Dręczyło go pytanie, co właściwie stało się z Magiem-Lofturem.
Odpowiedź na nie otrzymał już następnej nocy.
– Przygotuj się, Móri – uprzedził go nauczyciel. – Nastaw się odpowiednio, czeka cię niełatwa wędrówka.
– Czy kiedykolwiek była łatwa? Czy nie dość już widziałem ludzkiej małości?
– Ona nie ma granic. Ale ta noc będzie inna.
– Jestem przygotowany.
– Wcale nie sprawiasz takiego wrażenia – uśmiechnął się straszny nauczyciel.
– Chyba rzeczywiście skłamałem – skrzywił się Móri.
– Ale powiedz mi… Kim jesteś? Albo raczej: kim byłeś kiedyś?
Twarz, która nie była twarzą. lecz tylko jej resztkami, powoli zwróciła się w jego stronę.
– Byłem czarnoksiężnikiem jak ty. Jednym z tych, którzy zapuścili się zbyt głęboko i musieli za to ponieść karę. Tak jak ty.
Móri z trudem chwytał oddech.
– A więc i ja kiedyś stanę się taki?
– To możliwie. Ale nic nie wiadomo na pewno.
Móri niemal gotów był się wycofać ze wszystkiego. Miał ochotę zachować się jak w dzieciństwie: rzucić na ziemię, zatkać uszy palcami i wykrzyczeć swój strach i rozpacz.
Stał tylko i płakał jak dziecko. Wreszcie wydusił z siebie:
– Czy byłeś jednym z wielkich?
– Nigdy nie osiągnąłem szczytu. Utknąłem w połowie drogi, jak i ty. Mego imienia nikt dzisiaj już nie pamięta, ale kiedyś byłem wielkim czarnoksiężnikiem. Nie urodziłem się na Islandii. Moją ojczyzną była Hiszpania, wywodziłem się z rodu mauretańskiego. Wszyscy o mnie zapomnieli. To tragiczne. Zniszczyłem swoje życie bez żadnego pożytku.
Kto będzie pamiętał o mnie? zamyślił się Móri. Oczywiście, Tiril! Ale ona nie będzie żyła wiecznie.
Ta myśl wywołała kolejną falę żalu.
Nie chcę tego, myślał. Pragnę się z tego wyzwolić, żyć tak długo jak Tiril, a potem zniknąć.
Co ja zrobiłem, co zrobiłem!
Następne słowa nauczyciela wcale go nie pocieszyły:
– Będziemy ci towarzyszyć, Móri.
Drgnął.
– Co takiego?
– Jesteśmy twymi sługami.
To ci dopiero słudzy! Móri wcale ich sobie nie życzył.
– Będziesz nas potrzebował. Jesteśmy twymi sługami na całe życie. Ale będziemy także cię pilnować. Kiedy twoje ziemskie istnienie dobiegnie końca, będziesz nasz. Taki pakt zawarliśmy z tobą.
Móri przymknął oczy i odetchnął głęboko. Niech ktoś pomoże mi się stąd wydostać! Ratunku!
Ale kto mógł mu pomóc? Posunął się za daleko, taka była gorzka prawda.
Znów wtrąciła się Tiril. Popłakując otarła oczy i wyjąkała przez łzy:
– Mówiłeś, że widziałeś coś pięknego. Ale nie powiedziałeś, co.
– Na koniec dane mi było ujrzeć, co kieruje światem, wszechświatem, naszym duchowym istnieniem. To przeżycie było tak niezwykle silne, że opowiem o nim kiedy indziej. Nie dzisiaj, gdy mówię o wszystkich nieszczęściach.
– Ale czy właśnie dlatego nie powinieneś…
Wstrzymał ją gestem uniesionej dłoni.
– Nie, Tiril, nie potrafię przejść natychmiast od jednego do drugiego. Najpierw muszę odegnać mroczne cienie. Nie, nie te, które nam towarzyszą, mam na myśli te w mojej duszy.
– Rozumiem. Kogóż więc spotkałeś ostatniej nocy?
Móri milczał przez chwilę, nie bardzo wiedział, jak ma zacząć.
– Zostawiono mnie samego.
– Samego, gdzie?
– W izdebce, w której mieszkałem. Widziałaś ją. To była straszliwa samotność. Nic się nie działo. W końcu zawołałem rozgniewany: „Czy dziś w nocy nikt nie przyjdzie”? Usłyszałem odpowiedź: „Już tu jestem”.
Móri powrócił pamięcią do nędznej izdebki na poddaszu.
Rozejrzał się, ale nikogo nie zobaczył. Głos, który usłyszał, głuchy, nieprzyjemny, nie był głosem nauczyciela.
– Nic nie widzę – powiedział Móri zaczepnie.
– Owszem, popatrz tylko uważniej.
Kiedy czekał zirytowany, odkrył, że izdebka się zmieniła. Nastąpiło to tak powoli, że z początku niczego nie zauważył. Ściany się rozsunęły, pokój się powiększył.
Zapłonęło w niej niebieskawe, błękitnoszare światło.
Wszystko zniknęło. Nie mógł dostrzec powały, ściany i podłoga rozpłynęły się w powietrzu.
– Nic nie rozumiem! – krzyknął. – Czuję tylko pustkę.
– Właśnie – odparł głos. – Ja jestem pustka.
– Czy to już wszystko?
– Nie. Obszar pustki wiele w sobie kryje. Ale nie wszystkim się zajmiemy. Tylko władzą.
– Władza – powiedział Móri z ulgą. – To rozumiem. Władza to dziwne zjawisko. Dlaczego tak często się zdarza, że ci, którzy żadną miarą nie powinni jej dzierżyć, tak o nią zabiegają? I zdobywają, potrafią bowiem mamić, mają autorytet, są silni, lecz także śmiertelnie niebezpieczni, bezwzględni, egoistyczni.
– To prawda. Za kilka stuleci znajdzie się dobre określenie dla takich ludzi. To psychopaci. Obecnie nazywa się ich tyranami bądź despotami. Ale można także zabiegać o władzę w sferze duchowej. Wielu księży to ludzie żądni władzy, gardzący grzeszną społecznością, która im podlega. Są też inni, pragnący zapanować nad światem za pomocą magii…
Móriemu zaparło dech w piersiach.
– Czy już pojąłeś, jaką osiągnąłeś pustkę?
– O, tak, nigdy nie powinienem był tego robić.
– Próbowałeś zburzyć mur dzielący życie od śmierci. Popełniłeś wielki błąd.
– Mag-Loftur także.
– On nas nie obchodzi.
– Dlaczego?
– Jest stracony. Rozpadł się w proch. Został unicestwiony.
– Ale ja nie?
– Twój los wisi na włosku.
– A jeśli się nie utrzymam?
– Wówczas i ty będziesz stracony.
Móri pomyślał o losie, jaki spotkał Maga-Loftura.
– Utrzymam się.
– Tak będzie najlepiej.
– Co chcesz mi teraz pokazać?
– Pokazać? Przecież już widzisz.
– Nicość?
– Właśnie.
– To niewiele. Lecz jeśli jesteś nicością, jak możesz mi towarzyszyć w drodze przez życie? Przecież cię nie widzę.
– Ale możesz mnie wyczuć. Możesz wyczuć pustkę, Móri. Ona cię otoczy, aż zaniesiesz się krzykiem samotności.
– Nie jesteś dobry.
– Sam mnie wybrałeś.
Po chwili Móri powiedział:
– Czegoś mi wśród was brakuje, spodziewałem się, że spotkam Życie i Śmierć.
– Życie już znasz, przecież żyjesz, a w kościele w Holar znalazłeś się blisko Śmierci. Więcej o nią nie pytaj.
– Obiecuję, że tego nie zrobię.
Móri zwrócił się wprost do Tiril.
– Właśnie wtedy pojawił się mój nauczyciel. Jakby po to, by mnie pocieszyć, zabrał mnie ku światłu. Ujrzałem to, co kieruje naszym ciałem i duszą. Nie mam jednak sił, by teraz ci o tym opowiadać.
– Zmęczony jesteś? – spytała z troską.
– Tak.
– Ja też. Ramię ci nie zdrętwiało?
– Nie, leż tak, nie przesuwaj się, potrzebuję twojej bliskości.
– Dzięki ci, Móri, za te słowa! Chyba powinniśmy spróbować zasnąć. I tak niewiele już zostało z tej nocy, pewnie niedługo świt.
– Jest jeszcze wcześnie. Dziękuję, że zechciałaś mnie wysłuchać.
Sprawdziła, czy jest dobrze okryty derką, a potem zwinęła się w kłębek w jego ramionach. Ciało miał kościste, zewsząd coś ją uwierało, ale jakoś jej to nie przeszkadzało. Podniosła wzrok nad ich głowami i przesiała milczące „dobranoc” tym, którzy ich pilnowali.
A kiedy Móri usnął, Tiril, patrząc w nieme gwiazdy. szepnęła do siebie:
– On wierzy w to, co mi opowiedział. I ja, oczywiście, także, ponieważ wierzę jemu. Ale to wszystko tylko sen. Ludzie snują fantazje, wyolbrzymiają dźwięki, wydaje im się, że dostrzegają coś kątem oka. Nero przecież niczego nie zauważa. To znaczy, że oni nie istnieją, Móri stworzył ich we własnej wyobraźni, a Steinarowi i mnie udzielił się jego nastrój, tajemnicza aura wokół jego osoby.
Читать дальше