Zawieziemy ich prosto do aresztu.
Drugi z napastników okazał się jednak sprytniejszy niż Reuss i kiedy Erling odwrócił się na moment, by sprawdzić, co też właściwie wyprawia jego szalona przyjaciółka, kopniakiem wytrącił mu pistolet z rąk i trzymaną w dłoni laską uderzył w głowę.
Tiril Dahl nie znaleźli, musieli więc przejść do rozwiązania numer dwa: wziąć Erlinga Müllera jako zakładnika. W jednej chwili napastnik pochwycił zamroczonego potomka Hanzeatów i wciągnął go do powozu od drugiej strony, na Heinricha Reussa, a potem wskoczył na kozioł, zepchnął woźnicę i popędził korne.
Nie brał jednak pod uwagę Catherine van Zuiden, a uczyniłby to, gdyby znał ją lepiej. Catherine przez tylne okno jak wąż wyślizgnęła się na zewnątrz i po kufrach podróżnych usiłowała dostać się na dach. Mężczyzna w tym czasie próbował zawrócić konie w ciasnym zaułku.
To właśnie nie było proste. Okazało się, że miejsca na atak nie wybrano wcale najlepiej. Napastnik musiał podjechać prawie do samych nabrzeży, gdzie pełno było tragarzy, ze zdumieniem obserwujących zamieszanie. Catherine, wywijająca nogami przy próbach wdrapania się na dach, zawołała do nich:
– Zatrzymajcie konie! On kradnie mój powóz!
Baronówna była piękną kobieta, a przy akrobacjach rozdarła jej się suknia, odsłaniając ponętną nogę we frymuśnej bieliźnie. Catherine zdawała sobie z tego sprawę, lecz jej zdaniem dodawało to tylko pikanterii sytuacji, a i mężczyźni tym chętniej pospieszyli jej z pomocą.
Kiedy woźnica przybiegł utykając, tragarze zatrzymali już konie, połowa wymieniała sprośne żarciki z baronówną, a druga połowa spuszczała lanie człowiekowi ściągniętemu z kozła. Zajęto się też Heinrichem Reussem. W zapale i Erlingowi trafiło się kilka kuksańców, lecz Catherine w czas zdołała powstrzymać skorych do bitki tragarzy i wyjaśnić nieporozumienie.
Budząc zachwyt tylu mężczyzn, doskonale się bawiła.
– Co mamy zrobić z tymi tutaj? – zapytał jakiś zapijaczony bas. – Wrzucić ich do morza?
– Nie, nie trzeba – odparł Erling, który pomimo opuchniętej wargi odzyskał już godność. – Ale dobrze by było, gdybyście mogli oddać ich w ręce wójta. My już musimy wchodzić na pokład.
Tragarze obiecali zająć się łotrami.
– Ten ma na sumieniu trzy morderstwa – ciągnął Erling. – Drugiego nie znam, ale z pewnością także jest spod ciemnej gwiazdy. Dziękuję, Catherine, za tak szybką reakcję. A teraz musimy już jechać – zakończył, uznając, że atmosfera między portowymi wyrobnikami a jego przyszłą małżonką staje się nazbyt familiarna.
Gdy już znaleźli się w powozie, odwrócił się.
– Nie powinienem jechać. Jak widzisz, niebezpieczeństwo wcale nie zostało zażegnane. Należałoby przestrzec Tiril i Móriego, pomóc im.
– Przecież Reuss jest już unieszkodliwiony – wtrąciła Catherine, którą pociągały nowe przygody, pragnęła podbić Bergen. Pogoń za opryszkami na dłuższą metę ją nudziła.
– No tak – pokiwał głową Erling. – Są rozbrojeni… Ale nie był z siebie zadowolony. Gdyby kto inny mógł się zająć przedsiębiorstwem w Bergen! On powinien zostać tutaj, towarzyszyć przyjaciołom do czasu, aż Tiril będzie całkiem bezpieczna. Erling całym sobą się opierał.
Zobaczyli statek.
Porywy jesiennego wiatru uderzały w dom, zawodziły w szparach między deskami stodoły. Tiril jeszcze w sypialni słyszała skargę wiatru, mieszkała bowiem w skrzydle najbliższym budynkom gospodarczym.
Wprawdzie było już późno, ale nie mogła zasnąć. Móri zajmował pokój po przeciwnej stronie korytarza, a pokoje rodzeństwa Mikalsen znajdowały się bliżej schodów, dość daleko od Tiril. Na schodach August zamontował pułapkę, w którą sam pierwszej nocy wpadł z wielkim hałasem. Znaczyło to, że zasadzka jest skuteczna.
Erling i Catherine wyjechali przed trzema dniami. Tiril gorzko za nimi tęskniła, szczególnie za Erlingiem, którego znała już od ładnych paru lat. Z Catherine niewiele ją łączyło i baronówna potrafiła czasami wprawić Tiril we wzburzenie, była jednak wesoła, barwną postacią, po jej odjeździe pozostała pustka.
Nagle Tiril usiadła na łóżku.
Ktoś był w pokoju!
Albo… nie, chyba nie, to może…
Umilknij, wietrze, bym mogła się wsłuchać!
Przez cały wieczór nad jej głową rozlegały się szelesty i stukanie. Był tam niski stryszek, nikt chyba nie mógłby się na nim wyprostować, lecz powiew wiatru widać szalał z jakimś okienkiem, a gałęzie drzew uderzały o dach i o ściany.
Читать дальше